Miesięczne Archiwum: Kwiecień, 2022
CERT Orange Polska: Rośnie skala cyberzagrożeń, ale też skuteczność ich wykrywania. W ubiegłym roku ochroniliśmy przed utratą danych i pieniędzy 4,5 mln osób
Rośnie skala, ale też skuteczność ochrony przed internetowymi zagrożeniami. CyberTarcza, która broni przed nimi użytkowników sieci mobilnej i stacjonarnej Orange, w 2021 roku ochroniła 4,5 mln osób przed utratą danych i pieniędzy – wynika z nowej edycji raportu CERT Orange Polska. Skala cyberprzestępczości szybko rośnie, bo już w I kwartale 2022 roku liczba klientów sieci Orange, ochronionych przed skutkami ataków, sięgnęła 2,25 mln. – W walce z cyberzagrożeniami pomagają rozwiązania oparte na uczeniu maszynowym i sztucznej inteligencji. Kluczowa jest też konsekwentna edukacja internautów – mówi Piotr Jaworski, członek zarządu Orange Polska ds. Sieci i Technologii.
– Ubiegły rok upłynął pod znakiem phishingu i złośliwego oprogramowania instalowanego na urządzeniach klientów. Ten trend jest widoczny już od kilku lat – mówi agencji Newseria Biznes Piotr Jaworski, członek zarządu Orange Polska odpowiedzialny za sieć i technologie. – Już w 2018 roku zauważyliśmy, że udział phishingu w ogóle ataków wzrósł z kilku procent do ponad 20 proc., a w 2019 roku to już było 40 proc. i na tym poziomie utrzymuje się do tej pory. To właśnie phishing jest w tej chwili jednym z największych cyberzagrożeń wymierzonych w indywidualnego użytkownika, aczkolwiek firmy też mogą paść łupem cyberprzestępców, jeśli nieostrożny, nieuważny pracownik da się oszukać.
Z nowej edycji raportu CERT Orange Polska wynika, że phishing pozostaje najpowszechniejszym typem złośliwych ataków. Odpowiada za prawie 40 proc. wszystkich wykrytych w sieci operatora zagrożeń. Cyberprzestępcy wciąż jednak doskonalą techniki phishingu, wyłudzając dane logowania i pieniądze na wiele różnych sposobów. Wysyłają w SMS-ach linki do stron łudząco przypominających witryny banków czy firm kurierskich pod pretekstem dopłaty do przesyłki czy rachunku za energię, tworzą fałszywe sklepy, loterie albo zachęcają do inwestycji na nieistniejących giełdach kryptowalut. Często celują też w użytkowników portali z ogłoszeniami i platform sprzedażowych, podając się za kupujących i podsuwając im linki do fałszywych stron do rzekomego odbioru pieniędzy.
– Phishing generalnie polega na wyłudzeniu tożsamości i danych logowania ofiary – wyjaśnia Piotr Jaworski. – Musimy mieć świadomość, co utrata danych oznacza, że np. dane logowania do konta bankowego pozwalają to konto wyczyścić. Innymi słowy, ofiara, która dała się nabrać, może stracić wszystkie środki zgromadzone na koncie bankowym – przestrzega ekspert.
Rosnącą skalę zagrożenia odzwierciedlają setki milionów zdarzeń phishingowych, które zespół CERT Orange Polska zablokował w 2021 roku. Łącznie w 2021 roku CyberTarcza, która chroni użytkowników sieci mobilnej i stacjonarnej Orange przed zagrożeniami w internecie, powstrzymała ponad 335 mln incydentów phishingowych powiązanych m.in. z wyłudzaniem danych logowania do kont bankowych lub profili społecznościowych. Uchroniła w ten sposób 4,5 mln osób. To skokowy wzrost, bo jeszcze w 2020 roku liczba zablokowanych incydentów oscylowała wokół 40 mln, a CyberTarcza ochroniła 3,5 mln użytkowników przed utratą danych i pieniędzy. Jak wskazuje ekspert, tegoroczne statystyki mogą być wyższe, bo już w I kwartale 2022 roku liczba klientów sieci Orange, których operator ochronił przed zagrożeniami, sięgnęła 2,25 mln.
– Tyle osób nie straciło swoich pieniędzy, ich urządzenia nie zostały przejęte przez cyberprzestępców do tego, żeby mogli dalej szerzyć swój proceder. To świadczy o tym, że jesteśmy coraz skuteczniejsi, ale z drugiej strony niestety odzwierciedla też skalę zjawiska, z jakim się mierzymy – mówi Piotr Jaworski.
Specjaliści od cyberbezpieczeństwa zaobserwowali też, że w ostatnich miesiącach coraz częściej phishingowi towarzyszy instalacja złośliwego oprogramowania.
– Po zainstalowaniu takiego oprogramowania ofiara nie tylko udostępnia swoje dane, ale i jej urządzenie staje się dla cyberprzestępcy narzędziem do dalszego działania. Może np. wykorzystywać je do tego, żeby infekować kolejnych użytkowników – mówi członek zarządu Orange Polska odpowiedzialny za sieć i technologię.
Statystyki pokazują, że złośliwe oprogramowanie było drugim najczęstszym zagrożeniem w sieci w 2021 roku, odpowiadając za prawie 18 proc. wszystkich incydentów zarejestrowanych przez CERT Orange Polska. Co więcej, w ubiegłym roku pojawił się nowy rodzaj malware’u – Flubot – wykradający kontakty z książek adresowych zainfekowanych smartfonów. Następnie te wykradzione numery były wykorzystywane do masowego rozsyłania SMS-ów podszywających się np. pod pocztę głosową i nakłaniających kolejne ofiary do zainstalowania złośliwych aplikacji. Zainfekowane w ten sposób telefony później służyły do dalszego rozpowszechniania malware’u.
– O skali tego procederu mogą zaświadczyć liczby, bo w ubiegłym roku notowaliśmy dziennie nawet milion takich SMS-ów – mówi Piotr Jaworski.
Na tym zagrożenia się jednak nie kończą, bo w ubiegłym roku zbliżony odsetek (17 proc.) stanowiły też ataki DDoS. Pozostają one też jednym z największych zagrożeń dla firm. Pojawiają się też nowe, związane m.in. z internetem rzeczy. Cyberprzestępcy wykorzystują do ataków nie tylko luki w infrastrukturze czy podatność oprogramowania, lecz także braki w przeszkoleniu pracowników.
Według CERT Orange Polska w tym roku – prócz wyłudzeń phishingowych – można się spodziewać kolejnych ataków DDoS o dużym wolumenie m.in. na sektor bankowy, a także ataków na giełdy kryptowalut oraz kradzieży portfeli z kryptowalutami.
– Warto również wspomnieć o kradzieżach tożsamości elektronicznej, co jest niezwykle istotne, ponieważ bardzo wielu przestępców kradnie dane pracownika firmy – jego loginy, hasła, tokeny etc. – i potem podszywa się pod niego, uzyskując dostęp do zasobów firmy. To są takie incydenty, które w 2022 roku będą dominowały – mówi ekspert.
Walkę z cyberzagrożeniami wspierają rozwiązania oparte na uczeniu maszynowym i sztucznej inteligencji, co pozwala przewidywać i zawczasu zapobiegać wielu incydentom naruszenia bezpieczeństwa w sieci. Technologie znacznie skracają też czas reakcji, bo około 40 proc. domen phishingowych kończy swoją aktywność w ciągu kilku minut od wizyty pierwszej ofiary. Dlatego właśnie przyszłością są zautomatyzowane narzędzia i sztuczna inteligencja, wspierające ekspertów z zakresu cyberbezpieczeństwa.
– Powiedzmy sobie wprost: bez automatyzacji, sztucznej inteligencji i machine learningu wielu rzeczy nie dalibyśmy rady zrobić. Wykorzystujemy te narzędzia do tego, żeby rozbudować algorytmy, którymi „karmimy” naszą CyberTarczę. To jest nasze autorskie rozwiązanie, które przede wszystkim wykrywa zagrożenia i chroni naszych klientów – mówi Piotr Jaworski.
Operator wdrożył w swojej sieci także technologię RPKI, czyli „kryptograficzny podpis dla zasobów IP”, który dodatkowo zabezpiecza sieć szkieletową. Utrudnia to przejęcie ruchu internetowego.
CERT Orange Polska – specjalistyczny zespół ds. walki z cyberprzestępczością – działa w Polsce już od 25 lat, ściśle współpracując m.in. z NASK i CERT-ami innych instytucji, a także organizacjami międzynarodowymi.
