Miesięczne Archiwum: Styczeń, 2022
Interfejs mózg–komputer będzie testowany na ludziach jeszcze w tym roku. Technologii towarzyszą jednak wątpliwości natury etycznej

Interfejsy łączące mózg z komputerem mają pomóc w leczeniu chorób psychicznych i neurologicznych. Elon Musk zaprezentował już wyniki testów takiego rozwiązania – Neuralink – na zwierzętach, teraz przymierza się do sprawdzenia jego działania na ludziach. Podobne technologie rozwijają również konkurencyjne firmy. Tymczasem wdrażaniu takich rozwiązań towarzyszy szereg wątpliwości etycznych, związanych chociażby z bezpieczeństwem danych wrażliwych. Zdaniem analityków rynek technologii interfejsów mózg–komputer czeka jednak w najbliższych latach dynamiczny rozwój. Do końca przyszłej dekady przychody tej branży mają się czterokrotnie zwiększyć.
– Elon Musk zaproponował już światu co najmniej kilka bardzo ciekawych rozwiązań, z których część widzimy, a część pozostaje w przestrzeni spekulacji. Projekt Neuralink jest rozwijany w tajemnicy i dotyczy interfejsu mózg–maszyna, czyli możliwości odczytywania myśli, ale też pracy bezpośrednio na mózgu poprzez wszczepienie chipa – informuje w rozmowie z agencją Newseria Innowacje dr hab. Aleksandra Przegalińska, prorektorka ds. współpracy z zagranicą i ESR w Akademii Leona Koźmińskiego.
W kwietniu Elon Musk zaprezentował pierwsze wyniki badań nad chipami Neuralink. Podczas pokazu wyników eksperymentu małpa z wszczepionymi po obu stronach mózgu chipami grała na komputerze w pingponga, używając do tego tylko umysłu. Zgodnie z zapowiedziami start-up ma rozpocząć testy na ludziach jeszcze w tym roku. Choć właściciel firmy informuje, że rozwiązanie może pomóc na przykład w leczeniu depresji, to ta technologia budzi duże kontrowersje.
– Jeżeli Elon Musk ma ambicje, żeby wprowadzić na rynek interfejs mózg–maszyna i obiecuje, że będzie to mieć różne zastosowania medyczne, to niech powie o tym, jakie będzie bezpieczeństwo danych, które takie urządzenie będzie zbierać, i czy my nie będziemy podlegać nadzorowi. Bardzo mocno wsłuchuję się w krytyczne głosy i myślę, że one pozwalają wprowadzić pewnego rodzaju balans między tym, że chcemy być innowacyjni, tworzyć nowe rozwiązania, a tym, że jednak musimy stać na straży pewnych wartości – podkreśla Aleksandra Przegalińska.
Tymczasem w lipcu zgodę Agencji ds. Żywności i Leków na prowadzenie testów na ludziach otrzymała firma konkurencyjna względem Neuralink. Synchron chce wszczepiać ludziom w mózgi urządzenie Stentrode. Ma ono pozwolić sparaliżowanym osobom obsługiwać urządzenia elektroniczne. Stentdrode ma być wszczepiane metodą mało inwazyjną – poprzez naczynia krwionośne. Firma zapowiada, że technologia stanie się dostępna w okresie najbliższych trzech–pięciu lat. Zarówno Neuralink, jak i Synchron chcą wykorzystywać swoje rozwiązania u osób chorych.
– Takie rozwiązania nie mają specjalnie zastosowań dla osób zdrowych. W zeszłym roku firma pokazała jednak w prototypowy sposób, jak to urządzenie mogłoby odpowiadać za to, żeby puszczać muzykę bezpośrednio do mózgu. To są komercyjne zastosowania, które dla niektórych mogą być istotne lub robić na nich duże wrażenie. Ja bym się ich jednak bardziej obawiała, niż widziała dla nich zastosowanie w przypadku osób zdrowych – ocenia naukowczyni.
Naukowcy z Wydziału Filozofii i Studiów Religijnych North Carolina State University opublikowali w ubiegłym roku wyniki przeglądu literatury przedmiotu w kwestii etycznych aspektów technologii interfejsów mózg–komputer (BCI). Najczęściej wymieniane w dyskusji akademickiej kwestie etyczne to m.in. bezpieczeństwo użytkownika i danych wrażliwych czy bilans ryzyka i korzyści. Kwestia bezpieczeństwa użytkownika koncentrowała się na jego potencjalnych bezpośrednich obrażeniach fizycznych, gdyby technologia miała zawieść. Etycy, którzy prowadzili badania na ten temat, dyskutowali również o nieznanych skutkach ubocznych BCI, w tym o psychicznych i fizycznych kosztach korzystania z technologii.
– Eksperci rozmaitych dziedzin chcą znać jej szczegóły i myślę, że mają absolutną rację. Takie rozwiązania muszą być moim zdaniem efektem współpracy międzynarodowej i polem dialogu. To są zbyt poważne rzeczy, żeby je zostawić bardzo małej grupie. Liczyłabym na otwartość firmy Muska na to, żeby pokazywać, co właściwie się tam dzieje, i w pełni transparentnie działać. To są projekty, które mogą po prostu zmienić bieg ludzkości – przekonuje prorektorka ds. współpracy z zagranicą i ESR w Akademii Leona Koźmińskiego.
Według Allied Market Research światowy rynek technologii BCI osiągnął w 2020 roku wartość niemal 1,5 mld dol. Do 2030 roku przychody tej branży mają wzrosnąć do poziomu 5,5 mld dol.
