Miesięczne Archiwum: Luty, 2022

Nad ekologicznymi innowacjami pracuje coraz więcej firm. Takie technologie nie rozwiążą jednak problemu zmian klimatu

Jak wynika z raportu opublikowanego przez Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) działający przy ONZ, globalne ocieplenie postępuje zdecydowanie szybciej, niż się spodziewano. Współczesny świat liczy na wsparcie technologii w rozwiązaniu problemów klimatycznych, a europejskie start-upy działające w sektorze ekotech zyskują coraz większe finansowanie. Jednak w opinii Bartosza Majewskiego, dyrektora Centrum Przedsiębiorczości i Transferu Technologii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, nie powinno się oczekiwać, że innowacje całkowicie rozwiążą problem postępujących zmian klimatycznych.

– Oczekiwanie, że innowacje środowiskowe rozwiążą wszystkie problemy związane ze zmianami klimatu, jest nieuprawnione, ale też niebezpieczne. Powoduje ono, że nasze działania bieżące możemy być może zawiesić, licząc, że pojawią się jakieś radykalne, przełomowe innowacje, które całkowicie rozwiążą problem, który próbujemy rozwiązać od kilkudziesięciu lat. A w tej chwili nawet nie myślimy do końca o rozwiązaniu, tylko o zatrzymaniu dalszego negatywnego oddziaływania na środowisko, tak żeby się nie pogłębiała sytuacja niekorzystna, a nie tak, żeby przywrócić stan, do którego dążymy – mówi agencji Newseria Biznes Bartosz Majewski.

Nad prośrodowiskowymi innowacjami pracuje wiele firm zarówno z branży energetycznej, jak i spoza niej, które stoją przed wyzwaniami związanymi z transformacją energetyczną. Na bardziej zielone zmieniają się przecież całe sektory, m.in. transport, motoryzacja czy produkcja.

– Działania na rzecz takich innowacji, po pierwsze, niosą korzyści dla poszczególnych podmiotów, ale z drugiej strony zupełnie inne poziomy finansowania. Jest coraz więcej funduszy, które inwestują w zielone przedsiębiorstwa. Inne, nie spełniając pewnych kryteriów, nie mają możliwości pozyskania dobrego finansowania oraz nie mogą współpracować z podmiotami, które są znacznie bardziej zaawansowane pod względem rozwiązań ekologicznych – mówi ekspert Centrum Przedsiębiorczości i Transferu Technologii SGH.

Sektor finansowy coraz częściej wycofuje się z finansowania i ubezpieczania projektów opartych na wydobyciu węgla. Coraz więcej mówi się także o śladzie węglowym poszczególnych produktów i na ten aspekt będzie zwracana coraz większa uwaga przy eksporcie na inne rynki. To jest także coraz istotniejsza kwestia dla samych konsumentów. Z badania PwC z września 2020 roku „Nowy obraz polskiego konsumenta. Postawy i zachowania Polaków w obliczu pandemii koronawirusa” wynika, że według deklaracji dla 92 proc. badanych ekologia i dbanie o środowisko jest ważne, nawet w trakcie pandemii. 75 proc. pomimo trudności występujących podczas pandemii zadeklarowało, że nadal zachowuje się w sposób odpowiedzialny, wspierający dbałość o środowisko.

Obszarem greentech i cleantech interesuje się coraz więcej start-upów, a one z kolei cieszą się coraz większą popularnością wśród inwestorów. Jak wynika z raportu PFR Ventures (startup.pfr.pl) „Startupy i ekologia. Jakie zielone rozwiązania tworzą polskie firmy technologiczne?”, od stycznia do czerwca 2021 roku globalne inwestycje w start-upy pracujące na rzecz poprawy klimatu wyniosły tyle samo, ile łącznie w ostatnich pięciu latach. Tego trendu nie widać jeszcze w Polsce, dlatego PFR Ventures chce pobudzić ten rynek poprzez inicjatywę PFR GreenHub FoF. To publiczny fundusz z budżetem 200 mln zł, który ma inwestować w spółki rozwijające technologiczne projekty z obszarów m.in. cleantech, OZE, transformacji i wydajności energetycznej, proekologicznej produkcji żywności czy wytwarzania produktów z kategorii moda.

– Start-up z definicji ma potencjał, więc jeżeli jest dobrym start-upem, to znaczy, że ma potencjał, żeby rozwiązać pewne kwestie w wymiarze globalnym. I to jest miara oceny. Polskie start-upy uczestniczą też w tym torcie światowym i widzimy zainteresowanie coraz większej liczby start-upów, że właśnie innowacje ekologiczne to może być bardzo dobry obszar związany z rozwojem biznesu – podkreśla Bartosz Majewski.

Przytaczane w raporcie PFR Ventures dane Dealroom, który mapuje tzw. start-upy pozytywnego wpływu, niemal połowa tego typu podmiotów w regionie Europy Środkowej i Wschodniej ma siedzibę właśnie w Polsce. Spośród 94 zarejestrowanych polskich start-upów pozytywnego wpływu 67 pracuje nad rozwiązaniami mającymi redukować efekty zmian klimatu.

Pandemia o 10 lat przyspieszyła rozwój e-handlu. W 2047 roku 75 proc. zakupów będzie dokonywanych online

E-commerce to jedna z branż, które najbardziej zyskały w czasie pandemii COVID-19. Ten proces będzie dalej postępował, a za 25 lat w krajach rozwiniętych 75 proc. zakupów będzie się odbywać online. Pozostałe 25 proc. także będzie w dużym stopniu zdigitalizowane i dokonywane np. w zautomatyzowanych sklepach – wynika z prognoz Unity Group. Tak duża transformacja handlu opiera się głównie na technologiach, a popyt na ich wdrażanie rośnie bardzo dynamicznie. To powoduje, że branża usług IT w tym sektorze się konsoliduje. Spółka Unity Group właśnie połączyła się z Global4Net. Razem oba podmioty do końca 2022 roku mają wypracować już ok. 115 mln zł przychodów, a ich współpraca ma wpłynąć na dalszą digitalizację rodzimego rynku e-handlu.

 Pandemia była elementem teleportującym nas do nowej rzeczywistości, w której rozwijamy się w szybszym tempie. Sądzę, że gdyby nie ona, to wzrosty w e-commerce, które obserwujemy dzisiaj, osiągnęlibyśmy dopiero za około 10 lat – mówi agencji Newseria Biznes Grzegorz Rudno-Rudziński, partner zarządzający Unity Group.

W czasie pandemicznych lockdownów, kiedy stacjonarne sklepy były zamknięte, a tradycyjne zakupy wiązały się z obawami przed zakażeniem, kanał e-commerce zanotował skokowy wzrost popularności. Potwierdzają to dane PwC, według których w 2020 roku sprzedaż dóbr online w Polsce zwiększyła się o 35 proc., a kanał e-commerce osiągnął 14-proc. udział w wartości sprzedaży detalicznej i był wart ok. 100 mld zł (raport „Perspektywy rynku e-commerce w Polsce” 2021). Co ważne, prawie 85 proc. Polaków deklaruje, że nawet po zakończeniu pandemii nie zamierza zmniejszyć częstotliwości e-zakupów, w tym 10 proc. planuje robić zakupy online nawet częściej. W efekcie PwC szacuje, że w 2026 roku wartość brutto polskiego rynku handlu e-commerce, na którym działa aktualnie ok. 150 tys. przedsiębiorstw, osiągnie już poziom ok. 162 mld zł, co oznacza średnioroczny 12-proc. wzrost.