– Oprócz szerzenia świadomości, edukacji internautów, której nigdy za wiele, to właśnie współpraca jest kluczowa w świecie cyberbezpieczeństwa. Bardzo istotna jest też dla nas wymiana międzynarodowa. Pozwala ona w wielu wypadkach zapobiec zdarzeniom, które miały miejsce w innych krajach na świecie i z dużym prawdopodobieństwem mogłyby się wydarzyć też w Polsce – mówi Piotr Jaworski.
Eksperci prognozują co najmniej kilkunastoprocentowy wzrost cen usług telekomunikacyjnych. Jeśli ustawa o cyberbezpieczeństwie wejdzie w życie, mocno uderzy po kieszeni konsumentów
Przedsiębiorcy rynku telekomunikacyjnego, prawnicy, eksperci i politycy krytykują tryb procedowania nowelizacji ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa. Siódma wersja projektu, która pojawiła się w marcu, podobnie jak pięć poprzednich nie została poddana konsultacjom społecznym, mimo wprowadzania do nich istotnych zmian. Krytyka dotyczy szczególnie możliwości wykluczania z rynku pochodzących spoza UE i NATO dostawców sprzętu i usług ICT. Eksperci ostrzegają, że konieczność rezygnacji ze sprzętu danego dostawcy będzie dla operatorów oznaczała spory wydatek. Koszty szacowane na miliardy złotych zostaną ostatecznie przeniesione na konsumentów.
– Prace nad ustawą o cyberbezpieczeństwie trwają od prawie dwóch lat. W tej chwili mamy do czynienia już z siódmą wersją tego projektu. Zgłoszono do tej pory 750 poprawek i praktycznie – oprócz tej początkowej wersji – nie było żadnych konsultacji. Widać, że sposób procedowania tej ustawy jest patologiczny. A to oznacza, że nie może prowadzić do dobrych rezultatów, ponieważ nie uwzględni interesów bardzo dużej grupy polskich przedsiębiorstw – mówi agencji Newseria Biznes Andrzej Arendarski, prezydent Krajowej Izby Gospodarczej. – Rozumiem, że szczególnie teraz względy bezpieczeństwa są na pierwszym miejscu, ale nie mogą być przykrywką do partactwa legislacyjnego i do pomijania interesariuszy, istotnych z punktu widzenia przyszłego kształtu ustawy.
Ustawa o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa (KSC), przyjęta w 2018 roku, to pierwszy w Polsce akt prawny dotyczący tego obszaru. Rząd już od jesieni 2020 roku przymierza się do jej nowelizacji, która ma wzmocnić polskie bezpieczeństwo cybernetyczne. Nowela wpłynie też na kształt całego polskiego rynku telekomunikacyjnego oraz wdrażanie w Polsce sieci 5G i wybór dostawców infrastruktury dla tej technologii. Prace nad nowelizacją od początku budzą kontrowersje. Zgłoszone w czasie pierwszych – i jedynych konsultacji – uwagi ze strony rynku zostały jednak uwzględnione w stopniu marginalnym, za to w kolejnych wersjach projektu rząd wprowadzał daleko idące zmiany, jak np. pomysł powołania państwowego operatora telekomunikacyjnego. Nie zostały one jednak omówione z rynkiem. Dlatego wątpliwości branży i ekspertów budzą zarówno jego zapisy, jak i tryb procedowania.
– W intencji zapisy tej ustawy mają prowadzić do zwiększenia cyberbezpieczeństwa naszego kraju i szerzej, Unii Europejskiej i NATO, bo jesteśmy częścią tych organizacji. Natomiast sposób, w jaki to jest przeprowadzane, chaos będzie prowadził raczej w kierunku odmiennym. Dlatego jako Krajowa Izba Gospodarcza kilka dni temu wysłaliśmy pismo do premiera, domagając się rzetelnych konsultacji ze wszystkimi interesariuszami rynku telekomunikacyjnego – mówi Andrzej Arendarski.
Jedną z największych kontrowersji w projektowanej ustawie jest od początku mechanizm oceny profilu ryzyka dostawców sprzętu i usług ICT na polski rynek. Ma jej dokonywać rządowe Kolegium ds. Cyberbezpieczeństwa, które pod uwagę weźmie szereg kryteriów technicznych i nietechnicznych. Zgodnie z najnowszą wersją projektu są wśród nich m.in. certyfikaty oraz liczba i rodzaj wykrytych podatności, ale kolegium uwzględni też to, czy dostawca pochodzi spoza UE lub NATO oraz jakie stwarza ryzyko dla realizacji zobowiązań sojuszniczych i europejskich.
Co ciekawe, w pierwotnej wersji projektu jednym z kryteriów było również to, czy w kraju pochodzenia dostawcy są przestrzegane prawa człowieka, jednak rząd po fali krytyki wycofał się z tego pomysłu. Zdaniem rynku i ekspertów narodowościowe kryteria są bowiem wprost wymierzone w dostawców technologii z Chin.
– Im bardziej radykalna wersja przepisów przejdzie, im krótszy będzie czas na ewentualną wymianę sprzętu, im więcej dostawców zostanie z rynku wyrzuconych, a mówimy o całym zbiorze różnych firm, które produkują sprzęt w Azji i mogą zostać z tego rynku usunięte, tym większe będą koszty. I tutaj mamy, w mojej ocenie, w tej chwili jedną wielką niewiadomą. Natomiast koszty pośrednie i bezpośrednie wzrosną i to jest coś, z czym wszyscy właściwie eksperci, którzy brali udział w dyskusji Zespołu ds. Ochrony Praw Konsumentów i Przedsiębiorców, się zgadzają, i coś, czego rząd nie uwzględnia w swoich analizach i nie komunikuje tego transparentnie społeczeństwu, ile ta operacja może kosztować – mówi Krzysztof Bosak, poseł Konfederacji, który uczestniczył w debacie parlamentarnego zespołu, jaka odbyła się 22 kwietnia br. na terenie Sejmu.
Projektowany w ustawie mechanizm oceny jest istotny o tyle, że na jego podstawie – bazując na opinii Kolegium ds. Cyberbezpieczeństwa – minister właściwy ds. informatyzacji będzie mógł podjąć decyzję o uznaniu danego dostawcy za tzw. dostawcę wysokiego ryzyka, czyli podmiot stanowiący „poważne zagrożenie dla obronności, bezpieczeństwa państwa lub bezpieczeństwa i porządku publicznego”. Nadanie takiego statusu będzie zaś de facto oznaczać wykluczenie z polskiego rynku, bez realnych narzędzi odwoławczych.
– Od tej decyzji nie ma odwołania. To też bardzo dziwi, bo właściwie każde prawo, które w czymś ogranicza przedsiębiorców, powinno mieć swoją drogę odwoławczą. Tutaj takiej drogi nie ma. Decyzja raz podjęta na zawsze wyklucza daną firmę z polskiego rynku telekomunikacyjnego – zauważa Andrzej Arendarski.
Operatorzy i firmy telekomunikacyjne, które korzystają ze sprzętu i usług dostawcy wysokiego ryzyka, zgodnie z ustawą będą zmuszone pozbyć się ich w ciągu kilku lat. To zaś oznacza dla nich wielomiliardowe koszty, związane choćby z wymianą sprzętu na nowy. Eksperci wskazują, że bez wątpienia odbije się to na cenach usług dla klientów.
– Jeżeli wartość zakupu sprzętu w przypadku budowy infrastruktury 5G na jednego operatora to będą kwoty liczone w setkach milionów złotych, to jeśli wiemy, że jest czterech operatorów, daje nam to wartości liczone w miliardach. Operatorzy nie są instytucjami charytatywnymi. To są firmy obliczone na zysk, osiągnięcie jak najlepszych wyników finansowych – wobec tego te koszty będą musiały zostać rozłożone na klientów, którzy korzystają z ich usług – mówi prof. dr hab. Maciej Rogalski, rektor Uczelni Łazarskiego. – Można z pewnym założeniem stwierdzić, że ten wzrost cen usług telekomunikacyjnych będzie o co najmniej kilkanaście procent, jeżeli nie więcej.
Do oceny dostawców sprzętu i usług ICT zostali dopuszczeni – po wielomiesięcznych apelach z rynku – operatorzy i firmy telekomunikacyjne. Taką możliwość dostali jednak tylko najwięksi gracze, którzy w poprzednim roku wypracowali obroty w wymaganej ustawą wysokości (równowartość około 113 mln zł). To oznacza, że MŚP będą z tej procedury wykluczone, co de facto pozbawia je możliwości decydowania o kształcie rynku, na którym prowadzą działalność. Jak wskazuje w liście do premiera KIG, o ile ustawa nakłada obowiązek na 4 tys. przedsiębiorców telekomunikacyjnych, o tyle szczególne uprawnienia przyznano tylko kilkunastu.