Wrocławska spółka zwiększa tempo prac nad innowacjami dla największych światowych koncernów. W ciągu dwóch lat chce zatrudnić kolejnych 500 inżynierów

– Każdego roku rośniemy o ok. 20–30 proc. i to tempo chcemy utrzymać – mówi Marek Matysiak, dyrektor operacyjny GlobalLogic Poland. Wrocławska spółka jest częścią globalnego koncernu, który tworzy innowacyjne rozwiązania dla największych światowych marek. To sprawia, że praktycznie w każdej branży są widoczne efekty pracy polskich inżynierów. Dziś w spółce pracuje ich 2000. W samym Wrocławiu 500, a w ciągu dwóch lat ta liczba ma się podwoić. Z myślą o dalszym rozwoju spółka przeniosła się właśnie do nowego biura.
– Dziś wszystkie branże, z którymi mamy styczność w codziennej pracy, czyli np. branża motoryzacyjna, telekomunikacyjna, przemysł, branża medyczna i tzw. consumer market, wykorzystują innowacyjne rozwiązania. W czasie pandemii ich rozwój mocno przyspieszył. Dziś wszyscy starają się, żeby ich rozwiązania były dopasowane do potrzeb klientów, elastyczne i dostępne z każdego miejsca na świecie, co również znacząco napędza nasz rozwój i daje nam możliwość wzrostu – mówi agencji Newseria Biznes Marek Matysiak.
Wrocławska spółka jest częścią globalnego koncernu GlobalLogic. To lider w branży usług inżynierii cyfrowej – pomaga światowym markom projektować i tworzyć innowacyjne produkty, usługi i platformy cyfrowe. Współpracuje z firmami z niemal każdej branży – od motoryzacji i komunikacji, przez usługi finansowe, opiekę zdrowotną, produkcję, media i rozrywkę, aż po półprzewodniki i nowe technologie.
– Te rozwiązania, nad którymi pracujemy, można spotkać wszędzie w ramach codziennego życia. W zasadzie prawie każdy samochód, który możemy dziś spotkać na ulicy czy parkingu, ma w sobie jakieś kawałki software’u, który napisaliśmy albo przetestowaliśmy, upewniając się, że będzie działał i będzie bezpieczny dla użytkowników. To też pralki, suszarki, ekspresy do kawy oraz rozwiązania, które możemy spotkać w przemyśle, przepływomierze, sterowniki, a także różnego rodzaju rozwiązania, z którymi stykamy się wielokrotnie każdego dnia, choćby płacąc kartą. Nasz zespół jako jeden z niewielu w Polsce pracuje przy programowaniu chipów, które są w kartach. Kiedy terminal nawiązuje połączenie GPRS, najprawdopodobniej wykorzystuje wtedy moduł, który powstał we Wrocławiu – wymienia dyrektor operacyjny spółki.
GlobalLogic ma 400 aktywnych klientów, w tym producentów sprzętu, oprogramowania czy największe marki produktów detalicznych. Na liście znajdują się m.in. Volvo, Adobe, Ericsson, Oracle, HP, Panasonic, Samsung czy Continental. Nad innowacyjnymi rozwiązaniami pracuje we Wrocławiu ok. 500 inżynierów.
– Z racji skali pokrywamy większość domen, w których pracuje dzisiaj GlobalLogic – podkreśla Marek Matysiak. – Wkład pracy naszych inżynierów jest najbardziej widoczny w motoryzacji. Ta branża rozwija się w ostatnich latach bardzo dynamicznie, a w latach 2013–2014 przeszła diametralne przemiany po to, żeby nadążać za oczekiwaniami klientów. I w związku z tym ma w tej chwili ogromne potrzeby, jeśli chodzi o dostępność inżynierów, wiedzy i rozwój konkretnych technologii.
Dlatego spółka planuje we Wrocławiu intensywny rozwój – w ciągu najbliższych dwóch lat zamierza co najmniej podwoić liczbę zatrudnionych inżynierów.
– Wrocławski rynek wydaje się mieć bardzo duży potencjał. Uczelnie intensywnie pracują nad rozwojem absolwentów, a migracje do Wrocławia znacząco poprawiają możliwości wzrostu nie tylko naszej, ale i wszystkich organizacji – mówi dyrektor operacyjny GlobalLogic Poland.
Główną siedzibę GlobalLogic ma w Dolinie Krzemowej, ale firma prowadzi studia projektowe i centra inżynieryjne na całym świecie, a poza nimi ma też 30 własnych centrów technologicznych i ponad 70 laboratoriów dedykowanych konkretnym klientom. W sumie zatrudnia ok. 23,6 tys. pracowników w 14 krajach świata. Część z nich pracuje również w Polsce, z wrocławskiego centrum technologicznego.
– GlobalLogic zazwyczaj rośnie od 20 do 30 proc. każdego roku i to tempo też bardzo chcielibyśmy utrzymać – mówi Marek Matysiak.
Z myślą o rozwoju i zwiększaniu zatrudnienia GlobalLogic otworzył właśnie we Wrocławiu swoje nowe biuro. Nowoczesna siedziba ma odpowiedzieć na potrzeby rynku pracy IT, jest dostosowana do realiów pracy zdalnej i hybrydowej, a przy tym wyposażona w cały wachlarz technologii i wygodnych rozwiązań, np. specjalny parking dla elektryków. Firma pomaga pracownikom zachować zdrowy work–life balans dlatego zbudowała centrum rekreacyjne z bogato wyposażoną siłownią oraz strefą relaksacyjną. Do dyspozycji jest również taras widokowy na dachu budynku o powierzchni ponad 300 m2.
