No menu items!

Miesięczne Archiwum: Grudzień, 2021

Paliwa odpadowe mogą być na większą skalę wykorzystywane w energetyce. Nowy program wsparcia pomoże rozkręcić inwestycje w tym obszarze

Zgodnie z wymogami UE do 2035 roku Polska musi zmniejszyć odsetek składowanych odpadów do poziomu poniżej 10 proc. oraz uzyskać 65-proc. wskaźnik recyklingu odpadów komunalnych. – To nam daje 75 proc. Pytanie, co z pozostałą 1/4 odpadów, które wytworzymy? W świetle przepisów ich nie wolno składować, ale można z nich odzyskać energię – mówi Dominik Bąk, wiceprezes NFOŚiGW. W Polsce działa dziewięć takich instalacji termicznego przekształcania odpadów z odzyskiem energii, ale żeby domknąć system gospodarki odpadami, roczna wydajność takich spalarni powinna zostać zwiększona przynajmniej o 2 mln ton. Może się do tego przyczynić nowy program wsparcia, który w tym miesiącu uruchomił NFOŚiGW.

Według danych Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Polsce od niemal dekady ilość wytwarzanych odpadów komunalnych systematycznie wzrasta o ok. 0,5 mln ton rocznie. W sferze ich selektywnej zbiórki i recyklingu wciąż pozostaje wiele do zrobienia, bo Polacy w swoich domach segregują tylko około 1/3 odpadów komunalnych (w granicach 3,6 mln ton rocznie).

W Polsce produkujemy ok. 14,5 mln ton odpadów komunalnych rocznie. W tym frakcja resztkowa, z której nie jesteśmy w stanie odzyskać surowców wtórnych, to ok. 4–4,5 mln ton odpadów nienadających się do recyklingu. Co więcej, jej nie wolno składować, bo ta frakcja ma dość wysoką kaloryczność. Węgiel kamienny ma 21 MJ/kg, a odpady tego typu mają powyżej sześciu do nawet kilkunastu MJ/kg, co oznacza, że są ekwiwalentem dla części węgla, który wykorzystujemy w polskich ciepłowniach. Z branży płyną głosy mówiące, że możemy odzyskać z tych odpadów energię cieplną i elektryczną – mówi agencji Newseria Biznes Dominik Bąk.

Tak zwane odpady resztkowe są w Polsce kierowane głównie do 179 instalacji MBP (przetwarzania mechaniczno-biologicznego), a także do spalarni odpadów, których obecnie funkcjonuje dziewięć, ale kolejne powstają już w Gdańsku, Olsztynie, Warszawie, Krośnie i Nysie. Jako paliwo alternatywne trafiają też do spalenia w cementowniach.

– Brakuje nam w Polsce co najmniej 2 mln ton wydajności w nowoczesnych ciepłowniach, opalanych paliwami alternatywnymi czy paliwami wytwarzanymi z odpadów. Ten brak przekłada się na wyższe koszty dla mieszkańców gmin. To jest jeden z zasadniczych czynników powodujących wzrost opłat za śmieci – wyjaśnia wiceprezes NFOŚiGW.

Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wskazuje, że brak możliwości wykorzystania tzw. frakcji palnej jest nie tylko przyczyną wzrostu opłat ponoszonych przez mieszkańców, ale stanowi też marnotrawstwo źródła energii, które mogłoby zaspokoić nawet do 10 proc. zapotrzebowania na ciepło sieciowe. Instalacje termicznego przekształcania odpadów z odzyskiem energii – jako część systemu ciepłowniczego – są komponentem systemu zagospodarowania odpadów komunalnych komplementarnym do recyklingu.

W Polsce jest dziewięć takich instalacji i tam, gdzie działają, nie ma protestów. To już nie jest spalanie polegające na tym, że wkładamy śmieci do pieca i leci czarny dym. W tym momencie są to jedne z najbardziej nowoczesnych, niskoemisyjnych i najbardziej ekologicznych instalacji. Badania potwierdzają, że w porównaniu do obecnie funkcjonujących w Polsce instalacji służących ciepłownictwu systemowemu są od 10 do nawet 100 razy bardziej ekologiczne i mniej emisyjne. One nie wykorzystują nawet górnych granic norm, które są przewidziane dla tego typu instalacji – podkreśla Dominik Bąk.

Jak podkreśla, zgodnie z wymogami UE do 2035 roku Polska będzie zobligowana, aby zmniejszyć odsetek składowanych odpadów do poniżej 10 proc. oraz uzyskać 65-proc. wskaźnik recyklingu odpadów komunalnych.

Te 65 plus 10 daje nam 75 proc. Pytanie, co z pozostałą 1/4 odpadów, które wytworzymy? W świetle przepisów nie wolno ich składować, ale można z nich odzyskać energię. Temu właśnie służą takie spalarnie. Niestety ta nazwa się do nich przykleiła, tymczasem to są bardzo nowoczesne instalacje, których nie należy się obawiać – mówi wiceprezes NFOŚiGW.

Szansą na usprawnienie systemu gospodarki odpadami w Polsce są nowe inicjatywy NFOŚiGW ogłoszone w tym miesiącu. W ramach programu „Racjonalna gospodarka odpadami” fundusz ogłosił trzy nabory, w których samorządy, przedsiębiorstwa i inne podmioty mogą ubiegać się o dofinansowanie inwestycji związanych właśnie z wykorzystaniem odpadowych paliw w energetyce, ale także z selektywnym zbieraniem odpadów czy budową instalacji do gospodarowania nimi.

W części dotyczącej wykorzystania paliw z odpadów w energetyce limit środków przeznaczonych na dofinasowanie wynosi 1 mld zł, a wsparcie może być udzielone w postaci pożyczki lub dotacji.

O dofinansowanie mogą się ubiegać spółki komunalne, w których samorząd jest właścicielem, albo spółki celowe, które samorząd powołuje do realizacji tego typu przedsięwzięć. Mogą to być również podmioty prawa prywatnego działające w branży gospodarki odpadami albo po prostu ciepłownicy, którzy myślą o zmianie źródła czy dywersyfikacji paliw wykorzystywanych w ich podstawowej działalności – dodaje Dominik Bąk.

Łączny budżet wszystkich części programu „Racjonalna gospodarka odpadami” to 2,5 mld zł. Nabory potrwają do końca 2022 roku, a pieniądze na wsparcie – w zależności od rodzaju projektów – będą pochodzić ze środków krajowych NFOŚiGW albo z unijnego Funduszu Modernizacyjnego.

Produkcja zielonego wodoru w Polsce coraz bliżej. Rynek czeka na specustawę wodorową

Unia Europejska chce, aby w przyszłości coraz większą rolę w energetyce i transporcie odgrywał czysty wodór, powstający w procesie elektrolizy. Tymczasem w 2020 roku blisko 95 proc. wodoru wykorzystywanego w gospodarce pochodziło z paliw kopalnych. Polska ma już gotową strategię wodorową, coraz bliżej jest także budowa instalacji do elektrolizy wodoru pod Koninem. Rynek czeka na regulacje wodorowe. – Będzie się rozwijał bardzo dynamicznie w związku ze wzrastającą ilością źródeł odnawialnych, które są podstawą do produkcji zielonego wodoru – zauważa Krzysztof Kochanowski, wiceprezes zarządu Hydrogen Poland.

Kraje, które zobowiązują się do neutralności klimatycznej, poszukują możliwości dekarbonizacji każdego sektora gospodarki. Kluczową rolę może tu odegrać wodór, który może służyć jako nośnik energii lub jako surowiec. Może też być wykorzystywany do magazynowania energii elektrycznej pozyskiwanej sezonowo ze źródeł odnawialnych oraz stanowić paliwo dla transportu ciężkiego.

Polska jest jednym z kluczowych w Europie i na świecie producentów wodoru, niestety jest to wodór emisyjny albo niskoemisyjny. Nie jest to wodór bezemisyjny, jaki jest promowany w strategii i w polityce klimatycznej Unii Europejskiej – mówi agencji Newseria Biznes Krzysztof Kochanowski.