– W świetle dotychczasowych zapisów projektów ustawy o cyberbezpieczeństwie małe i średnie firmy mogą poczuć się dyskryminowane, ponieważ są wykluczane z procesu decyzyjnego dotyczącego dopuszczenia na polski rynek dostawców sprzętu spoza krajów Unii Europejskiej i NATO – mówi Andrzej Arendarski. – Trzeba dopuścić do udziału w tym procesie nie tylko te największe firmy, tych gigantów operatorów, ale również przedstawicieli MŚP, choćby w formie izb przemysłowo-handlowych, które zrzeszają takie przedsiębiorstwa.
Eksperci wprost wskazują, że projektowana ustawa o cyberbezpieczeństwie będzie mieć daleko idące konsekwencje ekonomiczne i wpłynie na rozwój polskiego rynku telekomunikacyjnego w nadchodzących latach, dlatego powinna zostać poddana rzetelnym konsultacjom publicznym. Co istotne, jej kształt może mieć też wpływ na relacje między Polską i Chinami, które – w obawie przed dyskryminacją swoich firm – podejmą działania odwetowe wymierzone w przedsiębiorstwa z Polski.
– Tego rodzaju rozwiązanie, że wyklucza się określone podmioty tylko z tej racji, że pochodzą z innego kraju czy innego obszaru gospodarczego, jest zawsze bardzo ryzykowną operacją z punktu widzenia ekonomicznego, prawnego, podstawowych zasad konkurencji. Wykluczenie określonego dostawcy tylko z tego powodu, że pochodzi z innego kraju, oznacza możliwość wygenerowania problemów o charakterze prawnym z tytułu przepisów obowiązujących w regulacjach unijnych, ale także i umów międzynarodowych, które zakładają wolność, swobodę handlu międzynarodowego. To także ryzyko retorsji ze strony krajów, z których pochodzą ci producenci – zauważa prof. Maciej Rogalski.
– Jesteśmy zwolennikami dbania o cyberbezpieczeństwo, ale z uwzględnieniem zasad wolności gospodarczej, nieingerowania w rynek bardziej niż to absolutnie niezbędne. A to powinno wynikać z pewnych obiektywnych miar o charakterze technicznym, z wymagań sprzętowych, z certyfikacji sprzętu i stosowanych zabezpieczeń czy też trybu świadczonego wsparcia w przypadku wystąpienia jakichś zagrożeń, incydentów, awarii, naruszeń – mówi Krzysztof Bosak. – W naszym odbiorze ten sposób konstruowania przepisów ma dużo wspólnego z polityką, a bardzo mało z cyberbezpieczeństwem – zwraca uwagę poseł.
Pandemia i wojna zepchnęły zmiany klimatu na drugi plan. Tymczasem zagrożenia środowiskowe w tym czasie wręcz wzrosły
Pandemia COVID-19, a teraz wojna w Ukrainie sprawiły, że temat zmian klimatu i ekologii zszedł na drugi plan. Tymczasem – jak wskazywało już dwa lata temu WWF Polska – to właśnie w czasie pandemii Ziemia doświadczyła większego marnotrawstwa żywności i zwiększonej produkcji odpadów, w tym z tworzyw sztucznych, które nie podlegają recyklingowi. Wszystko to przekłada się na ślad węglowy, który musi być ograniczany, aby przeciwdziałać katastroficznym w skutkach zmianom klimatu. O tym właśnie przypomina nowa kampania Ministerstwa Klimatu i Środowiska – Nasz Klimat, której celem jest podniesienie świadomości na temat możliwych proekologicznych działań każdego z nas. Także przypadający 22 kwietnia Światowy Dzień Ziemi jest dobrą okazją do ekologicznej edukacji.
– W Polsce widzimy co roku zmiany klimatu, które dotykają każdego z nas. To są m.in. susze, opady, które są bardziej intensywne niż kiedyś. I to rodzi oczywiście konsekwencje dla naszego codziennego życia. Dlatego też powinniśmy podejmować działania w trosce o naszą przyszłość jako kraj i społeczeństwo i redukować emisję gazów cieplarnianych, żeby ograniczać wpływ zmian klimatu na nasze życie – mówi agencji Newseria Biznes Adam Guibourgé-Czetwertyński, podsekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska.
Jeżeli globalne ocieplenie ma zostać zahamowane w granicach bezpiecznego progu 1,5–2°C, trzeba szybko i mocno obciąć emisje gazów cieplarnianych, ale również usunąć nadmiar CO2 z powietrza – to najważniejsze wnioski ekspertów Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC) działającego przy ONZ. Z przygotowanego przez niego raportu wynika, że już od 3,3 do 3,6 mld ludzi na całym świecie odczuwa skutki zmian klimatu w postaci powodzi, suszy, klęsk żywiołowych, rekordowych upałów i pożarów. Skutki tych zmian nie omijają też Polski.
Prognozy IPCC zakładają, że przy dużym wzroście globalnej temperatury w Polsce liczba ofiar śmiertelnych z powodu upałów może w kolejnych latach wzrosnąć nawet trzykrotnie, do ok. 3 tys. rocznie, co pociągnie za sobą m.in. problem przeciążenia służby zdrowia. Nasilą się gwałtowne zjawiska pogodowe, susze będą częstsze i bardziej dotkliwe. Problemem mogą się też okazać niedobory wody dla ludzi i przemysłu, skutkujące stratami ekonomicznymi. W scenariuszu utrzymania wysokich emisji gazów cieplarnianych do końca wieku niedoborów wody pitnej może w efekcie doświadczać nawet ok. 15 mln Polaków.
– Jednym z największych grzechów dotyczących środowiska i zmian klimatu jest brak poczucia sprawczości. Wydaje nam się, że nasze pojedyncze, jednostkowe decyzje absolutnie nie mają wpływu na to, co się zadzieje z kondycją planety. To, czy podniesiemy śmieć, który leży na ulicy, albo czy wrzucimy plastik, butelkę po oleju czy słoik do odpowiedniego kosza wydaje się nam bez znaczenia, bo ktoś to później za nas załatwi, te śmieci później się jakoś rozpłyną. Otóż nie, to wszystko do nas wraca. Każda negatywna decyzja odbije się w pewnym momencie w postaci emisji gazów cieplarnianych, które powinniśmy ograniczać po to, żeby planeta nam się nie przegrzewała. Ta planeta spokojnie sobie bez nas poradzi, my bez niej nie – mówi Sylwia Majcher, edukatorka ekologiczna i influencerka.
Plusem jest to, że prowadzone cyklicznie badania pokazują stopniowy wzrost świadomości i postaw proekologicznych wśród Polaków. Z raportu CBOS („Świadomość ekologiczna Polaków” 2020) wynika, że 53 proc. ma obawy o stan środowiska w Polsce, a ogromna większość (81 proc.) uważa, że ich własne zachowania i styl życia istotnie przekładają się na jego stan.
Podobne wnioski płyną z badania trackingowego przeprowadzonego dla Ministerstwa Klimatu i Środowiska, które dotyczy świadomości i zachowań ekologicznych Polaków. W jego ostatniej edycji prawie 3/4 Polaków zadeklarowało, że środowisko trzeba chronić z uwagi na przyszłe pokolenia. To najwyższy wynik uzyskany na przestrzeni wszystkich edycji tego badania. Wynika z niego również, że w trosce o klimat i środowisko ponad 96 proc. Polaków deklaruje regularne segregowanie odpadów, a ponad 3/4 jest skłonnych wydawać więcej na „czystą” energię. Polacy znacznie częściej niż w poprzednich latach zwracają też uwagę na ograniczenie zużycia wody (ponad 90 proc. wskazań) i wybierają rozwiązania ekologiczne – nawet wtedy, gdy oznacza to dodatkowy koszt (82 proc.). 61 proc. zadeklarowało także skłonność do korzystania z roweru bądź komunikacji miejskiej zamiast samochodu.
– Przy wdrażaniu prośrodowiskowych postaw w społeczeństwie kluczowa jest edukacja dzieci. Myślę, że wszyscy rodzice zetknęli się kiedyś z pytaniami typu: „mamo, a dlaczego wyrzucamy baterie do tego worka na śmieci, a nie odnosimy ich do sklepu” albo „dlaczego nie segregujemy śmieci?” – mówi Adam Guibourgé-Czetwertyński.