– Nowy budynek pozwoli nam wykorzystać przestrzeń nie tylko do pracy, chcemy integrować inżynierów i wspierać ich w pracy kreatywnej. Dzisiaj praca dzieli się pomiędzy dom a biuro. Dlatego biurowa przestrzeń dziś to miejsce, które skupia się bardziej na współpracy, wspólnym myśleniu, burzach mózgów, trochę mniej na samej pracy. W klasycznym trybie pracy zmieści się tu ponad 1 tys. inżynierów, a biorąc pod uwagę hybrydowy model, w który pracujemy, myślę, że ok. 1,5–2 tys. inżynierów będziemy w stanie w tej przestrzeni pomieścić – mówi dyrektor operacyjny GlobalLogic Poland.
Wynagrodzenia w IT coraz wyższe. Pracodawcy walczą o talenty benefitami sięgającymi 100 tys. zł i obsługą prywatnego consierge’a

COVID-19 nie spowolnił wzrostu wynagrodzeń w branży IT. Tylko w pierwszej połowie ubiegłego roku kontraktorzy zatrudnieni w modelu B2B mogli liczyć na zarobki wyższe od 12,5 do 20 proc. – wynika z danych Just Join IT. Popyt na wykwalifikowanych i doświadczonych specjalistów też jest coraz większy, dlatego firmy zaczynają kusić potencjalnych pracowników już nie tylko wysokimi zarobkami, ale i coraz bardziej wymyślnymi benefitami. – Ostatnio firmy wprowadzają takie rozwiązania jak premia za podpis, która czasami dochodzi nawet do 100 tys. zł, czy możliwość skorzystania z prywatnego concierge’a. To są nowości, które pojawiają się na polskim rynku i z których korzysta coraz więcej pracodawców – mówi Piotr Nowosielski, prezes Just Join IT.
– Zarobki w branży IT od kilku lat regularnie rosną. To doprowadziło do sytuacji, w której nawet junior w niektórych firmach jest już w stanie zarobić nawet trzykrotność średniego wynagrodzenia w Polsce – mówi agencji Newseria Biznes Piotr Nowosielski.
Specjaliści IT pozostają od lat jedną z najlepiej opłacanych grup zawodowych w Polsce. Statystyki lidera rekrutacji dla branży w Polsce pokazują, że w I półroczu ub.r. wykwalifikowani specjaliści na stanowisku seniora mogli liczyć średnio na 20-proc. podwyżki. Według danych za okres styczeń–wrzesień ub.r. zarobki seniorów zatrudnionych na umowie o pracę przekraczały 16,1 tys. zł brutto i nieco ponad 18,7 tys. zł w przypadku umowy B2B. Z kolei na stanowisku juniora te kwoty wynosiły odpowiednio 6,3 oraz 7,2 tys. zł. Na nieco wyższe stawki mogą liczyć specjaliści IT w dużych miastach, jak Warszawa, Kraków, Katowice czy Trójmiasto. Najsłabiej pod względem wysokości wynagrodzeń w tym sektorze wciąż plasuje się Poznań.
– Walka o talenty trwa. Coraz więcej firm ze Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej przenosi do Polski swoje działy IT. Wiąże się to z faktem, że mamy bardzo dobrych specjalistów, którzy wciąż są wyceniani relatywnie taniej niż na Zachodzie, choć to też się zmienia, m.in. ze względu na rosnący popyt na specjalistów i inflację, która dodatkowo podkręca parametr wynagrodzeń. Niemniej zarobki cały czas idą w górę i mówimy tutaj o takich technologiach jak Python, Java czy specjaliści data science – mówi prezes zarządu Just Join IT.
Wynagrodzenia w branży IT napędza też m.in. to, że liczba specjalistów na polskim rynku wciąż jest niewystarczająca. Szacuje się, że w Polsce zapotrzebowanie na programistów utrzymuje się na poziomie ok. 50 tys. wolnych stanowisk (raport DESI 2020). Kolejny czynnik to rekordowo duży popyt na polskie usługi i produkty IT, przez który firmy muszą jeszcze mocniej walczyć o programistów, aby zaspokoić potrzeby swoich klientów.
– Mamy nad Wisłą świetnych specjalistów, a COVID-19 spowodował, że zaczęli oni szukać pracy na całym świecie. Programiści stali się po prostu bardziej wybredni, bo mogą wybierać wśród zagranicznych ofert pracy, w których stawki są zdecydowanie wyższe. Polskie software house’y starają się w pewien sposób za tym nadgonić – tłumaczy Piotr Nowosielski.
Jak wskazuje, w tej chwili pracodawcy kuszą specjalistów IT już nie tylko atrakcyjnymi zarobkami, ale i coraz bardziej wymyślnymi benefitami.
– Poza klasycznymi rozwiązaniami, jak np. karta MultiSport, ubezpieczenie zdrowotne czy owocowe czwartki, ostatnio firmy wprowadzają też takie rozwiązania jak premia za podpis, która czasami dochodzi nawet do 100 tys. zł, czy możliwość skorzystania z prywatnego concierge’a – wymienia ekspert.