Emisyjny wodór uzyskiwany jest w procesie reformingu parowego gazu ziemnego, częściowego utleniania metanu i gazyfikacji węgla. To nie jest ekologiczne źródło energii. Jak podaje Parlament Europejski, produkcja wodoru z kopalin każdego roku uwalnia 70–100 mln ton CO2. Inna metoda produkcji wodoru, zwanego czystym, bezemisyjnym lub zielonym, polega na elektrolizie wody przy użyciu energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych. Podczas jego produkcji nie są więc emitowane gazy cieplarniane.

Pierwsza instalacja, na którą przyznano już dofinansowanie w kwocie 4,5 mln euro ze środków unijnych, powstanie pod Koninem. To kwestia najbliższej przyszłości – wyjaśnia wiceprezes organizacji zrzeszającej przedsiębiorców z obszaru gospodarki wodorowej.

Według raportu Międzynarodowej Agencji Energii (IEA, krajem członkowskim jest Polska), opublikowanego w listopadzie br., technologie wodorowe okazały się niezwykle odporne podczas pandemii COVID-19, a dynamika rozwoju rynku utrzymała się w 2020 roku.

Rynek będzie się rozwijał bardzo dynamicznie w związku z rosnącą ilością źródeł odnawialnych, które są podstawą do produkcji zielonego wodoru. Na świecie ta dynamika jest o wiele większa niż w Polsce i są już kraje, które mają zainstalowane nawet po kilkaset megawatów w produkcji zielonego wodoru. Oczywiście rynek będzie się rozrastał wraz z uruchamianiem, w szczególności jeżeli mówimy o Europie, programów dofinansowujących zarówno produkcję zielonego wodoru, jak i jego dystrybucję i odbiór – zauważa Krzysztof Kochanowski.

Ubiegły rok był rekordowy pod względem działań politycznych i niskoemisyjnej produkcji wodoru. Niektóre państwa członkowskie UE opublikowały krajowe strategie dotyczące wodoru (Republika Czeska, Francja, Niemcy, Węgry, Holandia, Portugalia i Hiszpania), a ponad 20 innych aktywnie je opracowuje. Większość z nich koncentruje się na wdrażaniu niskoemisyjnej produkcji wodoru. Strategie te są bardzo zbieżne ze sobą i ze strategią wodorową UE pod względem sektorów i technologii, które należy traktować priorytetowo.

W europejskiej strategii dotyczącej wodoru przedstawiono wizję zainstalowania w Europie do 2024 roku elektrolizerów zasilanych energią ze źródeł odnawialnych o mocy co najmniej 6 GW, a do 2030 roku moc ma osiągnąć poziom 40 GW.

 Polska też ma już gotową strategię wodorową. W przyszłym roku ma być gotowe prawo wodorowe i cały rynek czeka na tę regulację. Bez niej trudno jest sobie wyobrazić, żeby rynek mógł się transparentnie rozwijać. W ślad za tą regulacją potrzebujemy również zachęt finansowych, bo są to drogie inwestycje i będą potrzebne systemy wsparcia, zarówno krajowe, jak i na poziomie wspólnotowym, które też niedługo zostaną uruchomione – komentuje wiceprezes Hydrogen Poland.

„Polska strategia wodorowa do roku 2030 z perspektywą do 2040 roku”, przyjęta przez rząd na początku listopada br., jest dokumentem strategicznym, który określa główne cele rozwoju gospodarki wodorowej w Polsce. Wśród nich jest m.in. wdrożenie technologii wodorowych w energetyce, ciepłownictwie, transporcie, sprawny i bezpieczny przesył, dystrybucja i magazynowanie wodoru czy stworzenie stabilnego otoczenia regulacyjnego. Wskaźnikami osiągnięcia tych celów w 2030 roku mają być: osiągnięcie 2 GW mocy instalacji do produkcji wodoru i jego pochodnych z niskoemisyjnych źródeł, procesów i technologii, w tym w szczególności instalacji elektrolizerów; 800–1000 nowych autobusów wodorowych, również wyprodukowanych w Polsce; minimum 32 stacje tankowania i bunkrowania wodoru; co najmniej pięć dolin wodorowych.

Dokument przewiduje opracowanie programów wsparcia budowy gospodarki wodorowej, przy czym obejmą one wyłącznie wodór niskoemisyjny, tj. ze źródeł odnawialnych, oraz powstały przy wykorzystaniu technologii bezemisyjnych. Uzyskanie wsparcia dla produkcji wodoru z paliw kopalnych możliwe będzie wyłącznie pod warunkiem zastosowania technologii wychwytywania dwutlenku węgla.

– Jeżeli chodzi o wykorzystanie wodoru bezemisyjnego, czyli zielonego, szacujemy, że w 2035 roku powinniśmy w Polsce mieć zainstalowane moce wytwórcze na poziomie 1 GW, a w 2040 roku około 1,5, może do 2 GW, w zależności od tego, jak będzie się ten rynek rozwijał i jak będzie wyglądał system wsparcia – informuje wiceprezes Krzysztof Kochanowski.

W styczniu ruszy program dopłat do rozbudowy infrastruktury ładowania aut elektrycznych i tankowania wodoru. Przyspieszy to rozwój elektromobilności w Polsce

Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w styczniu rozpocznie nabór wniosków w programie wsparcia dla rozbudowy infrastruktury ładowania elektryków i tankowania wodoru. Na rozwój sieci ładowarek do 17 tys. punktów trafi 870 mln zł. – Infrastruktura do szybkiego i ultraszybkiego ładowania to konieczny krok dla rozwoju elektromobilności w Polsce – ocenia Krzysztof Burda, prezes Polskiej Izby Rozwoju Elektromobilności. Wsparcie w postaci dopłat do elektryków także ma duże znaczenie, podobnie jak budowanie świadomości wśród kierowców.

 Patrząc na stopień rozwoju elektromobilności, jesteśmy na początku tego procesu. Nie oznacza to jednak, że nie mamy szans na osiągnięcie pułapu, który proponuje pakiet Fit for 55, albo i jego prześcignięcie. Trochę zapóźniliśmy się z elektromobilnością, z wdrażaniem np. infrastruktury. Nie mamy tak dobrze dostępnych pojazdów, mimo że one są na rynku. Dlatego uważam, że możemy wykorzystać tę rentę zapóźnienia i przeskoczyć o poziom wyżej z wdrażaniem elektromobilności – ocenia w rozmowie z agencją Newseria Biznes Krzysztof Burda.

W ramach pakietu Fit for 55 Komisja Europejska proponuje 10 reform, które mają pozwolić Unii Europejskiej do 2030 roku obniżyć poziom emisji dwutlenku węgla o 55 proc. w porównaniu z poziomem z 1990 roku. Jedną z nich jest wymóg zmniejszenia średnich emisji z nowych samochodów o 55 proc. od 2030 roku i o 100 proc. od 2035 roku w porównaniu z poziomami z 2021 roku. To oznacza, że wszystkie nowe samochody rejestrowane od 2035 roku będą elektrykami lub napędzane wodorem. Aby rozwój elektromobilności był możliwy, zmienione rozporządzenie w sprawie infrastruktury paliw alternatywnych nakłada wymóg zwiększenia zdolności ładowania.

 Mają powstać stacje ładowania dla samochodów lekkich, osobowych wzdłuż korytarzy TEN-T, co 60 km stacje o mocach minimum 150 kW, zaś dla pojazdów ciężkich stacje ładowania o mocy minimum 350 kW. To wielokrotnie więcej niż to, co aktualnie mamy w Polsce. Żeby elektromobilność mogła pójść krok dalej, musimy się skupić przede wszystkim na szybkiej i ultraszybkiej infrastrukturze ładowania – podkreśla prezes Polskiej Izby Rozwoju Elektromobilności.