– Najbliższe lata będą ostatnimi latami takiego e-commerce’u, jaki znamy dzisiaj – prognozuje Grzegorz Rudno-Rudziński.

Jak wskazuje, w pandemii wiele firm przyspieszyło proces cyfrowej transformacji, stawiając na rozwój kanałów online, i ten proces będzie dalej postępował, a coraz większy udział będzie odgrywać w nim technologia. Eksperci Unity Group wskazują, że najbliższe lata mają przynieść m.in. skokowy wzrost popularności architektury MACH (microservices, API, cloud, headless), która stanie się dominującą wśród firm sprzedających w modelu omnichannel. Już w tej chwili liczba punktów interakcji z klientem w kanałach cyfrowych ciągle rośnie, a za pięć lat organizacje będą musiały przestawić się na model architektury, który obsłuży już nie tylko istniejące, ale też wszystkie przyszłe kanały.

Architektura MACH to łączenie wszystkich elementów z takich klocków, jakimi są elementy usługowe, co pozwala bardzo elastycznie zmieniać całość sprzedaży. W dynamicznym świecie to jest kluczowe – mówi partner zarządzający Unity Group. – Potrzebujemy analizy danych, sztucznej inteligencji, która pomaga nam tym wszystkim zarządzać, gdyż staje się to zbyt skomplikowane, żeby na bieżąco zarządzał tym człowiek.

W ciągu pięciu lat chmura stanie się dominującym modelem architektury, a jej ewolucja będzie zmierzać w kierunku bycia częścią standardowej infrastruktury. jak np. sieć elektryczna. Za 15 lat upowszechni się już metawersum.

To jeden z trendów, które w przyszłości zdecydowanie będą wiodły prym. Pojęcie metawersum stało się głośne, kiedy Facebook zmienił nazwę na Meta, natomiast widzimy, jak szybko te zmiany postępują. Już w tej chwili mamy przykłady firm – choćby Carrefour – które zaczynają interesować się tymi rozwiązaniami i mają gotowe sandboxy, w ramach których mogą rozwijać swoje przyszłe aplikacje. Te zmiany technologiczne w świecie e-commerce’u postępują o wiele szybciej, niż miało to miejsce jeszcze kilka lat temu – dodaje Andrzej Szylar, współzałożyciel i prezes zarządu Global4Net.

Według prognoz rynkowych ekspertów za około 15 lat sprzedający, chcąc przekonać klienta do zakupu, umożliwią mu maksymalne testowanie w kanale online. Upowszechnią się technologie Internet of Senses, dzięki czemu będzie można rzeczywiście doświadczać produktów zmysłami (zapach, smak, wrażenia dotykowe). W podobnym celu będą wykorzystywane technologie AR i VR, które znajdą dużo szersze zastosowanie niż obecnie.

Przykładowo w branży obuwniczej jest to cały obszar data science związany z video recognition produktu, tak by on był lepiej opisany, żebyśmy mieli to samo doznanie, co w sklepie. Natomiast obszarem, który dziś najmniej wykorzystuje technologie, jest branża spożywcza, w której online stanowi 1 proc. sprzedaży, a tu jest olbrzymi potencjał wzrostu – mówi partner zarządzający Unity Group.

Co istotne, wskutek szybkiego rozwoju za 25 lat już około 75 proc. zakupów w krajach rozwiniętych ma się odbywać w kanałach online. Pozostałe 25 proc. też będzie w dużym stopniu zdigitalizowane. Powszechne staną się np. w pełni zautomatyzowane sklepy, które nie będą wymagać obecności obsługi.

Widzimy, jak bardzo zmieniają się oczekiwania konsumentów. O ile jeszcze kilka lat temu dostawa kolejnego dnia lub możliwość zarezerwowania produktu do odbioru za kilka godzin była czymś nowym, o tyle obecnie staje się to standardem – mówi Andrzej Szylar. – Jednym z trendów, który na pewno będzie miał miejsce, jest też globalizacja i łączenie przedsiębiorstw. O ile w tradycyjnym handlu trwało to latami, o tyle w przypadku e-commerce’u ten proces jest kilkukrotnie szybszy. Dlatego w przyszłości, podobnie jak w tradycyjnym e-handlu, prym będą wiodły duże sieci handlowe, mające znaczną przewagę nad konkurencją. Łączenie firm, pozwalające na budowanie przewagi konkurencyjnej, powoli staje się zresztą trendem również w branży IT.

W zeszłym tygodniu na polskim rynku doszło do dużej tego typu transakcji. Unity Group – firma, która wdraża rozwiązania w zakresie cyfrowej transformacji handlu – połączyła się ze spółką Global4Net, wyspecjalizowaną w profesjonalnych wdrożeniach sklepów internetowych Magento dla średnich i dużych klientów e-commerce. Połączenie w ramach jednej grupy ma umożliwić im wypracowanie do końca 2022 roku około 115 mln zł przychodów i stworzyć europejskiego championa w obszarze transformacji w handlu, o dużej sile przebicia również na zagranicznych rynkach.

– Unity Group jest dzisiaj liderem cyfrowej transformacji handlu w Polsce. Natomiast wszystkie procesy się globalizują i naszą ambicją jest być jednym z liderów cyfrowej transformacji handlu także w Europie – wyjaśnia partner zarządzający spółki. 

Unity Group ma już za sobą pierwsze podpisane projekty zagraniczne i przetarte szlaki ekspansji, dzięki czemu my nie musimy jeszcze raz przechodzić tych samych procesów. Możemy połączyć nasze organizacje i dzięki temu łatwej obsługiwać przedsiębiorstwa zagraniczne – mówi współzałożyciel i prezes zarządu Global4Net.

W Polsce początki rynku e-commerce przypadają na 1997 rok, kiedy uruchomiono pierwszą księgarnię internetową. To zaledwie trzy lata po debiucie Amazona i sześć lat po symbolicznym początku polskiego internetu. W tym samym czasie powstała też spółka, która dała początek dzisiejszej Unity Group. Po ćwierćwieczu działalności grupa dokonała teraz fuzji, która ma znacząco przyspieszyć jej ekspansję i wpłynąć na dalszą digitalizację rodzimego rynku e-handlu.

Ostatnich 25 lat było dla nas wielką szkołą e-commerce, byliśmy uczestnikiem tego rynku od samego początku, budowaliśmy razem z klientami największe e-commerce’y w Polsce. Teraz, mając wiedzę, jak to wszystko działa, możemy czerpać z tego korzyści – mówi Grzegorz Rudno-Rudziński. – Fuzje i przejęcia są naturalną metodą budowania przewagi konkurencyjnej. O ile dla tradycyjnych retailerów jest to trudniejsze, o tyle w przypadku software house’ów jest to dużo prostsze. My jesteśmy nauczeni pracować zwinnie, dzięki temu jesteśmy też przygotowani na zmiany – uzupełnia Andrzej Szylar.