W ramach edukacji ekologicznej, kierowanej zwłaszcza do dzieci i młodzieży, Ministerstwo Klimatu i Środowiska zainaugurowało na początku kwietnia kampanię Nasz Klimat. Jej celem jest podniesienie świadomości na temat indywidualnych działań, jakie każdy może podejmować na rzecz ochrony klimatu, w myśl hasła „Klimat tworzą ludzie”.
– Ogólnopolska kampania Nasz Klimat ma na celu zaprezentowanie takich działań, które są możliwe do podjęcia na rzecz ochrony klimatu przez każdego z nas – mówi podsekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska. – W ramach tej kampanii przygotowaliśmy materiały dla samorządów i materiały dla szkół, które mogą być wykorzystane do przeprowadzenia lekcji na temat ochrony klimatu. Uruchomiliśmy też konkurs dla szkół ponadgimnazjalnych – wideoolimpiadę, w której grupy uczniów mogą wspólnie proponować działania, jakie można podjąć na rzecz klimatu.
Aby trafić do młodego pokolenia, kampania Nasz Klimat obejmuje też współpracę z blogerami i influencerami, którzy na co dzień poruszają zagadnienia związane z klimatem i ochroną środowiska. Akcja ma jednak trafić do odbiorców w różnym wieku, dlatego będzie prowadzona wielokanałowo, m.in. za pośrednictwem prasy, radia, internetu i social mediów. W telewizji będzie można zobaczyć spoty pokazujące, jak niewiele potrzeba, aby wdrożyć ekologiczne nawyki do codziennego życia. Z kolei w materiałach dla samorządów znalazły się praktyczne porady, w jaki sposób wdrażać proklimatyczne działania w gminie.
Coraz więcej firm i instytucji bierze udział w tworzeniu Polskiej Doliny Medycznej. Pierwsze projekty już są gotowe
W ciągu dziewięciu miesięcy działalności Warsaw Health Innovation Hub inicjatywa Agencji Badań Medycznych pozyskała 20 partnerów. To podmioty z szeroko pojętego sektora medycznego, które wspólnie chcą pracować nad innowacjami w branży i usprawniać tym samym polski system opieki zdrowotnej z korzyścią dla pacjentów. Pierwsze projekty już są gotowe. Dotyczą one m.in. wykorzystania sztucznej inteligencji oraz personalizowania terapii w onkologii. Współpraca podmiotów publicznych i firm prywatnych, m.in. producentów leków i technologii medycznych, ma w założeniu doprowadzić w ciągu kolejnych dwóch–trzech lat do powstania Polskiej Doliny Medycznej.
– Pierwsze projekty w ramach Warsaw Health Innovation Hub już się pojawiły. To są ciekawe rozwiązania z zakresu sztucznej inteligencji, z zakresu personalizowanej terapii w chorobach onkologicznych i aplikacji pomagających pacjentom świadomie uczestniczyć w procesie leczniczym – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes dr hab. n. med. Radosław Sierpiński, prezes Agencji Badań Medycznych.
Warsaw Health Innovation Hub (WHIH) to utworzony w czerwcu ub.r. projekt Agencji Badań Medycznych, do którego dołączają firmy z sektora medycyny, technologii, farmacji i biotechnologii. To zarazem pierwsza taka inicjatywa w Europie Środkowej, która ma usprawnić współpracę sektora publicznego z biznesem. Jej celem jest tworzenie innowacyjnych rozwiązań medycznych, technologicznych i prawnych na rzecz poprawy wydajności polskiego systemu ochrony zdrowia i podnoszenia standardów świadczonych usług. Jak wskazuje Ministerstwo Zdrowia, powołanie WHIH to zupełnie nowe podejście do rozwoju opieki zdrowotnej w Polsce.
– Ta inicjatywa ma za zadanie połączyć ze sobą interesariuszy publicznej służby zdrowia oraz firmy farmaceutyczne i biotechnologiczne, które w tym systemie uczestniczą, np. dostarczając innowacyjne rozwiązania, terapie i nowe leki – mówi dr hab. Radosław Sierpiński. – Chcemy tworzyć platformę, która umożliwi szeroką dyskusję na temat tego, co jest potrzebne w tym systemie, jakie rozwiązania znalazłyby aprobatę na poziomie ministra zdrowia. Chcemy też, aby te firmy miały świadomość tego, jakie kierunki system ochrony zdrowia będzie podejmował, w którą stronę zmierzamy i jak możemy wypracowywać sytuacje win-win, gdzie z jednej strony korzystamy z ekspertyzy międzynarodowych koncernów, a z drugiej strony – polscy pacjenci zyskują dostęp do nowoczesnych terapii i metod diagnostycznych, które w innym przypadku nie byłyby dostępne.
WHIH ma stworzyć takie warunki, które pozwolą na szybkie przekształcanie pomysłów w nowe produkty i usługi. Działalność hubu ma dotyczyć trzech obszarów – innowacji farmaceutycznych (w tym technologii medycznych), innowacji w zakresie wyrobów medycznych oraz cyfrowych rozwiązań w obszarze służby zdrowia. Celem jest także wsparcie dla polskiego sektora biotechnologicznego i niezależności Polski w zakresie bezpieczeństwa lekowego. W dalszej perspektywie rozwój WHIH ma stworzyć zalążek pierwszej Polskiej Doliny Medycznej, która powstanie dzięki silnej, krajowej bazie akademickiej i najlepszych europejskich wzorcach.
– Polska Dolina Medyczna to plan, który nadal realizujemy, choć został on w pewnym stopniu przerwany przez pandemię koronawirusa. Chcemy jednak, żeby w którymś momencie ten potencjał współpracy na poziomie biznesu i partnerów publicznych faktycznie zaistniał. Na razie wspomniana Dolina Medyczna powstaje w wirtualnym wydaniu, w ramach Agencji Badań Medycznych. Mam nadzieję, że w ciągu dwóch–trzech lat przeniesie się do fizycznej lokalizacji i stanie się zaczątkiem współpracy między naukowcami, klinicystami, między sektorem prywatnym i interesariuszami publicznymi – podkreśla prezes ABM.
Jak dotąd prywatni partnerzy Warsaw Health Innovation Hub będą inicjować i finansować we własnym zakresie programy ukierunkowane na tworzenie innowacji wspierających polską służbę zdrowia. Poza tym w ramach funduszy grantowych będą też inwestować w najlepsze zespoły badawcze z Polski i opracowywane przez nie rozwiązania. Polscy naukowcy zyskają dzięki temu możliwość współpracy z największymi, globalnym firmami w zakresie biotechnologii i innowacji.
– Warsaw Health Innovation Hub jest unikalną na skalę Europy platformą, posiadającą olbrzymi potencjał do wprowadzenia znaczących usprawnień w sektorze ochrony zdrowia – podkreśla Marcin Bruszewski, dyrektor generalny Health Systems w Philipsie, jednym z partnerów, który pod koniec ubiegłego roku dołączył do WHIH. – Philips od ponad 130 lat na świecie i 100 lat w Polsce wdraża rozwiązania oparte na technologiach i innowacjach, zmieniając życie ludzi na lepsze. Są to wartości, które obok wieloletniego doświadczenia i stojącego za nim zrozumienia lokalnej służby zdrowia chcemy wnieść do współpracy z WHIH.
Prezes Agencji Badań Medycznych wskazuje, że WHIH błyskawicznie się rozwija. Podczas inauguracji w czerwcu ub.r. do inicjatywy przystąpiło pięć firm, teraz jest już ich 20.
– Warsaw Health Innovation Hub rozrasta się w sposób przekraczający nasze oczekiwania – mówi dr Radosław Sierpiński. – To pokazuje potrzebę istnienia tego typu instytucji w dyskursie publicznym. W tym jednym miejscu gromadzimy interesariuszy publicznych oraz globalne i polskie firmy, które działają wspólnie, i okazuje się, że często mają wspólne interesy, wspólne pomysły na to, w co zaangażować badaczy. Myślę, że ostatecznym beneficjentem tych działań będzie pacjent.
– Jako partner WHIH zależy nam przede wszystkim na współpracy i otwartym dialogu. Cieszymy się, że już teraz jest to możliwe. Wszystkie zaangażowane strony – nauka, strona rządowa i biznes – są bardzo otwarte, żeby wypracowywać rozwiązania, które będą mieć faktyczne znaczenie dla gospodarki i ludzi – dodaje Marcin Bruszewski.
W skali globalnej Philips Healthcare jest liderem m.in. w obszarze nowych technologii medycznych, diagnostyki obrazowej oraz nowoczesnej opieki zdrowotnej świadczonej poza murami szpitala czy innej placówki medycznej. Na zlecenie Philipsa przygotowywany jest także globalny raport Future Health Index, obejmujący również polski rynek, dostarczający każdego roku informacji na temat wyzwań i problemów w sektorze ochrony zdrowia. To pierwsza firma z sektora medtech, która dołączyła do Warsaw Health Innovation Hub.