Z Licznika Elektromobilności PSPA i PZPM wynika, że na koniec listopada br. po polskich drogach jeździło ponad 35,2 tys. samochodów elektrycznych, przy czym blisko połowa (49 proc.) to pojazdy w pełni elektryczne. Przez 11 miesięcy liczba samochodów z napędem elektrycznym zwiększyła się o ponad 16,6 tys., czyli o 101 proc. więcej niż w analogicznym okresie 2020 roku.

Wraz ze wzrostem floty zeroemisyjnych pojazdów rozwija się też infrastruktura ładowania. Pod koniec ubiegłego miesiąca w Polsce funkcjonowało nieco ponad 1,8 tys. ogólnodostępnych stacji ładowania pojazdów elektrycznych (3,5 tys. punktów). 31 proc. z nich stanowiły szybkie stacje ładowania prądem stałym (DC), a 69 proc. – wolne ładowarki prądu przemiennego (AC) o mocy mniejszej lub równej 22 kW.

Ten proces rozbudowy sieci ładowarek ma znacząco przyspieszyć dzięki programowi NFOŚiGW, który 7 stycznia 2022 roku uruchomi nabór wniosków. Z bezzwrotnych dotacji będą mogły skorzystać samorządy, firmy, spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe oraz rolnicy. Do rozdysponowania jest kwota 1,87 mld zł, z czego 1 mld zł zostanie przeznaczony na rozwój sieci elektroenergetycznej na potrzeby ładowarek pojazdów elektrycznych, a 870 mln zł – na same ładowarki i stacje wodoru. Zgodnie z założeniami powstać ma sieć 17 tys. punktów ładowania oraz 20 stacji wodoru.

Zdaniem prezesa PIRE dziś brak infrastruktury to najważniejszy hamulec rozwoju rynku elektromobilnego w Polsce.

Uważamy, że powinniśmy się skupić na budowie, nazwijmy to, stacji benzynowych dla samochodów elektrycznych, hubów ładowania, szczególnie w miastach, na obrzeżach miast tak, żeby można było korzystać swobodnie z samochodu elektrycznego w zasadzie przez każdą grupę, która tego potrzebuje, i biznes, który nie może czekać kilku lub kilkunastu godzin na to, aż auto się naładuje – mówi Krzysztof Burda. – Powinniśmy zacząć od największych miast. One mają największy potencjał, jeśli chodzi o zakupy nowych pojazdów, ale też największy potencjał korzyści z wdrażania elektromobilności: pozbywamy się emisji spalin, hałasu. W następnym kroku na pewno to wszystko trafi też do mniejszych miast.

Zapotrzebowanie na stacje ładowania będzie rosło, zwłaszcza że rośnie zainteresowanie pojazdami zeroemisyjnymi. Wpływają na to takie programy jak np. uruchomiony w lipcu „Mój elektryk”, który od początku zakłada dotacje dla osób fizycznych do zakupu nowego samochodu elektrycznego. Od 22 listopada program rozszerzono m.in. na firmy i jednostki sektora finansów publicznych u rolników indywidualnych. Na wsparcie zakupów trafi 700 mln zł. Inny program NFOŚiGW wspiera także wymianę taboru transportu publicznego na zielony.

 Programy dopłat powinny zbudować tę minimalną liczbę pojazdów elektrycznych na rynku, która będzie przełomem dla pozostałych. Bo jeśli zobaczymy, że na naszej ulicy na 50 samochodów 10 jest elektrycznych, to zaczniemy dostrzegać zmiany – przekonuje prezes Polskiej Izby Rozwoju Elektromobilności. – Powinniśmy patrzeć na rynek długofalowo i budować wiedzę i świadomość na temat elektromobilności. Jesteśmy dość daleko od tego, żeby w ogóle mieć świadomość, po co nam jest elektromobilność. I uważamy, że tutaj w pierwszej kolejności rolę muszą odegrać dilerzy samochodowi.

Estonia liderem w poziomie digitalizacji państwa. To przyciąga kapitał i zachęca do zakładania firm

Republika Estonii to najbardziej „cyfrowy” kraj na Ziemi. Oferuje swoim obywatelom (jest ich 1,3 mln) usługi publiczne zdigitalizowane w 99 proc. Jednocześnie osiąga jeden z najwyższych wskaźników zaufania obywateli do rządów spośród państw członkowskich UE. Przekłada się to na wzmożony rozwój start-upów, szczególnie z branży IT. Jest ich tam najwięcej w Europie w przeliczeniu na mieszkańca. Niektórzy określają Estonię Nadbałtycką Doliną Krzemową. Stabilne prawo podatkowe czy najszerszy na świecie wachlarz e-usług sprawiają, że otoczenie do prowadzenia biznesu sprzyja jego rozwojowi.

– Spółka, która jest wyceniana na ponad miliard dolarów, to tzw. unicorn, czyli jednorożec. Estonia, czyli kraj, który zamieszkuje 1,3 mln mieszkańców, ma aż siedem tego typu spółek, więc ma najlepszy wynik w Europie pod względem liczby jednorożców na mieszkańca – zauważa Daniel Bajer, dyrektor ds. rozwoju w Enterprise Estonia, estońskiej fundacji narodowej, której celem jest rozwój krajowej gospodarki.

W pierwszym rządzie niepodległej Estonii w 1991 roku, po jej rozstaniu ze Związkiem Radzieckim, średnia wieku ministrów nie przekraczała 35 lat. Chcieli stworzyć państwo nowoczesne, opierające się na rozwoju technologii. Przewidzieli, że komunikacja przyszłości będzie się opierać na internecie i powstanie coś na kształt społeczeństwa cyfrowego. W 1997 roku wcześniej, kiedy niecałe 2 proc. populacji świata miało dostęp do internetu, a nieznany szerzej start-up o nazwie Google nieśmiało prezentował zarejestrowaną domenę, Estonia wystartowała z projektem o nazwie Tiigrihüpe (Tygrysi skok), inwestując w rozwój internetu i umiejętności cyfrowe obywateli. Niedługo potem prawie wszystkie estońskie szkoły miały dostęp do sieci. W 2000 roku Estonia uchwaliła przepisy uznające dostęp do internetu za podstawowe prawo człowieka.

Fundacja Enterprise Estonia założona została również w 2000 roku. Celuje w rozwój estońskich przedsiębiorstw i zwiększenie zdolności eksportowych, wzmocnienie turystyki oraz przyciągnięcie do Estonii kapitału zagranicznego o wysokiej wartości dodanej.

– Estończycy postawili na internet i edukację i jako wynik tego po 30 latach mają najwięcej spółek, które mają ogromną wartość ekonomiczną. I w związku z tym systemem i wykorzystaniem tych możliwości internetu, ale również nowoczesnych technologii, cały czas się rozwijają – zauważa Daniel Bajer w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Biznes.

Martin Roger, ambasador Estonii w Polsce, mieszkający od trzech lat w Warszawie, dodaje, że obranie takiego kierunku rozwoju – intensywnej transformacji cyfrowej – to korzyści dla gospodarki  i społeczeństwa.

– Rozpoczęliśmy ją przede wszystkim od zmian w sektorze publicznym, umożliwiając świadczenie usług publicznych drogą internetową za pośrednictwem e-usług. Miało to ogromny wpływ również na szeroko rozumiane otoczenie biznesowe, na sposób komunikacji obywateli i przedsiębiorstw z organami rządowymi – zaznacza reprezentant estońskiej służby dyplomatycznej w Polsce.

Obecnie internet ma 90 proc. estońskich gospodarstw domowych. Złożenie zeznania podatkowego zajmuje przeciętnemu Estończykowi pięć minut. Ponadto obywatele Estonii od 2005 roku mogą głosować online z dowolnego miejsca na świecie.

– Przykładem jest też podpis cyfrowy, który jest powszechnie stosowany już od niemal 20 lat. Każdy obywatel czy mieszkaniec Estonii oszczędza średnio pięć dni roboczych rocznie na dojazdach z miejsca na miejsce dzięki możliwości cyfrowego podpisywania dokumentów. Oprócz tego administracja publiczna korzysta z automatycznej sprawozdawczości, aby przedsiębiorcy mogli się skupić na rozwijaniu działalności, a ich obciążenie administracyjne było jak najmniejsze – mówi ambasador.