– Korzyści z połączenia z Unity Group można podzielić na trzy główne obszary, w których występuje synergia pomiędzy naszymi firmami – dodaje prezes Global4Net. – Są to przede wszystkim sprzedaż, kompetencje i technologie. Global4Net jest głównie skupiona na wdrażaniu technologii takich jak Magento, PWA, technologie we frameworku Symphony. Natomiast Unity Group jest firmą doradczą, a ich kompetencje są dużo szersze. Dzięki temu jesteśmy w stanie zapewnić klientom kompleksową ofertę – podkreśla.

W Świętokrzyskim Parku Narodowym powstała nowa instalacja fotowoltaiczna. Pokryje prawie całe zapotrzebowanie na energię

Nowa instalacja fotowoltaiczna zasili budynki ośrodka edukacyjnego i dyrekcji Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Pokryje w zasadzie całe zapotrzebowanie parku na energię, dzięki czemu obiekt stanie się zero-, a nawet plusenergetyczny i możliwe będzie ograniczenie emisji CO2 o ponad 18 t rocznie. Inwestycja powstała dzięki wsparciu Fundacji PGE w  ramach programu Lasy Pełne Energii. To kolejne dofinansowanie dla parków narodowych w Polsce.

– Dzięki wsparciu PGE Świętokrzyski Park Narodowy zyskał instalację fotowoltaiczną o mocy ponad 27 kW, która pozwoli zmniejszyć emisję CO2 w parku o 18 t w skali roku – to tyle dwutlenku węgla, ile jest w stanie pochłonąć ponad 800 drzew w ciągu roku – mówi agencji Newseria Biznes Anna Kęzik, wiceprezes zarządu Fundacji PGE. – Fundacja PGE przekazała darowiznę na instalację fotowoltaiczną i jej rozruch.

Montaż instalacji fotowoltaicznej to jeden z etapów modernizacji budynku Ośrodka Edukacyjnego i Dyrekcji Świętokrzyskiego Parku Narodowego w Bodzentynie. Dzięki wsparciu Fundacji PGE, przekazanemu w ramach programu Lasy Pełne Energii, powstanie tu instalacja PV o mocy 27,3 kWp, która przyczyni się do poprawy efektywności energetycznej oraz wykorzystania odnawialnych źródeł energii na terenie parku.

Jest też bardziej wymierna płaszczyzna tej inwestycji, czyli oszczędności finansowe, dzięki którym park będzie mógł więcej środków przeznaczyć na realną ochronę przyrody na swoim terenie – mówi Jan Reklewski, dyrektor Świętokrzyskiego Parku Narodowego.

Instalacja będzie w stanie wyprodukować w ciągu roku 23,55 MWh energii elektryczne, podczas gdy zapotrzebowanie parku na energię elektryczną waha się między 20 a 24 MWh. Całość inwestycji przyczyni się więc do uzyskania w przyszłości miana obiektu zeroenergetycznego lub nawet plusenergetycznego. Jak wskazuje dyrektor ŚPN, w planach są już kolejne inwestycje związane z odnawialnymi źródłami energii.

– Mamy już plany zmierzające w kierunku elektromobilności. Instalacja fotowoltaiczna ufundowana przez PGE została wykonana w systemie dostosowanym do montażu stacji ładowania pojazdów elektrycznych – mówi Jan Reklewski.

Utworzony w 1950 roku Świętokrzyski Park Narodowy zajmuje obecnie ponad 7,6 tys. ha powierzchni, a na jego terenie znajdują się m.in. najwyższe wzniesienia w Górach Świętokrzyskich – Łysica i Łysa Góra. Lasy stanowią aż 95 proc. parku, a ich ekosystem zamieszkuje 150 gatunków ptaków, 45 gatunków ssaków i 14 gatunków płazów oraz prawie 900 gatunków roślin.

Dotacja dla ŚPN to kolejna inicjatywa Grupy PGE, która od ponad 20 lat prowadzi program Lasy Pełne Energii. Jego celem jest poprawa jakości powietrza i stanu wód gruntowych oraz odbudowa drzewostanu w polskich lasach. W ramach programu pracownicy spółki wraz z rodzinami posadzili blisko 600 tys. drzew. W listopadzie ub.r. Grupa PGE nawiązała z kolei współpracę z najstarszą w Polsce organizacją proekologiczną, czyli działającą od prawie 100 lat Ligą Ochrony Przyrody. Współpraca zakłada realizację szeregu działań z zakresu ochrony środowiska oraz edukacji przyrodniczej i ekologicznej.

Dla PGE Polskiej Grupy Energetycznej bardzo ważnym elementem jest produkcja czystej, zielonej energii. Projekt w Świętokrzyskim Parku Narodowym to już kolejna nasza inicjatywa związana z fotowoltaiką, bo współpracujemy też m.in. z Biebrzańskim Parkiem Narodowym, gdzie również realizujemy projekt budowy instalacji fotowoltaicznych. Z kolei we współpracy z Roztoczańskim Parkiem Narodowym prowadzimy projekty edukacyjne i prośrodowiskowe polegające na ochronie wód gruntowych. Wiele naszych projektów ma też związek z edukacją dzieci, aby w przyszłości były bardziej świadome w kwestiach jakości powietrza i ochrony środowiska – mówi wiceprezes Fundacji PGE.

Metawersum atrakcyjny dla biznesu i inwestorów. Jego rozwój mogą zatrzymać związane z nim zagrożenia

Od grudnia użytkownicy z USA i Kanady mogą korzystać z aplikacji Horizon Worlds, która jest platformą spotkań towarzyskich i rozrywki oraz stanowi zaczyn wirtualnego świata. To właśnie Meta (dawniej Facebook) chce być liderem w jego budowaniu. Według analityków przychody rynku usług i technologii związanych z metawersum w najbliższych latach powiększą się niemal osiemnastokrotnie. Coraz więcej firm upatruje w tym segmencie szans na biznesowy sukces. Przenoszą się do niego także inwestorzy. Pytanie jednak, czy nie zatrzymają ich związane z metawersum zagrożenia.

– Metawersum to jest pojęcie, które już istnieje od jakiegoś czasu i ta rozszerzona rzeczywistość, bo tak chyba w skrócie powinniśmy to zdefiniować, już funkcjonuje w różnych wymiarach. Różne firmy i osoby próbują ją ukształtować według swojego modelu, pomysłu – mówi agencji Newseria Innowacje Mirosław Maj z Fundacji Bezpieczna Cyberprzestrzeń. – To rozwiązanie wielu z nas może się wydawać innowacyjne i zupełnie nie wiemy jeszcze, na czym ono polega. Ale większość z nas albo słyszała, albo uczestniczyła już w tym świecie, np. przez znaną grę Pokémon Go. To jest jakaś formuła metawersum: mamy rozszerzoną rzeczywistość, w której nagle na tle czegoś, co naprawdę widzimy w otoczeniu, pojawiają się zupełnie nowe postacie i wchodzimy z nimi w interakcję. W ten sposób, chociażby przez wykorzystanie telefonu komórkowego, tę rzeczywistość wirtualną wplatamy w nasze życie. Takich projektów już jest sporo.