– Jeśli chodzi o warunki uczestnictwa w WHIH, przyjęliśmy, że muszą to być firmy, które są przyjaciółmi polskiej gospodarki, czyli takie, które w Polsce odprowadzają podatki i zatrudniają pracowników, które uczestniczą w budowaniu polskiego potencjału gospodarczego. Nie zgadzamy się na to, aby były to firmy, które utrzymują tutaj jednego czy dwóch swoich foreign officers, ale uciekają gdzieś za granicę. Chcemy, żeby to był kapitał, który w jakiś sposób w polskiej gospodarce uczestniczy – dodaje prezes ABM.
40 proc. Polaków jest za zakazem produkcji materiałów, których nie można recyklingować. Firmy muszą przykładać coraz większą wagę do ekoprodukcji
Gospodarka obiegu zamkniętego w firmach to już nie tylko wymóg polityki UE, lecz również oczekiwań konsumenckich. Z badania zleconego przez Stena Recycling wynika, że ośmiu na 10 Polaków chce korzystać z produktów wykonanych z materiałów pochodzących z recyklingu, a 38 proc. przyznaje, że w ciągu ostatniego roku zrezygnowało z zakupu produktów lub usług, które nie powstały w zgodzie z zasadami zrównoważonego rozwoju. Dlatego coraz więcej firm – zarówno dużych, jak i małych – inwestuje w projekty w duchu GOZ, a najlepsze inicjatywy są co roku nagradzane w ramach konkursu Stena Circular Economy Award. W zakończonej właśnie V edycji jury doceniło innowacje ukierunkowane na zamianę odpadów w biomasę, dawanie przedmiotom drugiego życia i wprowadzanie do sprzedaży produktów z surowców wtórnych. Wśród tegorocznych laureatów znaleźli się zarówno rynkowi giganci, np. Kaufland i IKEA Retail, jak i mniejsze przedsiębiorstwa, np. WoshWosh.
– W badaniu, które zleciliśmy na pięciu rynkach – w Szwecji, Norwegii, Danii, Finlandii i Polsce – zapytaliśmy 5 tys. konsumentów o to, jakie są ich oczekiwania i preferencje dotyczące produktów, z których korzystają. Badanie jednoznacznie pokazało, że ośmiu na 10 klientów oczekuje, aby do wytworzenia produktów, które kupują, użyte zostały materiały pochodzące z recyklingu. To bardzo wyraźny sygnał wysyłany do przedsiębiorców, żeby projektowali swoje produkty tak, aby można było je poddać recyklingowi i ponownie użyć, w myśl idei „reduce–reuse–recycle” – mówi agencji Newseria Biznes Piotr Bruździak, dyrektor ds. sprzedaży i marketingu Stena Recycling, przewodniczący jury konkursu Stena Circular Economy Award.
Właśnie ta idea przyświeca gospodarce obiegu zamkniętego (GOZ) opartej na racjonalnym wykorzystaniu zasobów, zawracaniu materiałów do obiegu i ograniczaniu niekorzystnego wpływu produktów na środowisko. Zgodnie z tą koncepcją produkty, materiały i surowce powinny pozostawać w gospodarce tak długo, jak jest to możliwe, a odpady – jeżeli już powstaną – powinny być traktowane jako surowce wtórne, które można poddać recyklingowi i ponownie wykorzystać. GOZ jest przeciwieństwem gospodarki linearnej, w której cykl życia produktu zawiera się w stwierdzeniu „wyprodukuj–użyj–wyrzuć”. A dziś ten model jest dominujący. Co roku na świecie wydobywa się ok. 100 mld t nowych materiałów, z czego tylko 8,6 proc. jest przetwarzane i ponownie wykorzystywane.
Z badania „Circular Voice” przeprowadzonego przez Stena Recycling wynika, że kwestie związane z zawracaniem materiałów do obiegu stają się coraz ważniejsze dla konsumentów. 63 proc. deklaruje, że chce dostosować swoją konsumpcję do stylu życia przyjaznego dla klimatu. Około 40 proc. ankietowanych na pięciu rynkach uważa nawet, że powinno się zakazać wytwarzania produktów, których nie można poddać recyklingowi.
– Oczekiwania znacznie rosną i przedsiębiorstwa są tego coraz bardziej świadome. Widzimy, że w tej chwili same bardzo precyzyjnie określają swoje wymagania w zakresie tego, co powinniśmy robić z ich odpadam i surowcami powstającymi w procesach produkcyjnych, tak aby podnieść wskaźniki recyklingu i zamknąć obieg, wpisać się w koncepcję GOZ – mówi Piotr Bruździak. – Konkurs Stena Circular Economy Award co roku dostarcza nam całą masę przykładów potwierdzających to, że firmy coraz aktywniej wdrażają i promują takie rozwiązania. Widzimy też, że nasz konkurs stał się platformą dzielenia doświadczeń. Są firmy, które wdrażają u siebie rozwiązania nagrodzone w poprzednich edycjach.
Zainaugurowany w 2017 roku konkurs Stena Circular Economy Award – Lider Gospodarki Obiegu Zamkniętego to pierwsza w Polsce inicjatywa skierowana do przedsiębiorstw i środowiska akademickiego, która pozwala na wymianę pomysłów i doświadczeń w obszarze gospodarki cyrkularnej. Partnerami merytorycznymi konkursu są: Akademia Leona Koźmińskiego, Forum Odpowiedzialnego Biznesu, Kampania 17 Celów, Polska Izba Gospodarki Odpadami, Skandynawsko-Polska Izba Gospodarcza i Rekopol Organizacja Odzysku Opakowań. W ciągu pięciu dotychczasowych edycji wpłynęły do niego 133 zgłoszenia od przedsiębiorstw i 55 projektów studenckich, spośród których nagrodzono 23 firmy i 10 studentów. W ostatniej, piątej edycji, która zakończyła się w poniedziałek, nagrody dostały projekty firm: Ikea Retail, Kaufland i WoshWosh.
– Oprócz szerokiej oferty produktów cyrkularnych, które są produkowane w zgodzie z modelem gospodarki obiegu zamkniętego, wdrożyliśmy m.in. usługę „Oddaj i zyskaj”, która ma zachęcić klientów do naprawy i ponownego wykorzystania pewnych produktów, a tym samym wydłużenia ich cyklu życia. Jako IKEA oferujemy odkupienie od klientów mebli, które w standardowym, linearnym procesie byłyby wyrzucone. Dajemy im drugie życie i po odświeżeniu i drobnych naprawach znajdujemy im drugi dom – mówi Wiktoria Płocha, sustainability business partner w IKEA Retail Polska.
Projekt IKEA zajął w konkursie Stena Circular Economy Award pierwsze miejsce ex aequo z siecią Kaufland, która stawia na rozwiązania polegające na wykorzystaniu materiału już obecnego w obiegu do wytworzenia nowych, pełnowartościowych produktów. Sieć przy wytwarzaniu produktów marek własnych wykorzystuje od 50 do nawet 100 proc. surowców wtórnych.
– Staramy się skupiać na projektach, które redukują zużycie plastiku i w których recyklat może być ponownie wykorzystany w procesie produkcyjnym. Dlatego wdrożyliśmy m.in. odzież sportową, akcesoria kuchenne czy torby wielokrotnego użytku, które zostały wyprodukowane w 80 proc. z folii pochodzących z naszych marketów – mówi Agnieszka Kotlińska z Działu Komunikacji Korporacyjnej Kaufland Polska.
Za najlepszą inicjatywę promującą koncepcję GOZ jury nagrodziło firmę WoshWosh. W ubiegłym roku zorganizowała ona akcję zbiórki obuwia, które następnie zostało zregenerowane i odnowione do ponownego wykorzystania. Łącznie udało się w ten sposób zwrócić do obiegu ponad 50 tys. par butów. Wyróżnienia otrzymały z kolei EcoBean – firma, która oferuje usługę odbioru fusów z kawy, a następnie przetwarza je m.in. na olej kawowy, ligninę, brykiety czy biodegradowalne doniczki, a także Grupa Allegro, doceniona za projekt „Opakowanie dobre z natury”, wprowadzający do obiegu ponad 570 tys. ekoopakowań.