To przekłada się na lepsze warunki dla rozwoju nowoczesnych firm zajmujących się nowymi technologiami. Rozwija się sektor cyfrowych usług dla klientów firm oraz obywateli.

– Estończycy postawili na edukację i na innowację, ale również na rozwiązania związane z wdrożeniem edukacji i innowacji w systemie administracji publicznej. Obecnie wszystkie świadczenia administracji publicznej wykonywane są przez internet, wyjątki stanowią ślub i rozwód. Więc nie tylko rozwijają się start-upy i spółki oraz przedsiębiorczość innowacyjna, ale również całe państwo funkcjonuje jak start-up – wyjaśnia Daniel Bajer, reprezentant estońskiej fundacji.

Jak zauważa z kolei Dawid Wiktor, dyrektor generalny firmy Media Scope Group z siedzibą w Tallinie, w Estonii biurokracja, z którą spotyka się obywatel czy firma, jest ograniczona do absolutnego minimum.

– Czas, który normalnie musielibyśmy poświęcać na rzeczy stricte papierkowe, administracyjne, możemy poświęcić na rozwój firmy. Na przykład możemy w tym czasie pracować nad doskonaleniem produktów, obsługi klienta, możemy się zajmować chociażby pozyskiwaniem funduszy od inwestorów czy też z innych źródeł, dodatkowo możemy się po prostu przede wszystkim skupić na tym, co robimy, zamiast na rzeczach stricte administracyjnych, czyli kontaktach z urzędami – tłumaczy Dawid Wiktor.

Kierowana przez niego firma zajmuje się badaniami behawioralnymi i komunikacją opartą na danych, która może pomóc w lepszym dotarciu i zrozumieniu odbiorców. Dyrektor Media Scope Group przyznaje, że estońska administracja jest bardzo przyjazna i pozwala załatwić sprawy w bardzo szybkim czasie.

– Przykładowo, kiedy potrzebowaliśmy kilku dokumentów z estońskiego urzędu skarbowego, udało się je uzyskać w ciągu niecałych 24 godzin. Jeśli chodzi o Polskę, to procedury administracyjne nie są też takie przyjazne jak w Estonii i podejście urzędów jest zasadniczo inne. W Estonii przedsiębiorcy są traktowani jak partnerzy przez urzędników. Oznacza to, że kiedy idziemy do urzędu, tak naprawdę idziemy faktycznie rozwiązać dany problem. Niezależnie, czy chodzi o wydanie jakiejś decyzji administracyjnej, czy uzyskanie licencji, przebieg jest bardzo przyjazny dla przedsiębiorcy – opowiada Dawid Wiktor. W jego ocenie istotne znaczenie dla prowadzenia rozwojowego biznesu mają otoczenie administracyjno-prawne oraz udogodnienia, zwłaszcza dla branży nowych technologii. Nie bez znaczenia jest też poziom wyedukowania obywateli.

– Estonia jest liderem w rankingu PISA, co oznacza, że mamy dostęp do dobrze wyedukowanej siły roboczej, która może być zatrudniona przez firmy i w dość szybkim czasie dokonywać postępów. Jeśli chodzi o talenty IT czy też talenty związane z innymi pozycjami w świecie technologii, Estonia jest miejscem, w którym możemy znaleźć bardzo dużo uzdolnionych osób, o czym też świadczy przykładowo nasze doświadczenie: zatrudniamy ludzi w Estonii, którzy osiągają niezwykłe postępy w swojej pracy, dzięki czemu jesteśmy w stanie dotrzeć szybciej na rynek z naszymi rozwiązaniami, co daje nam również przewagę konkurencyjną. Ulokowanie firmy w Estonii i prowadzenie tam działalności w przypadku firm z branży technologicznej może faktycznie stworzyć  przewagę konkurencyjną na rynku – zaznacza dyrektor Media Scope Group.

Wylicza, że w Estonii powstają głównie firmy IT, z branż takich jak technologie reklamowe, analityczne czy biotechnologiczne. Dominują różnego rodzaju start-upy, które pracują nad nowatorskimi rozwiązaniami, również z zakresu healthtech.

– Firmy te decydują się na Estonię, ponieważ mają tam dostęp do dobrze wykwalifikowanych pracowników, którzy pomagają wprowadzić rozwiązania na rynek o wysokiej jakości w dość krótkim czasie. Ponadto Estonia jest krajem przyjaznym dla biznesu z bardzo uproszczonymi procedurami administracyjnymi oraz przyjaznym systemem podatkowym, co sprawia, że jest to kraj atrakcyjny dla biznesu – podkreśla rozmówca Newserii Biznes. – Nie musimy spędzać większości czasu na sprawach administracyjnych czy też na borykaniu się ze zrozumieniem, jak działa system podatkowy.

Za bardzo istotne dla komfortu prowadzenia biznesu dyrektor Media Scope Group uważa stabilne środowisko prawne w Estonii. 

– Ewentualne zmiany w prawie są przewidywalne oraz wprowadzane w sposób ostrożny, czyli taki, że nie jesteśmy nagle zaskakiwani nowymi regulacjami – zachwala Dawid Wiktor.

Według najnowszego raportu pt. „Stan europejskiej technologii 2020”, przygotowanego przez Atomico, jeden z wiodących europejskich funduszy venture capital, w Estonii na 1 mln mieszkańców przypada 800 start-upów. Polska z wynikiem 50 odstaje od europejskiej średniej wynoszącej 190. Dla Niemiec i Francji wskaźnik ten wynosi 350, podobnie dla niewielkiej Litwy.

Estonia i jej potencjał były jednym z tematów Thursday Gathering. To cykliczne imprezy, które co czwartek przyciągają do warszawskiego Varso społeczność innowatorów. Organizatorem bezpłatnych i otwartych dla wszystkich chętnych eventów jest Fundacja Venture Café Warsaw.

Biznes wdraża zmiany klimatyczne szybciej niż politycy. Finansowanie projektów nieekologicznych wkrótce stanie się niemożliwe

Ostatnie lata były najgorętsze od 1850 roku, a w klimacie już zaszły zmiany, które są zauważalne w niemal każdym rejonie Ziemi. Wiele z nich jest niemożliwych do odwrócenia w skali stuleci lub tysiącleci – wskazali naukowcy w ostatnim raporcie IPCC, czyli Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu. Rządy podejmują działania zmierzające do ograniczenia wzrostu globalnej temperatury, ale ich efekty są – zdaniem ekspertów – dalece niewystarczające, co tylko potwierdziły też efekty ostatniej konferencji klimatycznej COP26 w Glasgow. Dyrektor Centrum UNEP/GRID-Warszawa Maria Andrzejewska wskazuje jednak, że główny impuls do zielonej transformacji wychodzi ze strony biznesu, co wymuszają nie tylko uwarunkowania rynkowe, ale i prawo oraz sami konsumenci.

– Podstawowym celem jest zatrzymanie wzrostu średniej, globalnej temperatury. Ten wzrost już w tej chwili jest na poziomie 1,18˚C, a przekroczenie 1,5˚C będzie skutkowało totalną katastrofą. Dlatego teraz najważniejsze jest ograniczenie emisji CO2 i podjęcie wszelkich działań mogących wpłynąć na wychwytywanie dwutlenku węgla, który już został wprowadzony do atmosfery. Z tym wiążą się m.in. innowacje technologiczne, jak i konieczność zmiany sposobu myślenia. Powinniśmy patrzyć nie tylko na tych największych graczy i na biznes pod kątem tego, co oni mogą zrobić. Każdy musi uświadomić sobie, że naprawdę żyjemy w czasach, które prowadzą nas do katastrofy, i nasz sposób funkcjonowania musi się zmienić – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes Maria Andrzejewska, dyrektor generalna Centrum UNEP/GRID-Warszawa.

Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC), czyli utworzony przy ONZ międzynarodowy panel ekspertów i naukowców, w sierpniu tego roku po raz szósty opublikował swój raport, uznawany za najbardziej wiarygodną i rzetelną ocenę skutków zmian klimatu. Dokument, który powstał na podstawie 14 tys. prac naukowych, po raz pierwszy tak jednoznacznie potwierdził, że to działalność człowieka odpowiada za ogrzanie planety. Raport IPCC po raz kolejny pokazał też, że globalne ocieplenie przyspiesza - w porównaniu do epoki przedindustrialnej średnia temperatura na Ziemi wzrosła już o ponad 1˚C.

Utrzymanie tego tempa zmian spowoduje, że w ciągu najbliższych ok. 20 lat średnia temperatura przekroczy już bezpieczny próg 1,5°C, a do końca tego wieku wzrośnie o ponad 2˚C (a w najczarniejszym scenariuszu o 4,4˚C, co spowoduje m.in. wzrost poziomu mórz i oceanów o 3 m). To zaś będzie oznaczać katastrofę klimatyczną, której skutki – takie jak coraz częstsze i bardziej gwałtowne powodzie, pożary i susze – odczują setki milionów ludzi. Czarnemu scenariuszowi może zapobiec tylko zielona transformacja – szybkie, radykalne działania zmierzające do ograniczenia emisji CO2 i innych gazów cieplarnianych, w tym m.in. metanu.

– W Polsce zmiana jest już zauważalna i ona wkracza z różnych stron. Do konieczności tej zmiany najbardziej poczuwają się firmy, które mają korzenie globalne, są częścią międzynarodowych korporacji. To są decyzje podejmowane właśnie na poziomie globalnych zarządów, te firmy w największym stopniu dostrzegają i chcą wprowadzać zmiany w swoim sposobie funkcjonowania – mówi Maria Andrzejewska.

Badania pokazują, że zaangażowania biznesu w zieloną transformację i działań na rzecz klimatu wymagają również konsumenci. Z marcowego raportu „Zielone miasta i gminy” opracowanego dla innogy wynika, że zdaniem 71 proc. Polaków to rząd oraz władze samorządowe są zobowiązane, aby aktywnie działać na rzecz poprawy stanu środowiska. Jednak prawie połowa (48 proc.) Polaków wskazuje, że takie działania powinny prowadzić również firmy i duże korporacje.

– Bardzo dużą rolę w tym procesie mają też instytucje finansujące. One podejmują zobowiązania, które w niedługim czasie zapewne totalnie uniemożliwią inwestowanie w projekty niezwiązane z realizacją scenariusza, który ma nas doprowadzić do 1,5, maksymalnie 2˚C wzrostu temperatury – mówi dyrektor generalna Centrum UNEP/GRID-Warszawa.

Jak podkreśla, kwestie klimatyczne i środowiskowe odgrywają coraz istotniejszą rolę na rynku finansowym. Wymuszają to nie tylko rynkowe uwarunkowania, ale i legislacja. Przykładem jest chociażby obowiązujące od marca tego roku unijne rozporządzenie SFDR (2019/2088), które obliguje inwestorów finansowych do uwzględnienia ryzyk wynikających z czynników ESG (środowisko, społeczna odpowiedzialność i ład korporacyjny).

Zaangażowanie biznesu w zieloną transformację jest konieczne, bo - jak wynika z szacunków Komisji Europejskiej - tylko w tej dekadzie UE będzie potrzebować dodatkowych inwestycji w wysokości 350 mld euro rocznie, aby osiągnąć cel neutralności klimatycznej do 2050 roku. Pod względem polityki klimatycznej Unia Europejska jest pionierem, ale działania zmierzające do zatrzymania globalnego ocieplenia podejmują wszystkie państwa związane porozumieniem paryskim. Zdaniem ekspertów i organizacji ekologicznych są one jednak dalece niewystarczające, co potwierdziła też ostatnia ONZ-owska konferencja klimatyczna COP26 w Glasgow.

– Efekty ostatniej konferencji klimatycznej COP26 w Glasgow nie są być może spektakularne, ale każda z tych konferencji jest jednak krokiem do przodu. Dyskusje były szerokie, było w nie włączonych bardzo wiele różnych podmiotów i osiągnięto konsensus, podjęto ostateczne uzgodnienia. One oczywiście nie są satysfakcjonujące dla wszystkich, ale trudno znaleźć kompromis w momencie, kiedy przy stole siedzi 197 państw – ocenia Maria Andrzejewska.

Na przełomie października i listopada br. w Glasgow pojawiło się ponad 25 tys. delegatów z prawie 200 państw, aby rozmawiać o kryzysie klimatycznym. Dwutygodniowe negocjacje zakończyły się podpisaniem tzw. paktu klimatycznego z Glasgow - pięciostronicowego dokumentu, w którym przyznano, że dotychczasowe wysiłki na rzecz ograniczenia zmian klimatu były niewystarczające. Nie padły w nim jednak żadne konkretne daty dotyczące realizacji nowych celów na rzecz klimatu. Tekst porozumienia z Glasgow został też znacząco osłabiony – jego finalny kształt miał zawierać sformułowanie o wycofaniu się z produkcji energii z węgla („phase out”). Jednak m.in. pod naciskiem Indii oraz Chin, które są największym na świecie konsumentem paliw kopalnych, to sformułowanie zostało zmienione na „phase down”, czyli stopniowe wycofywanie się z węgla.

Większość ekspertów i środowisk ekologicznych ocenia, że zobowiązania podjęte w Glasgow nie są wystarczające, aby zatrzymać wzrost średniej, globalnej temperatury w granicach 1,5˚C w stosunku do okresu sprzed epoki przemysłowej, co pozwoliłoby uniknąć katastrofy klimatycznej. Również sekretarz generalny ONZ António Guterres powiedział po zakończeniu COP26: –  Jest to ważny krok, ale to nie wystarczy. Nadszedł czas, by przejść na tryb awaryjny. Bitwa klimatyczna jest walką naszego życia i ta walka musi być wygrana.

Coraz więcej sukcesów polskich naukowców na światową skalę. Finansowanie prac badawczych przestaje być problemem, ale system wymaga reform

Pod względem rozwoju nauki Polska zanotowała w ostatnim 30-leciu duży postęp. Polscy naukowcy odnoszą sukcesy, które kwalifikują ich do światowej czołówki, a nakłady na ten cel sukcesywnie rosną. – Pewne reformy w systemie ewaluacji nauki sprawiły jednak, że jakość zamienia się w ilość. Naukowcom bardziej opłaca się w tej chwili publikować czy produkować więcej odkryć naukowych, bez zwracania uwagi na ich jakość – zauważa prof. Bożena Kamińska-Kaczmarek z Instytutu Biologii Doświadczalnej PAN, jedna z czworga laureatów tegorocznej Nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej 2021.

Polska nauka trzyma się dobrze, ale w pandemii większość naukowców zanotowała ogromne straty, nie mogła pracować na uczelniach ani w laboratoriach. Jesteśmy w niedoczasie i nie wszystkie rzeczy, które planowaliśmy, udało się zrobić. Wyjazdy zagraniczne zostały prawie całkowicie wstrzymane, co też powoduje, że nie mogliśmy przekazywać swoich wyników doświadczeń – mówi prof. Maciej Żylicz, prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.

Jak ocenia, pod względem rozwoju nauki Polska zanotowała w ostatnim 30-leciu duży postęp. Polscy naukowcy odnoszą sukcesy, które kwalifikują ich do światowej czołówki, a nakłady na ten cel sukcesywnie rosną. W 2018 roku sięgnęły 1,21 proc. PKB, a rok później wzrosły aż o 5 mld zł i był to zdecydowanie największy wzrost od 1989 roku. Z kolei w ubiegłym roku łączny budżet na naukę, przewidziany w ustawie budżetowej, sięgnął aż 31 mld zł (z czego 27 mld zł z budżetu państwa oraz 4 mld zł ze środków budżetu europejskiego) i był to aż 11-proc. wzrost r/r.