Jason Rubin, wiceprezes Meta Content, wyjaśniał, że metawersum ma być miejscem, w którym będzie się można poruszać między różnymi tożsamościami i trójwymiarowymi przestrzeniami społecznymi. Jak podkreśla Mirosław Maj, to przenikanie się świata realnego i wirtualnego zależy przede wszystkim od rozwoju technologii i urządzeń. Podstawą kształtowanego przez twórców Facebooka świata będzie moc obliczeniowa, jaką zapewnią superkomputery Meta, a także budowana właśnie platforma spotkań społecznych i rozrywki Horizon. Z drugiej strony pojawia się pytanie o gotowość użytkowników do zagłębienia się w metawersum.

– Myślę, że metawersum jest próbą ucieczki z tego świata w inny, który jest zbudowany trochę z zupełnie czegoś nowego, a trochę z tego, gdzie żyjemy. Natomiast pewnie ważniejsze jest pytanie, czym ma być metawersum, i nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie i czy na pewno nie balibyśmy się odpowiedzi – mówi ekspert Fundacji Bezpieczna Cyberprzestrzeń. – Czy my tam będziemy? Myślę, że nadal jednak rozmawiamy o tym, na ile jedną nogą stoimy w świecie rzeczywistym, a na ile drugą już w metawersum i jakie wiążą się z tym zagrożenia. W projektach metawersum być może również chodzi o to, żeby tę granicę zacierać i żeby nikt nie potrafił odpowiedzieć na takie pytanie.

Metawersum to przede wszystkim projekt biznesowy. Interesują się nim nie tylko największe platformy, lecz także mniejsi przedsiębiorcy, którzy mają zostać dopuszczeni do współtworzenia nowego cyfrowego świata.

– Widać, jak duże pieniądze bardzo często pojawiają się przy okazji projektów typu metawersum, wirtualnych działek, wirtualnych dzieł sztuki czy chociażby awatara swojej postaci lub zwierzęcia – mówi Mirosław Maj.

Tymczasem Meta (dawniej Facebook) ogłosiło, że buduje najszybszy na świecie superkomputer, który ma między innymi obsługiwać technicznie metawersum. Przedsięwzięcie ma być zrealizowane do połowy tego roku. Choć wirtualny świat ma być miejscem spotkań towarzyskich i rozrywki, to coraz więcej firm też chce w nim zaznaczyć swoją obecność. Działający od ponad 270 lat brytyjski dom aukcyjny Sotheby’s w ubiegłym roku uruchomił swój najnowszy punkt aukcyjny w Decentraland, zdecentralizowanej platformie wirtualnej rzeczywistości, opartej na technologii blockchain od Etherum. Ten dom aukcyjny jest wierną repliką londyńskiej siedziby.

– Metawersum już jest atrakcyjny dla biznesu. Niektóre firmy budują na tym swój biznes, inne obserwują i zastanawiają się, czy są w stanie go uniknąć, jeśli chcą być w awangardzie tych, którzy po prostu tworzą nowe rzeczy i zarabiają duże pieniądze. Myślę, że te firmy będą na pewno wchodziły w te biznesy i tylko pytanie, czy pieniądze tam zainwestowane będą się zwracały, czy znamy prawdziwe koszty funkcjonowania w metawersum. Możemy sobie przypomnieć różne inwestycje realizowane za duże pieniądze w Second Life. Jeżeli byśmy dzisiaj spojrzeli wstecz na to, na ile takie biznesy się sprawdziły i przyniosły korzyści, a na ile były tylko działalnością marketingową, to trudno nam powiedzieć – ocenia ekspert.

Podobnie trudno jest oceniać zasadność inwestycji przykładowo w wirtualne dzieła sztuki sprzedawane dziś za miliony dolarów.

– Jeżeli coś, co znamy z rozważań na temat kryptowalut, do nas przemawia, to takie myślenie w dużym stopniu możemy również włączyć w myślenie o tym, czy metawersum się uda, czy się nie uda. Dzisiaj niektórzy twierdzą i na pewno tak jest, że zarobili majątek na kryptowalutach, ale pewnie niewielu jest takich, którzy daliby większe niż 50-proc. prawdopodobieństwo, że ten majątek mogą utrzymać w takim zakresie przez następne kilka tygodni albo miesięcy – mówi Mirosław Maj.

Według Emergen Research światowy rynek metawersum do 2028 roku osiągnie wartość niemal 829 mld dol. Dla porównania w 2020 roku wycena sięgała niespełna 48 mld dol. To oznacza tempo wzrostu na poziomie 43 proc. rocznie.

Volvo szykuje się na rekordowo dobry rok w Polsce. Mimo problemów z dostępnością półprzewodników

W 2021 roku Volvo sprzedało na całym świecie 700 tys. samochodów. W Polsce sprzedaż sięgnęła 11 tys., a w tym roku ma przebić 12 tys. I to mimo problemów z dostępnością do komponentów, z którymi boryka się cała branża motoryzacyjna. Przedstawiciele Volvo oceniają, że w tym roku popyt wciąż będzie większy niż podaż nowych aut, a na zamówiony egzemplarz trzeba będzie czekać kilka miesięcy, ale już pod koniec roku sytuacja powinna zacząć wracać do normy. Na ten rok marka zapowiada premiery elektrycznych nowości. Auta ładowane z gniazdka już odpowiadają za 45 proc. sprzedaży europejskiej i 27 proc. globalnej Volvo, a ten odsetek ma się dynamicznie zwiększać w kolejnych latach.

Koncern Volvo bardzo dobrze sobie poradził w 2021 roku. Sprzedaliśmy około 700 tys. samochodów i urośliśmy o prawie 6 proc. w stosunku do 2020 roku, kiedy nastąpił duży spadek na całym świecie. Plany są takie, żeby w 2025 roku mieć 1,2 mln sprzedanych samochodów – mówi agencji Newseria Biznes Emil Dembiński, prezes Volvo Car Poland.

Ubiegłoroczny wynik sprzedaży był tylko o 1 proc. mniejszy niż w rekordowym 2019 roku. Co ciekawe, o 316 proc. wyższa była sprzedaż aut w kanale online.

Z kolei polski oddział koncernu w ubiegłym roku pobił kolejny rekord, sprzedając ponad 11 tys. egzemplarzy. Polska znalazła się w pierwszej 10 największych europejskich rynków Volvo Cars – za Norwegią, a przed Szwajcarią i Finlandią. Bestsellerem po raz kolejny był model XC60 (ponad 4,2 tys. aut), który od 2009 roku jest też najchętniej kupowanym samochodem z segmentu premium w Polsce. Drugi najpopularniejszy model w portfolio koncernu to SUV XC40 (ponad 3 tys. rejestracji).

Plany na ten rok są dosyć ambitne, bo chcemy zwiększyć sprzedaż do 12 tys. samochodów. Wprowadzamy do oferty nowy samochód, następcę XC90, którego zaprezentujemy w tym roku – zapowiada Emil Dembiński.

Ten rok, podobnie jak poprzedni, będzie stał pod znakiem braku dostępności półprzewodników i opóźnień w dostawach. Jak wynika z badania KPMG i PZPM „Barometr nastrojów menedżerów firm motoryzacyjnych”, kryzys na tym rynku spowodował spadek sprzedaży w 84 proc. firm motoryzacyjnych działających w Polsce.