Jego zdaniem na razie trudno wyrokować, jak na wynagrodzenia specjalistów IT przełoży się wprowadzony z początkiem stycznia Polski Ład. Nowa reforma podatkowa dotknie bowiem głównie najlepiej zarabiających, powyżej 133 692 zł brutto rocznie. Z drugiej strony część programistów prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą skorzysta z nowej, niższej stawki ryczałtu dla przedstawicieli tej branży (z 15 do 12 proc.). Eksperci szacują, że ta zmiana pomoże im zaoszczędzić nawet kilka tysięcy złotych rocznie na podatku.
– Jesteśmy jeszcze w początkowej fazie wprowadzania Nowego Ładu, więc w tym momencie realnie nie wpływa on na presję płacową ze strony pracowników czy pracodawców. Dlatego należałoby się jeszcze wstrzymać z opiniami na ten temat. To zostało wypuszczone szybko, przez co jest tam wiele możliwości uniknięcia dodatkowych obciążeń, i myślę, że na razie pod to będą grać zarówno pracodawcy, jak i pracownicy rozliczani w formie kontraktów B2B – mówi Piotr Nowosielski.
Analiza 30 tys. ogłoszeń o pracę, zamieszczonych na portalu Just Join IT w okresie styczeń–czerwiec ub.r., pokazuje, że w Polsce najlepiej opłacani są programiści specjalizujący się w metodzie Devops, choć w cenie są też m.in. Java, Python i Ruby. Najbardziej poszukiwani są z kolei pracownicy średniego szczebla (54 proc. ofert). Ponad 30 proc. ofert było skierowanych do seniorów, podczas gdy juniorzy wzbudzili najmniejsze zainteresowanie pracodawców (ok. 10 proc.), co pokazuje, że branża wciąż poszukuje głównie pracowników z dużym doświadczeniem. Pod względem formy zatrudnienia firmy szukały głównie pracowników na umowę o pracę (69 proc.), zaś oferty dla freelancerów stanowiły 31 proc. Kontraktorzy zatrudnieni w modelu B2B w I półroczu ub.r. mogli jednak liczyć na znaczne podwyżki, które wyniosły aż 20 proc. w przypadku seniorów, 15 proc. – juniorów i ok. 12,5 proc. w przypadku midów.
– Popyt na talenty IT jest największy w głównych regionach Polski. To jest oczywiście Warszawa, ale zaraz za nią są Wrocław, Kraków, Trójmiasto i Poznań. Te regiony odpowiadają nawet za 90 proc. całkowitego zapotrzebowania w branży IT, tam wielkie firmy przenoszą swoje centra i budują zespoły. Najczęściej potrzeba im przede wszystkim frontendowców. Z kolei jeśli chodzi o backendowców, to tutaj głównie Java i Python. Biorąc też pod uwagę ostatnie trendy – związane z machine learning, big data czy data science – specjaliści z tych obszarów też są bardzo mocno na topie – wymienia prezes Just Join IT.
Polskie firmy mogą uczestniczyć w wyścigu na rozwiązania 5G. Model otwarty może zrewolucjonizować budowę tej sieci

Open RAN, czyli tzw. model otwarty, polega na dopuszczeniu wielu dostawców do dostarczania elementów sieciowych 5G, pozwalając im ze sobą konkurować. To odwrotność obecnego status quo, w którym dominującą pozycję w budowie sieci ma kilku dostawców i operatorów telekomunikacyjnych. – Open RAN te monopole rozbija – mówi dr Sławomir Pietrzyk, prezes polskiej spółki IS-Wireless, która dostarcza rozwiązania sieciowe 5G oparte na własnej technologii właśnie w otwartym modelu. Jak podkreśla, globalne trendy w budowie sieci nowej generacji będą coraz bardziej podążać w tym kierunku. Potwierdzają to chociażby deklaracje europejskich operatorów, np. Orange, który planuje, że od roku 2025 każdy nowy, wdrożony przez firmę element sieci będzie kompatybilny z modelem Open RAN.
– Polskie firmy mogą uczestniczyć w wyścigu na rozwiązania 5G. One potrafią budować kompletne sieci – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes dr Sławomir Pietrzyk. – Proszę sobie wyobrazić, że Polska dysponowałaby technologią budowy silnika wodorowego albo fuzji jądra atomowego. To mocno przełożyłoby się na naszą sytuację geopolityczną. A tutaj mamy przełomową technologię informatyczno-komunikacyjną, czyli 5G, którą jesteśmy w stanie w Polsce wytwarzać, kontrolować, budować z niej sieci w kraju, jak również eksportować je za granicę. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale dokładnie tak właśnie jest. Ta okoliczność pozwala nam też wyjść z dylematu, od kogo kupować rozwiązania sieciowe. Otóż od własnych firm, nie ze Skandynawii, nie z Dalekiego Wschodu.
Spółka IS-Wireless jest polskim dostawcą rozwiązań sieciowych 5G, które powstają zgodnie z własną technologią, stworzoną od podstaw w Polsce. Jest ona oparta na otwartym modelu, tzw. Open RAN, który pozwala dostarczać sieci szybciej i taniej w porównaniu z tradycyjnymi dostawcami. Co istotne, jest on uważany za najnowszy trend rozwoju sieci piątej generacji i zyskuje już popularność na całym świecie.
– Model, w którym przedstawiamy ofertę sieciową 5G, jest modelem otwartym, inkluzywnym, czyli takim, w którym współpracujemy i występujemy razem z partnerami znacząco dopełniającymi tę ofertę. Jednocześnie standard ten pozwala skorzystać większej liczbie firm uczestniczących w tym łańcuchu dostaw i dlatego jest korzystniejszy – wyjaśnia prezes IS-Wireless.