Według Eurostatu Polska w latach 2010–2020 odnotowała wzrost wydatków na badania i rozwój, który należy do najszybszych w UE – pod tym względem wyprzedziła ją jedynie Grecja i Belgia. Jednak w ubiegłym roku poziom tych wydatków sięgnął 1,4 proc. PKB co wciąż jest wynikiem znacznie odbiegającym od unijnej średniej wynoszącej 2,3 proc. Dla porównania liderami z ok. 3,5 proc. PKB przeznaczanego na badania i rozwój – są Belgia i Szwecja. 

– W ciągu ostatnich 30 lat polska nauka zmieniła się ogromnie. Powstał Komitet Badań Naukowych, który stworzył zalążki systemu grantowego, a później także NCBiR i Narodowe Centrum Nauki (NCN), czyli kolejne agencje rządowe, które rozdają granty, aby ta nauka stała się bardziej konkurencyjna – mówi prof. Maciej Żylicz. – Z drugiej strony trochę przesadziliśmy w drugą stronę, tzn. uważamy, że system grantowy jest jedynym i najlepszym sposobem finansowania polskiej nauki. Tymczasem tak naprawdę trzeba znaleźć złoty środek.

Jak ocenia, część środków na działalność naukową powinna pochodzić ze stabilnych, wieloletnich źródeł finansowania, a część z grantów. Skupienie się tylko na tym ostatnim elemencie powoduje, że naukowcy – aby móc kontynuować badania – muszą wciąż szukać nowych źródeł finansowania, aplikować o pieniądze, rozliczać granty etc.

– W ostatnich latach doszło do znaczącego rozwoju infrastruktury naukowej, a agencje grantowe rozdają środki na badania, które mają duży wymiar, są wartościowe. W związku z tym – jeśli ktoś ma dobre pomysły naukowe i pokazał, że jest w stanie realizować badania – to jest dużo ścieżek finansowania, które można wykorzystywać. W tej chwili w Polsce można już próbować robić badania na najwyższym poziomie i jeżeli coś przeszkadza w wykorzystaniu pełnego potencjału, to jest to nie do końca zorganizowany system finansowania naukowców. Nie do końca panuje taki etos pracy, którego można by oczekiwać i który dawałby najlepsze wyniki – ocenia prof. Bożena Kamińska-Kaczmarek z Instytutu Biologii Doświadczalnej PAN.

Jak wskazuje, pewne reformy w systemie ewaluacji nauki sprawiły, że jakość zamienia się w ilość, że naukowcom bardziej opłaca się w tej chwili publikować czy produkować więcej odkryć naukowych, bez zwracania uwagi na ich jakość.

– To jest główne niebezpieczeństwo, bo w tej chwili infrastruktura jest fantastyczna, a naukowców, zwłaszcza młodych, mieliśmy zawsze bardzo dobrze przygotowanych, dobrze wykształconych i naprawdę zaangażowanych – mówi prof. Bożena Kamińska-Kaczmarek. – Niebezpieczeństwem jest jednak to, że system ewaluacji naukowej, który zaczyna być wprowadzany, nie promuje wybitnych badań, nie promuje wielkich badań. Ich nie przeprowadza się w ciągu jednego dnia, wielkie badania zajmują bardzo wiele czasu, są wieloletnie, wymagają wiele kosztów, wymagają współpracy i ludzi o różnym doświadczeniu i różnej ekspertyzie. To nie są rzeczy, które można produkować czy publikować kilka razy do roku.

W Polsce jest ok. 81,5 tys. osób bezpośrednio zaangażowanych w działalność badawczo-rozwojową, których obecnie jest w kraju około 81,5 tys., a z czego 54 tys. ma stopień doktora, ok. 21 tys. to doktorzy habilitowani, a niemal 11 tys. pracowników naukowych w Polsce ma tytuł profesora.

W tegorocznym, prestiżowym rankingu szanghajskim, który premiuje uczelnie o silnym ukierunkowaniu badawczym, znalazło się już 10 polskich szkół, podczas gdy jeszcze w ubiegłorocznej edycji było ich osiem. Z kolei według rankingu Scimago Journal & Country Rank, który uwzględnia liczbę cytowań, najlepsze polskie dyscypliny naukowe to astronomia, nauki fizyczne oraz matematyka. W ubiegłym roku kilku polskich naukowców otrzymało granty Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (ERC), zaś prof. Andrzej Jajszczyk został wybrany na stanowisko wiceprzewodniczącego ERC. Polska nauka jest coraz lepiej postrzegana na arenie międzynarodowej?

– Pozycja polskiej nauki na świecie jest różnorodna. Są dziedziny, w których mamy się czym pochwalić, i są takie, w których nie odgrywamy istotnej roli. Zainteresowanie komercjalizacją i badaniami polskich naukowców też jest różnorodne – w zależności od tego, jak bliskie są te badania rzeczywistym aplikacjom. Ja akurat mam szczęście pracować w takiej dziedzinie, która – zwłaszcza w okresie pandemii – okazała się ważna i rozpoznawalna na całym świecie. Szczepionki mRNA i generalnie terapie mRNA to teraz jedne z najbardziej gorących tematów w nauce i dlatego badania na tym polu bardzo dobrze się „sprzedają” – mówi prof. Jacek Jemielity z Centrum Nowych Technologii Uniwersytetu Warszawskiego.

Prof. Jacek Jemielity, który prowadzi badania nad szczepionkami przeciwnowotworowymi bazującymi na mRNA, jest jednym z laureatów tegorocznej Nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, która jest uznawana za najważniejsze wyróżnienie naukowe w kraju. Nagroda za szczególne osiągnięcia i odkrycia naukowe, które przesuwają granice poznania i zapewniają Polsce znaczące miejsce w podejmowaniu najbardziej ambitnych wyzwań współczesnego świata, została w tym roku przyznana po raz 30. Oprócz prestiżu wyróżnienie ma też wymiar finansowy w wysokości 200 tys. zł.

– Fundacja na rzecz Nauki Polskiej istnieje już od 30 lat. W 1991 roku uzyskała pierwsze pieniądze, czyli 95 mln zł, z Centralnego Funduszu Rozwoju Nauki i Techniki, który został zlikwidowany przez ten pierwszy – nazwijmy to – niekomunistyczny rząd. I te oraz następne środki, które uzyskaliśmy z prywatyzacji spółek Skarbu Państwa, pozwoliły zainwestować w fundację i wszystkie zyski przekazać właśnie polskiej nauce – mówi prof. Maciej Żylicz.

W ciągu trzech dekad swojego istnienia FNP przekazała na wspieranie polskiej nauki ponad 1,7 mld zł ze środków własnych i funduszy strukturalnych UE. Przyznała też 12,6 tys. stypendiów, subsydiów i nagród dla naukowców ze wszystkich dziedzin, na wszystkich etapach kariery naukowej. Ta główna, najważniejsza trafiła w tym roku w ręce czwórki wybitnych naukowców: prof. Bożeny Kamińskiej-Kaczmarek, prof. Jacka Jemielity, prof. Grzegorza Pietrzyńskiego i prof. Cezarego Cieślińskiego.

– Prof. Bożena Kamińska-Kaczmarek od wielu lat pracuje nad złośliwymi nowotworami, jakimi są glejaki. Odkryła, że komórki, które otaczają ten nowotwór, są tak przez niego przeprogramowane, że zaczynają pomagać mu w przeżyciu – i właśnie dlatego glejak jest tak złośliwy. Jeśli zobaczymy, w jaki sposób rozmawiają między sobą komórki nowotworowe, to być może w przyszłości będziemy mogli znaleźć nowy lek – mówi prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.