– Wpłynęło to na terminowość dostaw samochodów dla naszych klientów. Niemniej jednak cały czas byliśmy z nimi w kontakcie i jako Volvo nie odczuliśmy zniechęcenia klientów czy rezygnacji z zamówionych wcześniej samochodów. Część dostaw przeszła na ten rok, więc spodziewamy się, że pierwsza połowa tego roku z perspektywy liczby wydań będzie znacząco wyższa niż w ubiegłym roku – ocenia Paweł Kaczmarek, dyrektor działu Commercial Operations w Volvo Car Poland.

Wspomniane badanie wskazuje, że w blisko połowie firm motoryzacyjnych w wyniku tego kryzysu wzrosły koszty ich działalności. To może oznaczać także wzrost cen nowych pojazdów.

– Nie sądzę, że one będą rosły tak samo jak inflacja. My podnosimy w tym roku nasze ceny maksymalnie o 3–4 proc. – mówi Emil Dembiński. – Brak półprzewodników na pewno przez kolejne pół roku, możliwe, że rok, bo nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy się to skończy, dalej będzie uderzać we wszystkich, w jednych mniej, w drugich bardziej. Rynek w Polsce będzie jednak wzrostowy, ale nie będzie to łatwy rynek, bo dalej jest trudno kupić teraz samochód.

 Ze względu na mniejszą dostępność samochodów nowych zwiększyła się za to sprzedaż samochodów używanych. Nasi dealerzy oferują samochody z niewielkimi przebiegami z gwarancją w programie Volvo Select, a zainteresowanie klientów tą ofertą zdecydowanie się zwiększyło – mówi Paweł Kaczmarek.

Zgodnie z badaniem KPMG i PZPM jedna trzecia firm motoryzacyjnych spodziewa się powrotu podaży nowych aut do normy w ciągu najbliższych 12 miesięcy, ale większość twierdzi, że potrwa to minimum dwa lata. To też powoduje, że nastroje w branży nie są najlepsze – wskaźnik nastrojów wynosi 46 punktów i jest o 23 punkty niższy niż pół roku wcześniej.

Większość badanych uważa jednak, że kryzys w tym obszarze nie wpłynie na zahamowanie rozwoju elektromobilności w Polsce. Zgodnie z ich prognozami do 2030 roku udział procentowy silników spalinowych w sprzedaży nowych samochodów osobowych w Polsce spadnie z obecnych 69 proc. do 36 proc., z kolei udział aut napędzanych silnikami elektrycznymi wzrośnie z obecnych 2 proc. do 20 proc. Do 15 proc. ma wzrosnąć udział hybryd typu plug-in, co oznaczałoby, że za osiem lat więcej niż co trzeci nowy samochód będzie ładowany z gniazdka.

W Volvo w ubiegłym roku ten odsetek zbliżył się do 30 proc. – z 700 tys. sprzedanych aut 200 tys. stanowiły te, które można ładować z gniazdka, ale w sprzedaży europejskiej odsetek ten przekroczył 45 proc. (w Polsce to na razie 7 proc.). Globalna sprzedaż modeli BEV i PHEV wzrosła względem 2020 roku o 63 proc.

Volvo w 2022 roku pokaże przede wszystkim nowości, wszystkie ze słowem „prąd”. Takie auta będą ważyły coraz więcej w naszej całej sprzedaży. Mamy samochód elektryczny XC40 z dwoma silnikami, a do salonu właśnie dociera jego druga wersja z jednym silnikiem, którego cena startuje od 200 tys. zł. Drugą dużą nowością jest model C40, który debiutował w zeszłym roku, ale dopiero w tym można go odebrać z salonu. Pod koniec roku pokażemy natomiast zupełnie nowy model elektryczny, duży flagowy SUV, i to jest najgorętsza nowość, na którą musimy poczekać kilka miesięcy – zapowiada Stanisław Dojs, PR manager Volvo Car Poland.

Elektryfikacja we flocie koncernu trwa już 10 lat, ale teraz zapowiadane jest znaczące przyspieszenie tego procesu. Tym bardziej że marka dokonała głębokiej modernizacji technologicznej tych aut. Wszystkie modele hybrydowe serii 60 i 90 otrzymały powiększoną o 60 proc. pojemność użyteczną akumulatorów trakcyjnych oraz znacznie mocniejsze silniki elektryczne. Tym samym poprawiono ich osiągi, wydłużono zasięg jazdy na samym prądzie i obniżono zużycie paliwa.

Interesy internautów mają być ponad interesami cybergigantów. Konieczna regulacja mediów społecznościowych

Praktyki monopolistyczne, naruszenia polityki prywatności, mikrotargetowanie i nielegalne gromadzenie danych użytkowników oraz wywieranie szkodliwego wpływu społecznego to tylko część zarzutów stawianych platformom internetowym i koncernom z tzw. grupy GAFAM, które znalazły się pod lupą amerykańskiego Kongresu, a prace nad uregulowaniem ich działalności prowadzi też Unia Europejska. Jeszcze w tym roku ma szansę zostać przyjęty Digital Services Act – kodeks usług cyfrowych, czyli jedna z najważniejszych regulacji dotyczących tego rynku i odpowiedź na główne problemy społeczno-ekonomiczne związane z działaniem globalnych platform. – Jesteśmy w takim momencie, kiedy regulacja mediów społecznościowych jest w zasadzie koniecznością – podkreśla Dorota Głowacka, prawniczka z Fundacji Panoptykon.

– Próby uregulowania rynku mediów społecznościowych nie oznaczają końca tego sektora, ale raczej początek nowej ery, w której bardziej niż interesy ekonomiczne platform będą się liczyły prawa użytkownika, jego świadomy wybór. Mam nadzieję, że powstaną dzięki temu takie media społecznościowe, w których będziemy mieć większy wpływ na to, co tam widzimy, zamiast tego, co jest nam narzucane, powodując przy okazji rozmaite szkody indywidualne i społeczne – mówi agencji Newseria Biznes Dorota Głowacka, prawniczka z Fundacji Panoptykon.

Jesienią ubiegłego roku Facebook po raz kolejny znalazł się w kręgu zainteresowania Kongresu USA po tym, jak dziennik „Wall Street Journal” opisał w serii artykułów nieopublikowane badania dotyczące wpływu Instagrama na nastoletnich użytkowników. Duża ich część przyznała, że korzystanie z portalu pogorszyło ich problemy związane z wizerunkiem własnego ciała, depresją, myślami samobójczymi czy niepokojami. Facebook i inne koncerny z grupy GAFAM – Google, Amazon, Apple i Microsoft – już od dłuższego czasu są przedmiotem zainteresowania amerykańskich polityków, którzy oskarżają je m.in. o praktyki monopolistyczne, naruszenia polityki prywatności i nielegalne gromadzenie danych użytkowników.