– Wiemy, że mamy duży wpływ na rynek i dlatego staramy się podejmować wiele działań w zakresie zrównoważonego rozwoju. Jednym z kluczowych są właśnie ekoopakowania. To inicjatywa, w ramach której wprowadzamy na rynek materiały opakowaniowe – pudełka i wypełniacze, które są w 100 proc. biodegradowalne, stworzone z recyklingu i certyfikowane. Wykorzystujemy przy tym efekt skali – kupujemy je w dobrej cenie i sprzedajemy na naszej platformie bez żadnego zysku właśnie po to, żeby je popularyzować na rynku – mówi Marta Wójcicka, ekspertka ds. promocji metod dostaw w Allegro.
Spośród projektów zgłoszonych przez studentów jury Stena Circular Economy Award wybrało pomysł Agnieszki Chmury z Uniwersytetu Warszawskiego, który zakłada powołanie „Klastra cyrkularnego” – porozumienia podmiotów publicznych, prywatnych i społecznych w celu wdrożenia zasad gospodarki cyrkularnej.
– Cieszy to, że do konkursu przystępują zarówno duże przedsiębiorstwa, jak i start-upy i studenci, którzy mogą zgłaszać swoje pomysły do wykorzystania w biznesie i w kontekście społecznym. Widać, że studenci kreatywnie do tego podchodzą – mówi Piotr Bruździak, przewodniczący jury.
Do wdrażania rozwiązań w duchu GOZ firmy skłania także m.in. unijne ustawodawstwo (w tym m.in. przyjęty przez Komisję Europejską w 2015 roku pakiet dotyczący gospodarki o obiegu zamkniętym). Zgodnie z priorytetami UE do 2030 roku ma się zwiększyć poziom do recyklingu odpadów opakowaniowych do 70 proc., odpadów komunalnych – do 60 proc., plastiku – do 55 proc., aluminium – do 60 proc. Realne działania na rzecz zrównoważonej produkcji są jednak opłacalne również z punktu widzenia wizerunkowego.
– Rośnie liczba konsumentów wyczulonych na to, czy mają do czynienia z greenwashingiem, czy z rzeczywiście przemyślanymi, systemowymi działaniami ze strony firm – podkreśla Michał Mikołajczyk z Organizacji Odzysku Opakowań Rekopol, która jest partnerem konkursu Stena Circular Economy Award. – To już nie jest „nice to have”, to już jest „must”. Kwestie cyrkularności przesunęły się do takich działów jak finanse, rozwój, jakość. I takie podejście musi być komunikowane do konsumenta. Nie jednorazowa akcja, nie zamarkowanie czegoś na opakowaniu, nie billboard mówiący o tym, jacy jesteśmy ekologiczni i oszczędni, ale pokazanie konsumentowi systemowego podejścia firmy do tych zagadnień. Świadomość i odpowiedzialność jest już wymagana wszędzie.
Jak wskazuje Deloitte, koncepcja GOZ niesie wymierne korzyści dla biznesu i całej gospodarki. Nawet minimalna zmiana – 1 proc. oszczędności kosztów materiałów i energii – mogłaby przynieść polskiej gospodarce wzrost PKB o 19,5 mld zł w skali roku. Z kolei według szacunków Komisji Europejskiej powszechne wdrożenie GOZ w Europie przełoży się na ok. 2 mln nowych miejsc pracy w UE, 600 mln euro oszczędności dla europejskich przedsiębiorstw i zmniejszenie emisji CO2 od 2 do 4 proc. rocznie.
Globalni giganci rejestrują swoje znaki towarowe w metawersum. Ochrona prawna działa także w wirtualnej rzeczywistości
Koncepcja metawersum zakłada, że za kilka czy kilkanaście lat w wirtualnej rzeczywistości awatary będą np. jeździć samochodami albo nosić ubrania z logo marek, które istnieją realnie, albo składać zamówienia na wynos w cyfrowych restauracjach, z których jedzenie w ciągu kilku godzin zostanie dostarczone pod drzwi w prawdziwym świecie. Większość firm będzie zmuszona zaistnieć w metawersum, żeby utrzymać konkurencyjność, dlatego wiele z nich już teraz zaczyna przywiązywać dużą wagę do ochrony swojej własności intelektualnej i przemysłowej w tym nowym wirtualnym świecie. Na przestrzeni ostatnich miesięcy cały szereg globalnych marek – takich jak Nike, McDonald’s czy L&HASH39;Oreal – podjął już działania w tym kierunku.
– Ochrona znaków towarowych obowiązuje zarówno w świecie rzeczywistym, jak i wirtualnym. Mamy już teraz szereg sporów, które dotyczą właśnie tego świata wirtualnego – mówi agencji Newseria Biznes Monika Zielińska, adwokat i rzecznik patentowy z Kancelarii Patentowej Patpol.
Odkąd jesienią ub.r. Mark Zuckerberg, szef Facebooka, przedstawił koncepcję Metaverse’u, czyli wirtualnego, stworzonego od podstaw świata, który będzie funkcjonować równolegle z tym rzeczywistym, coraz więcej światowych marek decyduje się zawczasu zadbać o ochronę prawną swoich znaków towarowych w tej nowej przestrzeni. Jak dotąd na taki krok zdecydowały się już m.in. Nike, L’Oreal, Walmart, Burberry i Ralph Lauren czy sieć restauracyjna McDonald’s, która niedawno złożyła w amerykańskim US Patent and Trademark Office kilkanaście wniosków dotyczących opatentowania używanych przez nią znaków towarowych.
– Trzeba jednak mieć na względzie to, że przynajmniej dziś te znaki powinny być używane równolegle w świecie rzeczywistym i wirtualnym. Stosowanie ich tylko w świecie wirtualnym mogłoby bowiem prowadzić do sytuacji, w której one nie będą używane zgodnie ze specjalizacją, czyli dla określonych towarów i usług. W przypadku stosowania znaków towarowych tylko w rzeczywistości wirtualnej one będą pełniły jedynie funkcję reklamową lub gwarancyjną, a nie będą sensu stricto oznaczały pochodzenia towaru – mówi Monika Zielińska.
Jak ocenia, w przypadku znaków towarowych stosowanych wyłącznie w wirtualnej rzeczywistości zastosowanie będą mieć raczej umowy licencyjne na ich rozpowszechnianie.
– W dalszej perspektywie może się okazać, że prawa wyłączne, skuteczne erga omnes, jak na przykład prawa płynące z rejestracji znaków towarowych, zaczną tracić na znaczeniu na rzecz zobowiązań umownych, np. umów licencyjnych na korzystanie z danej marki czy danego utworu – wyjaśnia ekspertka Patpolu. – Jeśli chodzi o znaki towarowe w wirtualnej rzeczywistości, istnieje też duże prawdopodobieństwo, że nie zostanie spełniona przesłanka stosowania tych znaków w odniesieniu do określonego terytorium. Znaki są przecież chronione terytorialnie. Dlatego nie wiadomo, jak orzecznictwo podejdzie do stosowania znaków chronionych w metawersum.
Mimo wielu wątpliwości ekspertka ocenia, że nie będzie jednak konieczności uchwalania osobnych procedur dotyczących ochrony znaków towarowych w prawdziwej i wirtualnej rzeczywistości. Już w tej chwili istnieją bowiem regulacje prawne służące rozwiązywaniu sporów w tym zakresie.
– Mieliśmy już wcześniej nadużycia dotyczące znaków towarowych w świecie wirtualnym, np. w adresach domen – mówi Monika Zielińska.
Analitycy są przekonani, że z czasem większość firm i dużych, światowych marek będzie zmuszona zaistnieć w metawersum, żeby utrzymać konkurencyjność zarówno na rzeczywistym, jak i cyfrowym rynku. Dlatego wiele z nich już w tej chwili zaczyna przywiązywać dużą wagę do ochrony swojej własności intelektualnej i przemysłowej w świecie wirtualnym. W tej kwestii wciąż istnieje szereg wątpliwości, dotyczących np. kształtu przyszłego systemu prawnego czy ochrony praw autorskich, chociażby problemu przypisywania autorstwa sztucznej inteligencji.
Pewne jest jednak, że ważną rolę na cyfrowym, wirtualnym rynku mają szansę odegrać NFT (ang. non-fungible tokens) – rodzaj kryptograficznego tokena, który pełni rolę certyfikatu potwierdzającego, że dany plik to oryginał istniejący tylko w jednym egzemplarzu. I choć plik, który jest przedmiotem sprzedaży, można kopiować i powielać, to oryginał z certyfikatem NFT jest tylko jeden. Wszystkie transakcje z jego udziałem i informacje dotyczące np. kwoty transakcji, nabywcy, sprzedawcy i znacznika czasu są publiczne i można je sprawdzić. Podobnie jak w przypadku kryptowalut handel NFT odbywa się za pośrednictwem sieci blockchain. Część ekspertów wskazuje jednak, że rynek niewymienialnych tokenów będzie wymagać uregulowania, jeśli ma znaleźć masowe zastosowanie w wirtualnym świecie, ponieważ już teraz – w tym rzeczywistym świecie – ta technologia budzi szereg wątpliwości m.in. w kontekście praw autorskich.