Jak zaznacza, Open RAN polega na udziale wielu dostawców w dostarczaniu elementów sieciowych 5G, pozwalając im ze sobą konkurować. To zaś niweluje ryzyko powstania sytuacji, kiedy jeden dostawca osiąga na rynku dominującą pozycję.
– Open RAN jest modelem biznesowym, który te monopole rozbija – mówi dr Sławomir Pietrzyk. – Podobna sytuacja miała miejsce około 30 lat temu z komputerami osobistymi. Z komputerów ośmiobitowych – takich jak Atari, Commodore i ZX Spectrum – przeszliśmy do komputerów modułowych, a ten końcowy sprzęt jest złożony z części pochodzących od różnych dostawców. Procesor, płyta główna, karta dźwiękowa, karta graficzna, oprogramowanie, peryferia – to wszystko pochodzi od różnych dostawców. Co dzięki temu uzyskujemy? To, że w łańcuchu wartości mamy więcej graczy, którzy ze sobą konkurują. Dzięki temu obniża się cena i podnosi się jakość. My dokładnie takich samych efektów oczekujemy w 5G. Jeden z pionierów Open RAN, czyli Rakuten Mobile, już potwierdza te korzyści w postaci obniżenia kosztów i zwiększenia jakości sieci.
Cały rynek 5G jeszcze do niedawna obracał się wokół kilku dostawców infrastruktury i operatorów krajowych. Technologia Open RAN coraz częściej jest jednak postrzegana jako rewolucja na rynku telekomunikacyjnym, a światowe trendy w budowie 5G coraz częściej skręcają właśnie w jej stronę.
– Pandemia pokazała, jak ważnym parametrem jest pojemność sieci. Jest wiele sposobów na jej zwiększanie, ale ten najskuteczniejszy to znaczące zagęszczenie siatki sieci. Teraz, żeby to zagęszczenie się wydarzyło, powinno się ono opłacać większej liczbie podmiotów, które uczestniczą w łańcuchu dostaw. Właśnie Open RAN pozwala licznym graczom wkroczyć na rynek łączności, konkurować i oferować z powodzeniem swoje rozwiązania. W efekcie możliwe jest zerwanie z tradycyjnym modelem. Dywersyfikacja na rynku właśnie następuje. I my w tej rewolucji uczestniczymy – podkreśla prezes IS-Wireless.
Jak ocenia, ten trend będzie zyskiwał na znaczeniu, co potwierdzają chociażby deklaracje europejskich operatorów. Francuski Orange, poza zapowiedzią budowy swoich sieci w duchu modelu otwartego, znalazł się w gronie pięciu największych operatorów telekomunikacyjnych w Europie, którzy przygotowali raport, gdzie wskazano Open RAN jako element konieczny do realizacji unijnych planów dotyczących rozwoju łączności i wspierania europejskich przedsiębiorców z sektora telekomunikacyjnego.
– My jesteśmy z naszymi rozwiązaniami w doskonałym czasie i miejscu – mówi dr Sławomir Pietrzyk.
Spółka IS-Wireless tworzy i rozwija swoje rozwiązania w Polsce, ale myśli globalnie. Wykonała już pierwszy krok w kierunku zagranicznej ekspansji, nawiązując współpracę z pochodzącą z Singapuru firmą Tambora Systems. Wspólnie będą budować sieci 5G – o większej wydajności i tańsze niż obecnie – w USA i Azji.
– Dostarczamy kompletne rozwiązanie sieciowe 5G, zawierające zarówno część sieci radiowej, tzw. RAN – Radio Access Network, jak i część sieci szkieletowej, czyli tzw. core network. W ofercie mamy zarówno sprzęt, jak i potrzebne oprogramowanie. Te rozwiązania są zgodne ze standardami takimi jak 3GPP, ETSI oraz standardy O-RAN Alliance – wylicza prezes polskiej spółki. – Można powiedzieć, że dysponujemy najnowszym w branży rozwiązaniem 5G. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale tak właśnie jest. W tym momencie jesteśmy na etapie komercjalizacji tego rozwiązania, czyli testów u naszych partnerów i klientów.
Jak podkreśla, rozwiązanie opracowane przez IS-Wireless jest zgodne z najnowszymi trendami w branży telko i było udoskonalane przez ostatnich 10 lat, podczas uczestnictwa w ponad 15 projektach badawczych z liderami w branży.
– Nasze starania zostały ostatnio dostrzeżone przez czołowych operatorów europejskich w ich raporcie o Open RAN, skierowanym do Unii Europejskiej, z apelem o wsparcie tego kierunku. Tam jesteśmy wymienieni jako jeden z europejskich pionierów, dostarczający rozwiązania w zakresie sieci radiowej – podkreśla dr Sławomir Pietrzyk.
9 grudnia IS-Wireless połączyło siły z Comarch SA, podpisując porozumienie o współpracy. Obie firmy zamierzają wspólnie rozwijać i wdrażać na globalnym rynku kompleksowe rozwiązanie sieci komórkowej 5G na bazie modelu otwartego. Będzie ono kierowane zarówno do operatorów komórkowych, jak i innych klientów, jak np. administracji czy podmiotów z branży Przemysłu 4.0.