Na tym polega model biznesowy platform internetowych. W teorii one są dla użytkowników bezpłatne, czyli nie pobierają opłaty za to, że można sobie założyć profil, jednak to wcale nie oznacza, że one są za darmo. To tylko iluzja. My płacimy swoimi danymi, które platformy wykorzystują do tego, żeby na nich zarabiać, bo sprzedają te dane swoim reklamodawcom – mówi ekspertka. – W dodatku są to nie tylko te dane, które użytkownicy udostępniają w pełni świadomie. To są też tzw. dane wywnioskowane, czyli pewne wnioski na nasz temat, które platformy wyciągają w oparciu o nasze zachowania w sieci, na bazie śladów cyfrowych, które zostawiamy w sposób nieświadomy. Wiele badań pokazało, że platformy targetują nas treścią, wykorzystując nasze słabości, uzależnienia etc. Wszystko po to, żeby wywrzeć na nas jak największy wpływ i sprzedać nam jakiś produkt albo zachęcić do dokonania określonego wyboru politycznego.

Na nadużycia i problemy związane z rosnącą pozycją platform społecznościowych i cyfrowych gigantów z grupy GAFAM zwróciła też uwagę Unia Europejska, która od jesieni 2020 roku pracuje nad Digital Services Act – kodeksem usług cyfrowych. Ma to być jedna z najważniejszych regulacji dotyczących tego rynku. Nowe przepisy, które mają zwiększyć ochronę użytkowników, zapewnić transparentność i odpowiedzieć na główne problemy społeczno-ekonomiczne związane z działaniem globalnych platform internetowych – od mikrotargetowania, przez dezinformację, po utrudnianie konkurencji. Digital Services Act ma szansę zostać przyjęty już pod koniec tego roku.

Jesteśmy w takim momencie, kiedy regulacja mediów społecznościowych jest w zasadzie koniecznością. Tyle wiadomo już na temat szkodliwych konsekwencji ich sposobu działania, a przy tym żadne inne formy naprawiania platform, oparte np. na samoregulacji, dotychczas się nie sprawdziły, że w zasadzie jedyną opcją na to, aby cokolwiek się zmieniło, jest właśnie regulacja prawna. Rzeczywiście ten rynek jest zdominowany przez kilka największych podmiotów, które można policzyć dosłownie na palcach jednej ręki, więc ciężko byłoby wprowadzić skuteczne regulacje tylko z poziomu jednego kraju. Dlatego wydaje się, że o wiele lepszym rozwiązaniem jest właśnie regulacja na poziomie Unii Europejskiej – mówi prawniczka z Fundacji Panoptykon.

Jak podkreśla, działalność platform internetowych ma cały szereg szkodliwych skutków, które są związane z ich modelem biznesowym i działaniem algorytmów odpowiedzialnych za personalizowanie i rekomendowanie treści na Facebooku, YouTubie czy Instagramie. W tej chwili odpowiada za to sztuczna inteligencja, „karmiona” danymi użytkowników (takimi jak wiek, płeć, zamieszkanie, zainteresowania, cechy osobowościowe, preferencje, choroby, preferencje seksualne etc.). Jej zadaniem jest zmaksymalizowanie czasu spędzanego przez użytkowników na platformie, aby obejrzeli jak najwięcej reklam, a przy tym wygenerowali jeszcze więcej danych, które będą dalej napędzać algorytmy reklamowe.

To jest model, który potrzebuje naszego zaangażowania i tego, żebyśmy spędzali na platformie jak najwięcej czasu. Wtedy może nam pokazać jak najwięcej reklam, zaspokoić interesy reklamodawców. Pewnym skutkiem ubocznym jest jednak to, że treści promowane przez systemy rekomendacyjne niekoniecznie mają wysoką jakość, niekoniecznie są wiarygodne i nam służą. Bardzo często jest to dezinformacja i nienawistne treści, które mają stymulować emocje i wywoływać dyskusję, ale w praktyce mogą być szkodliwe i toksyczne. Często konsekwencją tego jest zaś radykalizacja poglądów. Platforma, żeby utrzymać nasze zaangażowanie, pokazuje nam coraz bardziej radykalne  czy idące coraz dalej materiały, ale efektem tego jest to, że społeczeństwa się radykalizują, coraz bardziej się przez to polaryzują – mówi Dorota Głowacka.

Prawniczka z Fundacji Panoptykon wskazuje, że zmiany, które mogłyby poprawić sytuację, powinny obejmować przede wszystkim ograniczenia w wykorzystywaniu przez platformy społecznościowe danych użytkowników na potrzeby targetowania, systemów rekomendacyjnych oraz wyświetlania reklam. Chodzi o to, by użytkownik mógł wybrać model funkcjonowania swojej tablicy i wyświetlania treści, np. w porządku chronologicznym.

– Tym, co najbardziej chcielibyśmy zobaczyć w nowych regulacjach, i co jest furtką do tego, aby trochę osłabić dominację tych kilku podmiotów, które w tej chwili mają pozycję monopolistyczną, są też takie przepisy, które umożliwiłyby pojawienie się na tym rynku nowych graczy – wskazuje ekspertka. – Wydaje się, że największą zmianę przyniosłoby wpuszczenie na rynek podmiotów zewnętrznych, które dostarczałyby systemy niezależnie od platformy. Wyobrażam sobie to w taki sposób, że mógłby to być podmiot zewnętrzny, który oferowałby taką usługę systemu rekomendacyjnego, który właśnie nie byłby oparty na zaangażowaniu użytkownika, ale np. na wiarygodności informacji. Czyli premiowałby informacje z zaufanych źródeł, informacje z gazet, z profesjonalnych mediów, a niekoniecznie takie informacje, które po prostu wzbudzają jak największe emocje.

Nowe zasady podatkowe i pandemia uelastyczniają rynek pracy. Coraz więcej osób staje się GIGerami i pracuje na własny rachunek przy wielu projektach

GIGerzy to osoby, które pracują nad różnymi projektami dla różnych pracodawców, najczęściej z domu lub innego miejsca spoza biura. W 2025 roku będą oni stanowić 15 proc. pracowników w skali całego globu, a w UE co piąty pracownik będzie GIGerem – stwierdza  raport EY & GIGLIKE „GIG on. Nowy Ład na rynku pracy”. Ten model zmienia funkcjonowanie rynku pracy na bardziej elastyczny i przyspiesza jego rozwój, korzystając z możliwości nowych technologii i zdalnego angażowania talentów, zwłaszcza w branży IT. Coraz więcej Polaków decyduje się na własną działalność gospodarczą lub umowę kontraktową. Wpływają na to nie tylko pandemia COVID-19, ale także nowe zasady podatkowe Polskiego Ładu.

GIGekonomia to system pracy, który wyróżniają elastyczne formy zatrudnienia, ale też elastyczność w zakresie sposobu jej wykonywania.

GIGer to osoba, która pracuje w bardzo nowoczesny sposób, inny, niż znamy dotychczas z tradycyjnej umowy o pracę. Może pracować w wielu miejscach, dla wielu projektów i wielu klientów. Wiek nie ma znaczenia, aczkolwiek bardzo wyraźnie kojarzy nam się to z młodym pokoleniem – wyjaśnia w rozmowie z agencją Newseria Biznes Tomasz Miłosz, założyciel i prezes firmy GIGLIKE, która wspólnie z EY przygotowała raport na temat GIGekonomii w Polsce.

Jak wskazują dane Morgan Stanley, przytaczane w raporcie, w USA dziś GIGerzy stanowią 36 proc. pracowników, do 2027 roku ich udział może wzrosnąć do 50 proc. W UE w ciągu kilku lat może on osiągnąć poziom 20–30 proc. pracujących, podobnie w Polsce.