– Tokeny NFT mają gwarantować poświadczenie autentyczności za pomocą technologii blockchain. Natomiast dzisiaj wciąż weryfikacja tych gwarancji jest utrudniona. Zarówno nabywcy, jak i autorzy tokenizowanych dzieł i utworów mogą mieć trudności, żeby sprawdzić, co rzeczywiście jest zakodowane w tym blockchainie – mówi rzecznik patentowy z Kancelarii Patentowej Patpol.
Nowoczesne systemy wspomagania kierowcy sposobem na redukcję liczby wypadków. Od nich już tyko krok do autonomicznej jazdy
Według Światowej Organizacji Zdrowia co roku na świecie w wypadkach drogowych ginie ok. 1,35 mln osób, co oznacza jedną osobę co 24 sekundy. Badania prowadzone w Europie i USA wykazują, że ponad 90 proc. tych wypadków jest powodowana niewłaściwym zachowaniem człowieka. W Polsce, jak wynika z danych Policji, w 2021 roku na blisko 23 tys. wypadków drogowych aż 90,4 proc. zostało spowodowanych przez kierującego. Szansą na poprawę tych statystyk są systemy wspomagania kierowcy, które w dużym stopniu automatyzują jazdę. Niektóre z nich są już obowiązkowe w nowych autach. Nie wszyscy kierowcy jednak o tych systemach wiedzą, umieją z nich korzystać i mają do nich zaufanie – pokazuje raport Instytutu Transportu Samochodowego opracowany w ramach projektu „Polska droga do automatyzacji transportu”.
Od połowy tego roku wszystkie nowe auta będą musiały być wyposażone w system monitorowania zmęczenia kierowcy. Na podstawie danych – dotyczących m.in. toru jazdy, sposobu hamowania, ruchu kierowcy, czasu jazdy oraz pory dnia bądź nocy – taki system wykrywa anomalie i informuje kierowcę o konieczności zrobienia sobie przerwy. Z danych Policji wynika, że zmęczenie i zaśnięcie doprowadziło w ubiegłym roku do 538 wypadków w Polsce, w których zginęły 92 osoby, a 745 zostało rannych.
– Mają to być systemy wspomagające kierowcę w zdarzeniach związanych właśnie z rozproszeniem i nieuwagą, żeby ograniczyć liczbę wypadków tym wywołanych – mówi agencji Newseria Biznes dr inż. Mikołaj Kruszewski, kierownik Centrum Telematyki Transportu, ekspert Centrum Kompetencji Pojazdów Autonomicznych i Połączonych w Instytucie Transportu Samochodowego.
Do najpopularniejszych i najczęściej montowanych systemów wspomagania jazdy należą m.in. aktywny tempomat, który umożliwia automatyczną regulację prędkości w zależności od bieżącej sytuacji na drodze, system aktywnego/awaryjnego hamowania, który monitoruje przestrzeń przed pojazdem i wykrywa znajdujące się przed nim przeszkody, asystent zmiany pasa ruchu, system wykrywania obiektów w tzw. martwym polu czy asystent parkowania. Część tego typu systemów jest już obowiązkowa w nowych autach, ale kierowcy nie zawsze są świadomi, że te systemy posiadają i do czego one służą.
– Mnogość tych systemów w różnych markach i modelach pojazdów powoduje, że w każdym z nich możemy się spotkać z trochę innym systemem, inaczej obsługiwanym, który wyświetla inne komunikaty, ma inne spektrum działania. To powoduje różne reakcje kierowców. Jeśli ktoś będzie czuł przeładowanie bodźcami – tymi ikonkami, sygnałami dźwiękowymi etc. – to może stronić od tych systemów i unikać ich używania. Z drugiej strony może popaść w pewną euforię i korzystać z tych systemów coraz więcej i częściej, niekoniecznie przejmując się tym, czy one działają prawidłowo w danych warunkach. Może też nie przykładać do jazdy tyle uwagi, ile powinien, powodując na drodze sytuacje niebezpieczne – mówi dr inż. Mikołaj Kruszewski.
Eksperci Instytutu Transportu Samochodowego i 95 proc. badanych wskazują, że systemy automatyzujące jazdę mogą pomóc w ograniczeniu liczby wypadków drogowych. Raport ITS wskazuje, że przykładowo system automatycznego hamowania czy system obserwacji przestrzeni za samochodem wyjeżdżającym prostopadle na drogę poprzeczną mogą zapobiegać wypadkom z powodu nieustąpienia pierwszeństwa przejazdu. Aktywny tempomat i system rozpoznawania znaków drogowych z kolei pomagają dostosować prędkość do warunków na drodze. Statystyki Policji wskazują, że nadmierna prędkość i wymuszenie pierwszeństwa to dwie główne przyczyny wypadków z winy kierującego (odpowiednio 5,5 tys. oraz 5,2 tys. wypadków). Błąd człowieka prowadzi do większości wypadków. Policja wskazuje, że za 90,4 proc. z nich odpowiada kierowca, do 5,3 proc. dochodzi z winy pieszego, a w 0,5 proc. – z winy pasażera. Dla przykładu niesprawność techniczna pojazdu „zawiniła” w 0,2 proc. przypadków.
– Nasze badania, które dotyczyły systemów wspomagania jazdy, wykazały, że to, jak kierowcy na nie reagują, jest kwestią bardzo indywidualną. Niektórzy bardzo chętnie oddają kontrolę, nie czują stresu czy trudności z tym związanych. Inni kierowcy mają z tym bardzo duży problem, muszą kilkukrotnie ćwiczyć, żeby zaufać systemowi i nie wyłączać go po chwili odruchowo. Przykładowo kiedy system zaczyna robić korektę kierunku ruchu, oni od razu chwytają za kierownicę, bo nie czują kontroli nad pojazdem. Dlatego systemy wspomagania jazdy powinny być dopracowywane tak, żeby dostosowywać się do indywidualnego kierowcy i żeby proces przejścia na automat był jak najbardziej płynny – mówi ekspert ITS.
Jak wynika z badania Instytutu, respondentom najtrudniej było zaufać systemowi ostrzegania o obiekcie w martwym polu. Tylko 23 proc. zaufało mu w zupełności w czasie jazd testowych. Największe zaufanie można zauważyć w odniesieniu do aktywnego tempomatu. Aż 70,7 proc. przejazdów odbyło się w poczuciu całkowitego bądź dużego zaufania.
Wielu badanych podkreśliło, że świadomość posiadania aktywnych systemów, jak również pełne zaufanie do ich nieomylności, może usypiać czujność kierowców. Zdecydowana większość jednak odczuwała bardzo wysoki lub wysoki poziom komfortu z ich użytkowania, niezależnie od rodzaju systemu. Podobne deklaracje dotyczyły poczucia bezpieczeństwa. To dobrze wróży procesowi dochodzenia do pełnej automatyzacji w motoryzacji.
– Pojęcie „samochody autonomiczne” obejmuje szeroki zakres ich wykorzystania w zależności od tego, w jakich warunkach one mają być użytkowane. Już w tej chwili widzimy pojazdy autonomiczne, np. autobusy, które poruszają się na niektórych lotniskach, na wydzielonych obszarach. Dużo bliżej są samochody autonomiczne lub prawie autonomiczne, które będą mogły jeździć po autostradach czy drogach szybkiego ruchu, ponieważ uważa się je za bliskie już istniejących systemów wspomagania kierowcy. Natomiast prawdziwa autonomia, która nie wymaga już interwencji kierowcy, wydaje się kwestią jeszcze przynajmniej 10 lat. To optymistyczne szacunki – mówi Anna Niedzicka, ekspertka Centrum Telematyki Transportu oraz Centrum Kompetencji Pojazdów Autonomicznych i Połączonych w Instytucie Transportu Samochodowego.
Jak wskazuje, jedną z największych barier w rozwoju w pełni autonomicznego transportu wciąż pozostają m.in. możliwości technologiczne czy wysokie ceny. Kolejną przeszkodą jest brak odpowiednich regulacji, które pozwoliłyby bezpiecznie dopuścić je do ruchu drogowego.