Słaby dostęp do finansowania polskich start-upów. Powodem błędy po stronie pomysłodawców, biurokracja, ale też ostrożność inwestorów

W Polsce działa dziś dwa razy więcej start-upów niż jeszcze w 2015 roku. Wiele z nich łączy metody finansowania swoich pomysłów, angażując własne pieniądze i środki pozyskane na rynku prywatnym i publicznym. Mimo coraz większego zainteresowania inwestorów i kolejnych programów dla start-upów wciąż dostęp do finansowania jest utrudniony. Przeszkodą jest m.in. nadmierna biurokracja, ale też błędy popełniane przez samych wnioskodawców.
Jak wynika z danych Google for Startups, pod koniec 2020 roku w Polsce działało około 4,7 tys. start-upów, a ich liczba podwoiła się w ciągu ostatnich pięciu lat. Z raportu Fundacji Startup Poland „Polskie Startupy 2021” wynika, że 73 proc. z nich bazuje na środkach własnych swoich założycieli.
– Polski rynek finansowania start-upów ma jeszcze dosyć dużo do zrobienia. Po stronie finansowania ze środków publicznych trzeba powiedzieć, że z jednej strony faktycznie tych środków jest już dosyć dużo w rundach finansowania, natomiast one nadal są biurokratycznie z punktu widzenia start-upów dosyć trudno dostępne. Z drugiej strony jak spojrzymy na finansowanie ze środków prywatnych, bo one idą przez fundusze venture capital, nadal jest ich za mało. Powinno być więcej inwestorów indywidualnych, którzy wspierają start-upy, ale nie tylko kapitałowo, ale też kompetencyjnie – mówi agencji Newseria Biznes Izabela Kozakiewicz, partner zarządzająca w firmie konsultingowej iKsync Digital
Jeśli już sięgają po środki zewnętrzne, to najczęściej są to krajowe fundusze venture capital (30 proc.), anioły biznesu (28 proc.) albo krajowe akceleratory (23 proc.). Podobny odsetek wskazuje na dofinansowanie publiczne – z NCBR lub PARP. W dalszej kolejności start-upy wymieniały zagraniczne fundusze lub programy akceleracyjne – korzysta z nich po kilka procent badanych spółek.
– Najczęściej polskie start-upy mimo wszystko szukają wsparcia wśród funduszy venture capital. Te młodziutkie podmioty szukają oczywiście wśród akceleratorów, również takich przykorporacyjnych, co mimo wszystko nie jest do końca prostym rozwiązaniem, bo integracja z korporacyjnym środowiskiem jest szalenie trudna. Stosunkowo mało szuka kapitału u prywatnych aniołów biznesu, co też wynika z tego, że one nie do końca chcą pracować z prywatnymi przedsiębiorcami, którzy są bardzo „zagrabiający” decyzyjność start-upów, więc tu jest duża rola w uczeniu dialogu start-upów z przedsiębiorcami i inwestorami i odwrotnie – mówi ekspertka.
Z cyklicznego raportu PFR Venture i Inovo Venture Partners wynika, że tylko w trzecim kwartale 2021 roku przez polski rynek VC przepłynęło 582 mln zł. To kapitał zarówno z polskich, jak i zagranicznych podmiotów. Łącznie od stycznia do końca września start-upy pozyskały od inwestorów 1,76 mld zł. W ciągu tych dziewięciu miesięcy udało się przewyższyć wynik z całego 2019 roku o 40 proc.
– W ekosystemie start-upowym widać zmiany na plus, jeśli chodzi o finansowanie, zaangażowanie środków publicznych. Bardzo dużo zmian przede wszystkim widać po stronie funduszy venture capital. Jest coraz więcej polskich funduszy, ale też coraz więcej zagranicznych, które interesują się rynkiem polskim. Jest też dużo więcej aniołów biznesu, niż było kilka lat temu, natomiast nadal tutaj mamy dużo do pokonania, jeśli chodzi o zaangażowanie tych aniołów oraz ich edukację, bo to jest kapitał wysokiego ryzyka. Tę edukację musimy rozszerzać – mówi Izabela Kozakiewicz.
Ankieta przeprowadzona przez Fundację Startup Poland wskazuje, że zdaniem 48 proc. podmiotów na polskim rynku nic się nie zmieniło w kwestii finansowania start-upów. Co trzeci przyznał, że coraz łatwiej o kapitał, a 18 proc. – że sytuacja się pogorszyła. Zdaniem ekspertki problemem są także błędy popełniane przez samych wnioskujących.
– Jednym z nich jest sposób, w jaki start-upy patrzą na swój model biznesowy i potrzeby kapitałowe. Nie zawsze jest tak, że już na starcie potrzebują zastrzyku finansowego w postaci miliona czy kilku milionów złotych – tłumaczy partner zarządzająca w firmie konsultingowej iKsync Digital. – Czasem redefinicja, przemyślenie modelu biznesowego raz jeszcze i poukładanie go skutkuje tym, że kapitału jest potrzebne dużo mniej. Zawsze języczkiem u wagi jest wycena pomysłu. W zależności od tego, na jakim etapie jest robiona, często w oczach inwestorów jest zbyt wysoka. Jeśli ona jest zbyt wysoka przy pierwszej rundzie, to jest dużym problemem przy drugiej rundzie.
W opinii ekspertki przed polskim rynkiem finansowania start-upów jest wciąż mnóstwo wyzwań. To samo dotyczy także młodych spółek z innych krajów europejskich.