Kolejny z laureatów, prof. Jacek Jemielity, został wyróżniony za opracowanie chemicznych modyfikacji mRNA jako narzędzi do zastosowań terapeutycznych i badań procesów komórkowych. Prof. Cezary Cieśliński z Wydziału Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego otrzymał Nagrodę Fundacji na rzecz Nauki Polskiej 2021 w obszarze nauk humanistycznych i społecznych za rozwiązanie kluczowych problemów deflacjonistycznej teorii prawdy. Z kolei prof. Grzegorz Pietrzyński z Centrum Astronomicznego im. M. Kopernika PAN w Warszawie został uhonorowany w obszarze nauk matematyczno-fizycznych i inżynierskich za precyzyjne wyznaczenie odległości do Wielkiego Obłoku Magellana.

– Dzięki temu można było policzyć parametry kinetyczne rozszerzającego się wszechświata i po raz pierwszy bardziej dokładnie określić, w jaki sposób w ogóle ten wszechświat powstał po Wielkim Wybuchu i się cały czas rozszerza – mówi prof. Maciej Żylicz.

Pojazdy elektryczne mogą być magazynami energii. W takie rozwiązania inwestują firmy z dużymi flotami

Akumulatory pojazdów elektrycznych mogą potencjalnie oddawać energię do sieci lub na potrzeby zasilania innych urządzeń. Dzięki specjalnym interfejsom stają się więc mobilnymi magazynami energii. Żeby z nich korzystać, potrzebne są m.in. inteligentne stacje transformatorowe (SPS). Rozwiązanie, które pomaga integrować SPS-y z pojazdami elektrycznymi i efektywnie zarządzać skumulowaną w nich energią, opracowali polscy inżynierowie z Sieci Badawczej Łukasiewicz – Instytutu Tele- i Radiotechnicznego.

– Właściciel samochodu elektrycznego może być prosumentem, z tym że musi kupić odpowiednie auto. Mówimy tu o samochodzie elektrycznym, który pozwala się naładować i rozładować, czyli ma możliwość pobrać energię z sieci i ją zdać do sieci. Tych samochodów ogólnie jest dosyć mało, występują jako egzemplarze pilotażowe, a nie dostępne dla przysłowiowego Kowalskiego – mówi agencji Newseria Biznes Jakub Chudorliński, starszy specjalista w Departamencie Komercjalizacji i Marketingu w Łukasiewicz – Instytucie Tele- i Radiotechnicznym.

W takie rozwiązania inwestują głównie firmy, które posiadają większe floty pojazdów elektronicznych. Przykładowo producent autobusów Solaris zapowiedział, że na terenie fabryki w podpoznańskim Bolechowie wybuduje Solaris Charging Park. Ma to być jedna z najnowocześniejszych stacji ładowania samochodów w Europie wykorzystująca między innymi technologię vehicle-to-grid (V2G), czyli możliwość oddawania do sieci energii z ogniw zainstalowanych w pojazdach. W ten sposób autobus stawałby się mobilnym magazynem energii. Pełną operacyjność stacja ma osiągnąć pod koniec pierwszego półrocza 2022 roku.

 Jeśli producent samochodu udostępni taką możliwość, w momencie podłączenia pojazdu do odpowiedniej ładowarki staje się on mobilnym magazynem energii. Na co dzień korzystamy z niego zgodnie z podstawowym przeznaczeniem, a gdy potrzebujemy skorzystać z magazynu energii, trzeba go uprzednio naładować i rozładować w momencie, kiedy potrzebujemy tę energię odzyskać – wyjaśnia Jakub Chudorliński.

Mobilne magazyny energii są jednym z najważniejszych elementów składających się na wirtualne elektrownie, czyli systemy zapobiegające blackoutom energetycznym. Wirtualne elektrownie pozwalają łączyć rozproszone instalacje OZE w bilansujący się system. Tego typu rozwiązania są rozwijane na największą skalę w Australii. Tesla, producent aut elektrycznych, włączył się tam w pilotażowy projekt, w ramach którego w wirtualną elektrownię połączyło się tysiąc gospodarstw domowych wyposażonych w instalacje OZE i magazyny energii, również mobilne.

Sieć Badawcza Łukasiewicz – Instytut Tele- i Radiotechniczny wspiera tego typu rozwiązania w Polsce, dostarczając sterowniki zarządzające inteligentnymi stacjami transformatorowymi. Tak zwane SPS-y są centrum sieci smart grid. Sterownik pełni funkcję integratora zbierającego informacje ze wszystkich urządzeń stacyjnych składających się na SPS: magazynów energii, przyłączy do źródeł OZE oraz ładowarek pojazdów elektrycznych. Następnie przekazuje zebrane informacje do systemu operatora, umożliwiając mu podgląd i sterowanie.

– Oferujemy klientom systemy, które pozwalają na nadzór nad stacjami ładowania czy nad obsługą  mobilnych lub stacjonarnych magazynów energii. W przypadku floty samochodów elektrycznych system nadzoru pozwoli zaplanować wykorzystanie tych aut. Przykładowo wiemy, że potrzebujemy w tym momencie 20 z 50 aut, więc pozostałe 30 może pełnić funkcję magazynów energii – mówi ekspert Łukasiewicz–ITR.

Z rozwiązania dostarczanego przez Łukasiewicz–ITR korzysta Innogy Stoen Operator. W 2019 roku operator jako pierwszy w Polsce uruchomił projekt badawczy poświęcony technologii V2G. Inteligentne stacje transformatorowe, dostarczane przez ZPUE Włoszczowa, pozwalają na pozyskanie energii elektrycznej z pojazdów i przekazanie jej do sieci dystrybucyjnej.

 Pozwalamy też integrować różnego typu urządzenia, takie jak farmy fotowoltaiczne. Mamy całe systemy, które pracują na zasadzie integratora urządzeń. Pobieramy dane z różnych urządzeń typu falowniki, zabezpieczenia, wszystko, co jest w ramach stacji fotowoltaicznej czy stacji magazynowania energii, i przekazujemy to do punktu obsługi operatora sieci dystrybucyjnej – wymienia Jakub Chudorliński.

System integracji urządzeń SPS z pojazdami, opracowany przez Łukasiewicz–ITR, opiera się na protokole wymiany danych Modbus, który jest wspólny dla urządzeń przemysłowych, motoryzacji i systemu inteligentnych domów.

– Nasz projekt jest na etapie pilotażowym. Na obecną chwilę wdrożyliśmy kilka tego typu obiektów, które pracują, zbieramy dane, żeby zamknąć to w formie finalnego produktu. Jeżeli chodzi o branże, w których to może zaowocować, to są to m.in. energetyka konwencjonalna, odnawialna oraz branża samochodów elektrycznych oraz integracja tych branż – podkreśla ekspert.

Według analityków Industry Research światowy rynek technologii V2G wypracuje do 2027 roku przychody sięgające niemal 858 mln dol. Dla porównania w 2020 roku było to zaledwie 21 mln dol.

Sieć Badawcza Łukasiewicz to trzecia pod względem wielkości sieć badawcza w Europie. Dostarcza atrakcyjne, kompletne i konkurencyjne rozwiązania technologiczne. Oferuje biznesowi unikalny system „rzucania wyzwań”, dzięki któremu grupa 4500 naukowców w nie więcej niż 15 dni roboczych przyjmuje wyzwanie biznesowe i proponuje przedsiębiorcy opracowanie skutecznego rozwiązania wdrożeniowego. Przedsiębiorca może zdecydować się na kontakt przez formularz na stronie https://lukasiewicz.gov.pl/biznes/ lub w ponad 50 lokalizacjach. Potencjał Łukasiewicza skupia się wokół takich obszarów badawczych jak: zdrowie, inteligentna mobilność, transformacja cyfrowa oraz zrównoważona gospodarka i czysta energia.