– Pojazdy autonomiczne pojawią się na polskich drogach już niedługo, pod warunkiem że wejdą odpowiednie przepisy, które pozwoliłyby na ich testowanie i użytkowanie. W tej chwili wciąż czekamy na pomysły legislacji, które pozwolą przynajmniej wprowadzić samochody autonomiczne do testów, tak żeby wszyscy czuli się bezpiecznie, tak żeby można było je dopuścić do ruchu i żeby sprawować nad tym jakąś kontrolę – mówi Anna Niedzicka.
Człowiek w samochodzie przyszłości był tematem dyskusji w czasie kwietniowego Good Morning Science. To comiesięczne spotkania skupione wokół innowacji w nauce. Są organizowane w ramach klubu Trend House założonego przez Fundację Venture Café Warsaw. Misją klubu jest łączenie innowatorów oraz rozwiązywanie ważnych problemów społecznych, ekonomicznych i technologicznych. Trend House obecnie liczy ponad 240 członków, w tym osobistości ze świata nauki, biznesu i ekosystemu innowacji. Gospodarzem formatu jest znany popularyzator nauki Wiktor Niedzicki, jeden z członków klubu, który co miesiąc zaprasza gości, by zaprezentowali najnowsze naukowe dokonania polskich zespołów badawczych.
Sektor bankowy coraz bardziej zaangażowany w zieloną transformację. ING przeznacza 1 mln zł na pomysły związane z czystą energią
1 mln zł grantów na najlepsze pomysły i innowacje związane z czystą energią – taką kwotę ING Bank Śląski przeznaczy w konkursie dla start-upów i młodych naukowców. Bank szuka w nim rozwiązań takich problemów jak zmniejszenie emisji CO2, smog, ubóstwo energetyczne i rosnące ceny energii. Tego typu inicjatywy to kolejny sposób, w jaki sektor bankowy wspiera zieloną transformację.
– Sektor bankowy ma bardzo dużą i odpowiedzialną rolę we wspieraniu zielonej transformacji. Przede wszystkim dlatego, że sterujemy przepływem kapitału. Kierujemy ten kapitał w miejsca, w których powinien pracować, w których powinien przynosić pożądane efekty – mówi agencji Newseria Biznes Joanna Erdman, wiceprezes zarządu ING Banku Śląskiego.
Jak podkreślają eksperci EY i ING Banku Śląskiego (raport „Biznes dla klimatu. Raport o zmianie priorytetów”), stabilność biznesu bankowego w dużej mierze zależy od tego, czy uda się zbudować portfel dochodowy w jak najmniejszym stopniu wpływający na destrukcję środowiska naturalnego. Żeby zmniejszyć te zagrożenia, banki mogą stosować dwa rodzaje narzędzi – z jednej strony ograniczanie dostępu do kapitału nieekologicznym przedsięwzięciom, takim jak np. węglowe bloki energetyczne, z drugiej strony przekierowanie kapitału do innowacyjnych branż, bazujących na nisko- i zeroemisyjnych technologiach.
Z ubiegłorocznego raportu PwC „Zielone finanse po polsku” wynika, że w Polsce 64 proc. banków komercyjnych wprowadziło elementy zrównoważonego finansowania w swoich strategiach biznesowych i ofercie produktowej, a 80 proc. zadeklarowało, że są na etapie wdrażania wymogów w zakresie zrównoważonego finansowania (na podstawie badania PwC przeprowadzonego wśród 14 banków, których aktywa wynoszą blisko 80 proc. całej sumy bilansowej polskiej bankowości). Jak wskazali eksperci firmy, przekierowanie kapitału w stronę bardziej zrównoważonych inwestycji już w tej chwili ma realny wpływ na działalność instytucji finansowych. I choć one same nie mają istotnego udziału w emisji CO2, to swoim finansowaniem mogą wpływać na rozwój określonych branż albo pobudzać rozwój innowacji, które przyczyniają się do zielonej transformacji. Jak podkreśla wiceprezes ING, obecna sytuacja jest dowodem na to, że takie inicjatywy trzeba zdecydowanie przyspieszyć.
– Znajdujemy się w tej chwili w miejscu bardzo dla nas trudnym społecznie i środowiskowo. To pokazuje, że sposób, w jaki pracowaliśmy i działaliśmy do tej pory, nie do końca przekładał się na transformacyjną zmianę i realizację celów zrównoważonego rozwoju. Stąd nacisk na innowacje i duża atencja, żeby wspierać pomysły i rozwiązania proponowane przez start-upy i młodych naukowców. Zwłaszcza w obszarze związanym z energią, oszczędnością energetyczną i nowymi źródłami energetycznymi innowacje są narzędziem, które trzeba mocno eksploatować i wspierać, bo one przyniosą nam przełom – mówi Joanna Erdman.
ING Bank Śląski w połowie 2021 roku ogłosił własną Deklarację Ekologiczną, w której zapowiedział, że przeznaczy 5,3 mld zł na sfinansowanie odnawialnych źródeł energii i projektów proekologicznych oraz utworzy program grantowy dla start-upów i młodych naukowców z rocznym budżetem 2 mln zł. Najlepsze projekty zamierza wyłaniać i nagradzać dwa razy do roku, a pierwszy taki konkurs właśnie wystartował.
– Uruchomiliśmy program grantowy skierowany do studentów, naukowców, innowatorów i start-upów z taką intencją, żeby wspierać przełomowe, innowacyjne pomysły. Edycja, którą właśnie rozpoczęliśmy, koncentruje się przede wszystkim na wyzwaniach związanych z czystą energią – wyjaśnia wiceprezes ING. – Z tym wiąże się też m.in. efektywność energetyczna, nowe źródła pozyskiwania energii, nowe rozwiązania energooszczędne, ale i energia odnawialna oraz czystość powietrza, czyli np. wszystkie technologie, które oczyszczają środowisko, wychwytują dwutlenek węgla. To będziemy chcieli w tej pierwszej edycji zobaczyć w formie zgłoszeń.
Czysta i powszechnie dostępna energia to przewodni motyw pierwszego programu grantowego, w którym ING Bank Śląski chce zwrócić uwagę na problemy takie jak m.in. smog, ubóstwo energetyczne i rosnące ceny energii. Innowacje i najlepsze rozwiązania dotyczące tego problemu mogą liczyć na duży zastrzyk finansowania.
– Pula nagród w konkursie wynosi łącznie 1 mln zł. Pierwsza nagroda wynosi 400 tys. zł, druga – 300 tys. zł i trzecia – 150 tys. zł. Poza tym rezerwujemy sobie jeszcze dodatkowe 150 tys. zł na nagrody dla tych pomysłów, które wyjątkowo zachwycą kapitułę – mówi Joanna Erdman. – Oczywiście wiemy, że pieniądze to tylko część wsparcia, które powinny dostać innowacyjne pomysły. Dlatego oferujemy też mentoring, warsztaty rozwojowe dotyczące prowadzenia biznesu i eksperckie wsparcie, co dla wielu osób już samo w sobie jest bardzo wyrazistą pomocą na ich drodze rozwoju biznesowego.
Zgłoszenia w programie grantowym ING Banku Śląskiego można wysyłać do 30 maja br. za pośrednictwem formularza online, dostępnego na stronie www.ing.pl/programgrantowy. W tej sekcji znajdują się też regulamin i wszystkie szczegóły na temat konkursu. Wyboru najlepszych rozwiązań dokona kapituła złożona z przedstawicieli świata biznesu, nauki i organizacji pozarządowych. Ogłoszenie finalistów nastąpi 6 czerwca br., a zwycięzcy zostaną wyłonieni 27 czerwca br. podczas gali finałowej konkursu.
– Warto wspierać takie inicjatywy, bo one są realną szansą na zmianę. Wiele ciekawych inicjatyw ze względu na brak wsparcia finansowego, ale i merytorycznego po prostu nie ma szansy rozwinąć skrzydeł. Szkoda by było, gdyby z tego powodu jakieś przełomowe pomysły nie miały szans na realizację – mówi wiceprezes ING.
Program grantowy dla młodych naukowców i start-upów to niejedyna inicjatywa w obszarze zrównoważonego rozwoju i transformacji. ING Bank Śląski stawia też na edukację – wspólnie z partnerami zewnętrznymi realizuje program edukacyjny na temat zmian klimatu dla kilkuset szkół podstawowych w całej Polsce, który potrwa do 2023 roku. Dla pracowników utworzył z kolei specjalny ekofundusz „Moje środowisko” o wartości 300 tys. zł rocznie. Dzięki niemu pracownicy banku mogą realizować projekty ekologiczne na rzecz swoich lokalnych społeczności. ING ma w ofercie także kredyty, które mogą być przeznaczone na wsparcie rozwiązań ekologicznych. Mogą z nich korzystać zarówno osoby prywatne, jak i przedsiębiorstwa.