– Gdy spojrzymy na liczbę spółek o największej kapitalizacji na świecie, to w 2006 roku w pierwszej dziesiątce było kilka europejskich spółek, dzisiaj nie ma żadnej. Więc tutaj widać, że mamy bardzo dużą lekcję do odrobienia w kwestii strategii komercjalizacji takich pomysłów, żeby one się bardziej, kolokwialnie mówiąc, rozpychały na rynku globalnym, ale z drugiej strony w kwestii finansowania – podkreśla Izabela Kozakiewicz. – Stany fundują start-upom ten „agresywny” kapitał, licząc się z tym, że to jest kapitał wysokiego ryzyka i może być stracony. Natomiast dzięki temu faktycznie te pomysły rosną. Na dużą liczbę pomysłów wzrasta jeden, który faktycznie ma ogromną kapitalizację i który podbija świat.
Według światowych danych przywołanych przez „My Company Polska” liczba tzw. megarund finansowania, czyli ogromnych transakcji o wartości ponad 100 mln dol., wzrosła z 665 w 2020 roku do ponad 750 w roku ubiegłym.
O możliwościach finansowania start-upów w Polsce i barierach z tym związanych rozmawiano podczas jednego z ostatnich Thursday Gathering. To cykliczne spotkania społeczności innowatorów: ekspertów, naukowców, inwestorów, start-upowców i studentów, które są otwarte dla wszystkich zainteresowanych w każdy czwartek w warszawskim Varso. Organizatorem eventów jest Fundacja Venture Café Warsaw,
W długim terminie nie ma co liczyć na znaczące spadki cen gazu. Europa będzie potrzebować coraz więcej tego surowca.

– Aktualna sytuacja na rynku gazu w długiej perspektywie skłoni Unię Europejską nie do rewizji polityki klimatycznej, ale do jej zintensyfikowania i przyspieszenia prac nad rozwojem odnawialnych źródeł czy komercyjnymi zastosowaniami wodoru – ocenia Grzegorz Onichimowski, ekspert Instytutu Obywatelskiego i były prezes Towarowej Giełdy Energii. Jak podkreśla, na rynku gazu nie ma już powrotu do historycznie niskich cen notowanych jeszcze wiosną ubiegłego roku, bo Europa będzie potrzebować w kolejnych latach bardzo dużo błękitnego surowca. W kolejnych miesiącach jednak wzrosty powinny wyhamować. Wiele zależy jednak od czynników takich jak pogoda i polityka Gazpromu, która może windować ceny na europejskich giełdach.
– Myślę, że nie czekają nas już dalsze podwyżki cen gazu. Oczekiwałbym raczej delikatnych obniżek. Wszystko zależy od czynników takich, jak chociażby pogoda. Jeszcze we wrześniu, październiku wszyscy prognozowali, że czeka nas długa i ostra zima. Teraz, na początku stycznia, nie jesteśmy już tacy pewni. Być może ta zima wcale nie będzie taka sroga, a co za tym idzie, na giełdowych rynkach ceny się uspokoją i pójdą w dół. Zobaczymy, na ile podąży za tym nasz krajowy monopolista. Prawdopodobnie będzie jakiś nacisk ze strony politycznej, który spowoduje, że trochę te swoje apetyty powściągnie – mówi agencji Newseria Biznes Grzegorz Onichimowski.
Nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie ceny gazu od kilku miesięcy dynamicznie rosły, bijąc historyczne rekordy. Firmy i podmioty, które są odbiorcami gazu ziemnego i LNG, dotkliwie odczuły już skutki tych podwyżek w swoich budżetach. Rząd wprowadził co prawda szereg mechanizmów osłonowych, które jednak uchronią przed radykalnymi podwyżkami głównie gospodarstwa domowe. Natomiast w przypadku przedsiębiorców rachunki za gaz wzrosły nawet kilkukrotnie.
– Jest kilka przyczyn podwyżek cen gazu. Pierwsza wiąże się z geopolityką. Chodzi o to, żeby zmusić odbiorców rosyjskiego gazu do przejścia z powrotem na umowy długoterminowe – wyjaśnia ekspert Instytutu Obywatelskiego. – Rosja przez wiele lat sprzedawała gaz głównie na podstawie umów długoterminowych, a dzisiaj jest zmuszona do sprzedawania dużej ilości tego surowca na giełdach, gdzie ceny są bardzo zmienne. W 2019 i 2020 roku były dla odmiany bardzo niskie i Rosjanie bardzo by chcieli, żeby ich odbiorcy przeszli z powrotem na umowy długoterminowe. Zresztą, oni z tych długoterminowych umów się wywiązują, natomiast nie dostarczają gazu na giełdy, na tzw. rynek spotowy, rynek transakcji natychmiastowych.
Drugi cel działania Rosji wiąże się z gazociągiem Nord Stream 2, który czeka na zakończenie procesu certyfikacji przez niemieckie organy regulacyjne. Według ekspertów Gazprom winduje ceny gazu na giełdach, ponieważ chce w ten sposób wymusić zgody administracyjne na uruchomienie przesyłu.