Jak wykazały badania poprzedzające publikację raportu, w Polsce społeczność GIGerów tworzą przede wszystkim milenialsi. To pokolenie, które w 2025 roku będzie stanowić 75 proc. zatrudnionych, podobnie jak generacja Z, wchodząca właśnie na rynek pracy, ceni sobie elastyczność, niezależność, a przede wszystkim rozwój podczas realizacji ambitnych zadań. Już dziś 42 proc. milenialsów to freelancerzy. Inną, mniej oczywistą grupą GIGerów, są osoby w wieku 40+, doświadczeni eksperci szukający nowych i bardziej opłacalnych form współpracy. GIGerzy to najczęściej reprezentanci zawodów branży kreatywnej: graficy, montażyści, fotografowie, copywriterzy, tłumacze, specjaliści IT i marketingu.

Branże są naprawdę bardzo różne. Najbardziej popularna to IT, ale każda inna branża dzisiaj jest dotykana przez transformację rynku pracy i GIGerzy coraz mocniej wchodzą w tę lukę – zaznacza prezes GIGLIKE, platformy wspierającej firmy we współpracy z niezależnymi talentami (w modelu B2B).

GIGekonomia jest coraz popularniejsza na rynku pracy zarówno w Polsce, jak i za granicą. Ten model współpracy, jak wyjaśniają eksperci EY, dobrze rozwija się w dobie walki o talenty i o klienta. Osadzona w sztywnych ramach umowa o pracę przestała odpowiadać potrzebom rynku, firm i co najważniejsze potrzebom pracowników. Potwierdza to chociażby zarejestrowanie we wrześniu 2021 roku pierwszego w Polsce związku zawodowego samozatrudnionych. 

– Jest to powodowane przez globalne trendy, takie jak platformizacja czy demografie, ale jest także wspierane przez lokalne zdarzenia, jak np. zmiana systemu podatkowego w Polsce – tłumaczy Tomasz Miłosz. – W pierwszych pięciu dniach tego roku wniosków złożonych do centralnej ewidencji CEIDG było prawie pięciokrotnie więcej niż w porównywalnym okresie zeszłego roku. Rząd stwarza poprzez Polski Ład pewne mechanizmy podatkowe, które będą zachęcać nawet całe grupy zawodowe do przejścia właśnie w kierunku GIGekonomii.

Podczas gdy osoby zatrudnione na umowie o pracę w branży IT podlegają skali podatkowej, czyli płacą podatki w wysokości 17 proc. lub 32 proc. zarobków (drugi próg podatkowy obowiązuje od 120 tys. zł), przedsiębiorcy, którzy rozliczają się ryczałtem, od tego roku zapłacą stawkę 12 proc. Do 14 proc. został obniżony ryczałt także dla osób wykonujących zawody medyczne, świadczących usługi architektoniczne, inżynierskie, usługi z zakresu badań i analiz technicznych. 

Raport wskazuje, że w ciągu pięciu najbliższych lat spodziewany jest wzrost udziału GIGerów w polskim rynku pracy z obecnego poziomu 10 proc. do 20 proc.

– Dzisiaj obserwujemy, że GIGekonomia bardzo mocno rośnie. Jest na tyle młodą koncepcją ekonomiczną, że podlega codziennym zmianom i jej ostateczna forma, którą będziemy obserwować za kilka lat, jeszcze się dostosuje i dopasuje. Na pewno będzie wzrastać i będzie się zmieniać, ale będzie też stawała się bardzo porównywalną formą współpracy do tradycyjnych form współpracy, jaką jest umowa o pracę – mówi założyciel GIGLIKE.

Eksperci wskazują, że duży wpływ na to miała także pandemia COVID-19, która przyspieszyła proces transformacji rynku pracy o około 5–10 lat. Jednym z najbardziej widocznych efektów jest upowszechnienie elastycznego modelu pracy. Ten trend będzie postępował, co jest nierozerwalnie związane również z rozwojem technologii i odpowiednich narzędzi cyfrowych.

Technologia wpływa diametralnie na rozwój GIGekonomii i uelastycznienie sposobów pracy. Dzięki technologii i platformizacji, bo to jest ważny podtrend, możemy pracować przy bardzo różnych projektach, w wielu różnych miejscach, de facto nie ruszając się z domu – opisuje Tomasz Miłosz. – Jeszcze 10 lat temu, mówiąc o rynku pracy dla Warszawy, myśleliśmy o Warszawie, dzisiaj myślimy tak naprawdę o całym świecie.

O GIGekonomii i nowych porządkach na rynku pracy prezes GIGLIKE opowiadał podczas jednego z lutowych Thursday Gathering. To bezpłatne i dostępne dla wszystkich spotkania odbywające się przy ul. Chmielnej 73 w Warszawie, organizowane przez Fundację Venture Café Warsaw. Coczwartkowe eventy networkingowe przyciągają szerokie grono osób związanych z ekosystemem innowacji lub interesujących się tym obszarem. Thursday Gathering stanowią dobrą okazję do nawiązania kontaktów, dyskusji o najnowszych trendach i nowinkach technologicznych czy zaprezentowania innowacji start-upów gronu inwestorów.

Zielona transformacja wywoła rewolucję na rynku pracy. Powstaną zupełnie nowe zawody związane z OZE i elektromobilnością

Przechodzenie na zieloną energię oznacza dla Polski nie tylko zmiany w energetyce, ale i dogłębne przeobrażenia na rynku pracy. Dotyczy to w pierwszej kolejności sektora wydobywczego i górnictwa, które zatrudnia w Polsce 77,7 tys. pracowników. – Osoby, które w tej chwili pracują w kopalniach, mogą znaleźć zatrudnienie choćby przy budowie i eksploatacji farm wiatrowych czy innych odnawialnych źródeł energii – mówi Monika Fedorczuk, ekspertka ds. rynku pracy Konfederacji Lewiatan. Jak wskazuje, zapotrzebowanie na specjalistów w sektorach OZE będzie coraz większe, w przyszłości to właśnie brak wykwalifikowanych kadr może się okazać hamulcem dla rozwoju zielonej energetyki. – Dlatego konieczne jest stworzenie takiego systemu, który umożliwi nabywanie konkretnych, potrzebnych na rynku kwalifikacji w formie krótkich szkoleń – wskazuje.

– Zielona transformacja przyniesie bardzo duże zmiany na rynku pracy. Przede wszystkim w niektórych sektorach gospodarki doprowadzi do uwolnienia dużych zasobów pracy. Mowa głównie o sektorze wydobywczym i tradycyjnej energetyce w tych organizacjach, które bazują na wytwarzaniu energii z węgla. Natomiast z drugiej strony zielona transformacja wywoła też zapotrzebowanie na nowe zawody i specjalności. Już w tej chwili doświadczamy dużego zapotrzebowania na osoby, które projektują i montują panele fotowoltaiczne, a przecież czeka nas jeszcze zmiana związana z farmami wiatrowymi na morzu i na lądzie – mówi agencji Newseria Biznes Monika Fedorczuk.