Polscy naukowcy szukają odmian roślin bardziej odpornych na suszę i trudne warunki. To ważne z powodu zmian klimatycznych i szybko rosnącej liczby ludności

– Dzięki poznaniu mechanizmów molekularnych i możliwości projektowania środków biologicznie czynnych będzie możliwe stworzenie odmian roślin uprawnych o zwiększonej odporności na suszę albo takich, które pozwolą przywrócić użyteczność ziem zanieczyszczonych metalami ciężkimi – mówi dr hab. Miłosz Ruszkowski z poznańskiego Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN, laureat nagrody naukowej AgroBioTop, przyznawanej za wybitny wkład w rozwój rolnictwa i nauk rolniczych. Jak wskazuje, do połowy tego stulecia ten sektor będzie musiał wyżywić już blisko 10 mld ludzi, tymczasem – ze względu na globalne ocieplenie – wielkość produkcji rolnej spada. Dlatego naukowcy muszą modyfikować albo poszukiwać nowych odmian roślin, bardziej odpornych na trudne warunki. Tym właśnie zajmuje się biologia strukturalna.

– Biologia strukturalna roślin daje nam wgląd w to, jak zbudowane są białka i inne cząsteczki, od których zależy funkcjonowanie każdej żywej komórki, każdego organizmu. Tę wiedzę możemy wykorzystać do projektowania nowych cząsteczek, które mogą modyfikować funkcjonowanie tych białek. A zastosowania tego mogą być wielorakie. To na przykład projektowanie nowych herbicydów. W tej chwili zmagamy się z problemem rosnącej odporności roślin na środki chwastobójcze, a globalne ocieplenie jeszcze bardziej go nasili, więc będziemy potrzebowali nowych związków tego typu – mówi dr hab. Miłosz Ruszkowski, kierownik Zakładu Biologii Strukturalnej Eukariotów w Instytucie Chemii Bioorganicznej PAN w Poznaniu.

Biologia strukturalna roślin jest dziedziną nauki o ogromnym, choć jeszcze nie w pełni wykorzystanym potencjale. Poziom poznania mechanizmów molekularnych w komórkach roślinnych wciąż jest znacznie niższy niż w przypadku ludzi czy chociażby bakterii. Odkrywanie tych mechanizmów stwarza jednak ogromne możliwości projektowania nowych środków biologicznie czynnych. Te zaś można wykorzystać np. w celu uzyskiwania odporności roślin na stresy takie jak susza, zanieczyszczenie środowiska czy wysokie zasolenie.

– Wiedza o tym, jak zbudowane są białka, związane np. z regulacją odpowiedzi na suszę, pozwoli nam wprowadzać modyfikacje, które mogą poskutkować zwiększoną odpornością roślin. Możemy też poszukiwać odmian, które mają tego typu modyfikacje, i wdrażać je do użytku – mówi laureat nagrody AgroBioTop.

Dzięki badaniom z zakresu biologii strukturalnej roślin możliwe będzie tworzenie nowych odmian roślin uprawnych o zwiększonej odporności na trudne warunki, co z kolei przełoży się na wyższą ilość i jakość produkowanej żywności. Kolejną korzyścią jest też możliwość zagospodarowania nieużytków rolnych, zanieczyszczonych metalami ciężkimi.

– Możemy tworzyć lub poszukiwać takich odmian, które posłużą do fitoremediacji, czyli przywracania użyteczności ziem skażonych metalami ciężkimi czy innego rodzaju substancjami. Takie rośliny mogą oczyszczać glebę niejako poprzez „wysysanie” tych metali ciężkich. Po kilku rundach takiego oczyszczania grunty można przywrócić do użytku, oczywiście po ich wcześniejszym przebadaniu – tłumaczy dr hab. Miłosz Ruszkowski.

Jak podkreśla laureat nagrody AgroBioTop, biologia strukturalna pozwala zobaczyć to, czego nie widać nawet pod mikroskopem – naukowcy stosują coraz bardziej zaawansowane metody, aby zajrzeć do wnętrza cząsteczek, z których są zbudowane żywe organizmy.

– Wykorzystujemy np. metody krystalograficzne – czyli zaczynamy od tworzenia kryształów białek, którymi w danym momencie się zajmujemy, a następnie – używając promieniowania rentgenowskiego – możemy dokładnie, atom po atomie, zobaczyć, jak te białka są zbudowane. Ostatnimi czasy popularna staje się też metoda mikroskopii krioelektronowej. To bardzo silne powiększenie z użyciem już nie mikroskopu świetlnego, tylko elektronowego – mówi badacz z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN w Poznaniu.

Odkrycia w dziedzinie biologii strukturalnej roślin mają kolosalne znaczenie dla rolnictwa zrównoważonego i produkcji rolnej. Ta zaś musi być coraz bardziej efektywna, ponieważ – zgodnie z prognozami ONZ – do 2050 roku rolnictwo będzie musiało wyżywić już w sumie 9,6 mld ludzi. Tymczasem globalne ocieplenie powoduje, że wielkość produkcji rolnej spada. Modele klimatyczne pokazują, że – zarówno w Europie, jak i na całym świecie – w kolejnych dekadach całe regiony staną się rolniczo niezdatne do zagospodarowania. Dlatego naukowcy muszą modyfikować albo poszukiwać nowych odmian roślin, bardziej odpornych na trudne warunki.

– Już w tej chwili na świecie jest prawie 8 mld ludzi, w związku z czym zapotrzebowanie na żywność jest coraz większe. Głównym problemem dla rolnictwa jest produkowanie coraz większej ilości żywności, żeby zaspokoić ten rosnący popyt – mówi ekspert.

Dr hab. Miłosz Ruszkowski został właśnie laureatem prestiżowej nagrody naukowej AgroBioTop. Wyróżnienie, przyznawane przez Komitet Biotechnologii Polskiej Akademii Nauk, honoruje młodych uczonych i ich dokonania z zakresu biotechnologii, które wybitnie przyczyniają się do rozwoju rolnictwa. Kapituła uhonorowała dr. hab. Miłosza Ruszkowskiego za badania w zakresie biologii strukturalnej roślin. 

Nagroda AgroBioTop, oprócz ogromnego prestiżu, ma także wymiar finansowy w wysokości 5 tys. euro, a jej fundatorem jest firma Bayer, która jest zarazem organizatorem kampanii HASHThankYouScience. W ramach tej akcji można w social mediach (np. na profilu popularnonaukowym Baylab: https://www.facebook.com/BaylabPolska/) podziękować naukowcom  – w tym także dr. Ruszkowskiemu – za ich pracę i wkład w poprawę jakości życia codziennego.

– Akcje tego typu dodają nam skrzydeł. Pokazują, że pracujemy dla kogoś – i ten ktoś jest nam wdzięczny. Mowa tu oczywiście o całym społeczeństwie – nie tylko polskim, bo przecież badania naukowe są uniwersalne i międzynarodowe. Żyjemy w globalnej wiosce, gdzie rozwój w jednym miejscu za chwilę przenosi się na drugi koniec świata – mówi dr hab. Miłosz Ruszkowski. – Ważne jest pokazywanie, że to, co robimy, to nie odrealnione próby przelewania jednego roztworu w zlewce w inny czy realizowanie wyimaginowanych wizji. To są osiągnięcia, które powstają w odpowiedzi na problemy i pytania nurtujące nas wszystkich.

Latest news

Saszetki nikotynowe dodane na finiszu prac do ustawy tytoniowej. Pracodawcy RP: to kontrowersyjna wrzutka legislacyjna

Aktualizacja 13:37W ubiegłym tygodniu Ministerstwo Zdrowia dodało do procedowanych przepisów na temat e-papierosów również restrykcje dotyczące saszetek nikotynowych....
- Advertisement -spot_imgspot_img

Ulga na badania i rozwój może być lekiem na rosnące koszty zatrudnienia. Korzysta z niej tylko 1/4 uprawnionych firm

Wysokie koszty zatrudnienia to w tej chwili jedno z poważniejszych wyzwań utrudniających działalność i hamujących rozwój polskich przedsiębiorstw. – Skuteczną odpowiedzią może być ulga...

Konkurencyjność UE priorytetem nowej Komisji Europejskiej. Wśród barier do eliminacji nadmierna biurokracja

Komisja Europejska w nowym składzie, pod wodzą Ursuli von der Leyen, właśnie rozpoczyna swoją kadencję. Zgodnie z zapowiedziami ma się skupić na...

Must read