Według danych Forum Energii („Transformacja energetyczna w Polsce. Edycja 2021”) w ubiegłym roku produkcja energii elektrycznej z węgla w Polsce po raz pierwszy w historii spadła poniżej 70 proc. Coraz większa rolę w krajowym miksie energetycznym odgrywają za to źródła odnawialne (głównie za sprawą prosumenckiej fotowoltaiki oraz elektrowni wiatrowych na lądzie) i gazowe. Zgodnie z rządową polityką (PEP 2040) na koniec tej dekady udział węgla w strukturze zużycia energii brutto w Polsce ma już nie przekraczać 56 proc. (albo 37,5 proc. w scenariuszu wysokich cen uprawnień do emisji CO2). Z kolei udział OZE w końcowym zużyciu energii brutto ma do tego czasu wynosić nie mniej niż 23 proc., co oznacza proces wygaszania działalności kopalni węgla kamiennego. Zgodnie z umową społeczną podpisaną przez rząd z górnikami ostatnia przestanie działać w 2049 roku. W sektorze wydobywczym i górnictwie pracuje dziś w Polsce 77,7 tys. osób (dane ARP na listopad 2021 roku).

– Teraz powstaje pytanie, czy te osoby znajdą pracę. Obecna sytuacja na rynku pracy jest dla nich bardzo korzystna, głównie ze względu na malejące zasoby. Natomiast konieczne jest systemowe wsparcie tych osób, aby mogły one nabyć kompetencje i kwalifikacje, które są potrzebne, żeby odnaleźć się w innych segmentach rynku. Tu pozwolę sobie przywołać określenie „górnicy na dachy” – osoby, które w tej chwili pracują w kopalniach, mogą przecież znaleźć zatrudnienie choćby przy budowie i eksploatacji farm wiatrowych czy innych odnawialnych źródeł energii – mówi ekspertka Konfederacji Lewiatan.

Według raportu Instytutu Badań Strukturalnych („Sprawiedliwa transformacja węglowa w regionie śląskim. Implikacje dla rynku pracy”) w latach 2015–2040 przy realizacji ambitnej polityki klimatycznej łączna liczba miejsc pracy w górnictwie spadnie w sumie o ok. 50 tys. Nie oznacza to, że tyle osób straci pracę, bo do 2040 roku 53 tys. górników odejdzie z sektora w sposób naturalny, czyli na emeryturę. Górnicy, których kopalnie zostaną zamknięte, zanim osiągną wiek emerytalny, będą zmuszeni do zmiany miejsca pracy. Duże szanse na znalezienie nowego zatrudnienia mają m.in. w sektorach przetwórstwa przemysłowego, transportu czy budownictwa. Bardziej skomplikowana jest sytuacja górników z niższym wykształceniem – w ich przypadku znalezienie atrakcyjnej pracy poza kopalnią może się wiązać z koniecznością zdobycia dodatkowych kwalifikacji.

W sondażu przeprowadzonym na potrzeby raportu IBS górnicy jako główny kierunek poszukiwania nowej pracy wskazywali przede wszystkim sektor wydobywczy niezwiązany z węglem (20 proc.), transport (14,9 proc.) i branżę motoryzacyjną (14,8 proc.). Średnio co 10. (10,7 proc.) wskazał też na energetykę odnawialną.

– Jeżeli chodzi o popyt na nowe zawody, bardzo wiele zależy od dwóch czynników. Przede wszystkim od tego, jak będzie stanowione prawo, na ile ono umożliwi rozwój inwestycji. Po drugie – od środków, w tym również publicznych, które zostaną przeznaczone na wsparcie odnawialnych źródeł energii. To są dwa czynniki, które w największym stopniu będą oddziaływać na to, kiedy i ilu specjalistów będziemy potrzebować – wyjaśnia Monika Fedorczuk.

Eksperci są zgodni, że choć w tej chwili trudno wiarygodnie prognozować zapotrzebowanie na specjalistów w branżach powiązanych z energetyką odnawialną, to z pewnością będzie ono rosło. W samym sektorze offshore – jak zapowiedział pełnomocnik rządu ds. OZE, Ireneusz Zyska – do 2040 roku ma w Polsce powstać od 60 do nawet 77 tys. nowych miejsc pracy. To właśnie niedobór wykwalifikowanych kadr, których już w tym momencie brakuje, może w przyszłości okazać się barierą w rozwoju projektów z zakresu morskiej energetyki wiatrowej – wynika z ubiegłorocznego raportu „Energia (od)nowa”, opracowanego przez ILF Consulting Engineers.

– Problemem polskiego rynku pracy jest obecnie brak specjalistów, również w zakresie odnawialnych źródeł energii. Mamy już szkoły techniczne, które kształcą w tym kierunku. Natomiast wciąż jest to niewystarczająca liczba w stosunku do potrzeb rynku pracy. Poza tym edukacja zawsze jest trochę opóźniona w stosunku do rynku pracy, więc pytanie, czy mamy w ogóle specjalistów gotowych obsłużyć farmy wiatrowe, które powstaną za moment. Tutaj niewątpliwie duża jest rola szkolnictwa technicznego i zawodowego, ale istotne jest też stworzenie takiego systemu, który umożliwi nabywanie konkretnych, potrzebnych na rynku kwalifikacji w formie krótkich szkoleń. Część osób, które chcą zmienić pracę, ma tzw. bazowe umiejętności techniczne i nie potrzebują całego programu kształcenia. Wystarczy, jeżeli uzupełnią swoje kwalifikacje o te, których im brakuje – mówi ekspertka ds. rynku pracy Konfederacji Lewiatan. 

Jak podkreśla, sektor OZE nie jest jedynym, który w związku z postępującą dekarbonizacją będzie tworzyć nowe miejsca pracy i zgłaszać rosnące zapotrzebowanie na specjalistów.

– Czeka nas ogromna zmiana w zakresie transportu, zarówno indywidualnego, jak i zbiorowego, w zakresie przewozu towarów. W tej chwili większość samochodów wciąż ma silniki spalinowe, ale to będzie się zmieniać, bo cała polityka idzie przecież w stronę tego, żebyśmy przesiedli się do samochodów elektrycznych. To oznacza nowe projekty, nowe wykonawstwo, być może pojawią się też zupełnie nowe zawody, np. przy obsłudze czy serwisowaniu tych samochodów – ocenia Monika Fedorczuk.

Latest news

Budowa sieci szybkiej łączności dla polskiej energetyki wchodzi w kolejny etap. Czas usuwania awarii będzie krótszy

Spółka PGE Dystrybucja podpisała z firmą Ericsson umowę na dostawę blisko 600 systemów zasilania dla radiowych stacji bazowych i transmisyjnych węzłów agregacyjnych...
- Advertisement -spot_imgspot_img

Konkurencyjność UE priorytetem nowej Komisji Europejskiej. Wśród barier do eliminacji nadmierna biurokracja

Komisja Europejska w nowym składzie, pod wodzą Ursuli von der Leyen, właśnie rozpoczyna swoją kadencję. Zgodnie z zapowiedziami ma się skupić na...

Ulga na badania i rozwój może być lekiem na rosnące koszty zatrudnienia. Korzysta z niej tylko 1/4 uprawnionych firm

Wysokie koszty zatrudnienia to w tej chwili jedno z poważniejszych wyzwań utrudniających działalność i hamujących rozwój polskich przedsiębiorstw. – Skuteczną odpowiedzią może być ulga...

Must read