– Zobaczymy, jak zakończy się ta cała rozgrywka z Rosją. Musimy jednak zdawać sobie sprawę, że nasza sytuacja nie jest taka beznadziejna. Oczywiście Europa przesadziła, jeśli chodzi o zależność gazową od Rosji, ale z drugiej strony to Rosja jest dużo bardziej zależna od Europy. Procent gazu, który Europa kupuje od Rosji, jest dużo niższy niż procent gazu, który Rosja sprzedaje Europie – mówi Grzegorz Onichimowski. – W związku z tym długoterminowo Rosja nie może sobie pozwolić na to, żeby przykręcić kurek, bo to będzie oznaczać dla nich wyjście z rynku. Zostaną zastąpieni przez kogoś innego, głównie przez eksporterów LNG takich jak Katar czy Australia. To zaś mogłoby przysporzyć Rosji problemów budżetowych. Dlatego uważam, że oni wrócą na rynek, tylko pytanie, kto komu da się przepchnąć w tym konflikcie.
Jak ocenia, obok polityki Gazpromu i ożywienia gospodarczego po pandemii, które dodatkowo napędziło popyt na gaz, przyczyną rosnących cen jest też monopolizacja polskiego rynku przez PGNiG.
– Po kilku latach starań o złamanie monopolu PGNiG wydaje się, że aktualny rząd jest zdeterminowany, żeby ten monopol odtworzyć. Wyraźnie widać, jakie są tego skutki. PGNiG po prostu narzuca takie ceny, jakie chce – ocenia były prezes Towarowej Giełdy Energii. – Trzecia kwestia to jest struktura zakupów gazu w Polsce. I tu jest kilka znaków zapytania, czy tajemnic, bo obserwujemy olbrzymie wzrosty cen detalicznych. Natomiast nie możemy zapominać, że Polska jest w dużo lepszej sytuacji niż większość państw europejskich, bo 1/4 polskiego gazu pochodzi z własnego wydobycia, w związku z czym tu zmiany kosztów nie ma. Druga 1/4 pochodzi z zakupów LNG, czyli tutaj też to są długoterminowe umowy i nie było zmiany kosztów.
Rynkowi eksperci wskazują, że wpływ na kształtowanie się cen gazu na europejskich rynkach będzie mieć w nadchodzących miesiącach m.in. pogoda. Jeżeli pozostałe zimowe miesiące okażą się stosunkowo ciepłe, wówczas presja na ceny powinna osłabnąć. Na zahamowanie wzrostów może też wpłynąć sytuacja epidemiczna – w przypadku kolejnej fali pandemii i nowych lockdownów popyt na błękitny surowiec też powinien się zmniejszyć.
– Długoterminowo raczej nie ma jednak co liczyć na to, że ceny gazu będą dramatycznie spadać, bo tego surowca potrzeba coraz więcej. Europa potrzebuje więcej gazu, ponieważ uważa, że jest on idealnym paliwem przejściowym od energetyki węglowej do nowoczesnej energetyki opartej o OZE, ewentualnie energetyki jądrowej. A to będzie trwało co najmniej kilkanaście lat – mówi Grzegorz Onichimowski.
Atrakcyjną alternatywą jest rynek płynnego gazu LNG. Pojawia się na nim coraz więcej producentów i dostawców, ale z drugiej strony rośnie też zainteresowanie ze strony odbiorców.
– Koncerny paliwowe zaczynają nabierać zielonego koloru i inwestowanie w źródła kopalne przestało być modne. Co za tym idzie, mamy do czynienia z odwrotem od inwestycji w wydobycie i to może długoterminowo utrzymywać wysokie ceny. W każdym razie do tak niskich cen, jakie mieliśmy na początku epidemii raczej już nie wrócimy – prognozuje ekspert rynku energetycznego.
Ekspert Instytutu Obywatelskiego ocenia również, że aktualna sytuacja na rynku gazu w długiej perspektywie skłoni Unię Europejską do zintensyfikowania swojej polityki klimatycznej i przyspieszenia prac nad rozwojem odnawialnych źródeł, magazynów energii czy nad komercyjnymi zastosowaniami wodoru.
– Wszystko po to, aby doprowadzić do sytuacji, w której moc konwencjonalnych elektrowni opartych o gaz będzie wprawdzie stosunkowo wysoka, ale ich wykorzystanie będzie jak najmniejsze – mówi Grzegorz Onichimowski. – Chodzi o to, żeby mieć jak najwięcej energii ze źródeł odnawialnych, a źródła gazowe traktować jako rezerwę na taką pogodę, kiedy jest bardzo mało wiatru i słońca. Wtedy te rezerwowe źródła trzeba będzie wykorzystać. Natomiast latem przez ok. 90 proc. czasu źródła odnawialne będą wystarczające do pokrycia zapotrzebowania.
Polscy naukowcy pracują nad szczepionką przeciwnowotworową. Terapia mRNA może znaleźć zastosowanie także w przypadku rzadkich chorób genetycznych

Prace nad terapiami mRNA trwają od ponad 30 lat, ale to pandemia i poszukiwanie skutecznej szczepionki przeciw COVID-19 zdecydowanie ten proces przyspieszyły. To daje szansę, że szybciej będzie możliwe wykorzystanie tej technologii w leczeniu raka. mRNA jest również badane pod kątem zastosowania w leczeniu rzadkich chorób genetycznych. Nad postępami w tej dziedzinie pracują również polscy naukowcy.
– Cząsteczki mRNA to naturalne cząsteczki, które występują w każdej naszej komórce i są przepisami na konkretne białko. Aby mRNA mogło zostać wykorzystane do celów terapeutycznych, trzeba było opracować wiele rozwiązań, które umożliwiłyby dojście do tego. Pracując w tym obszarze od 20 lat, wnieśliśmy do niego dość istotne rozwiązania, natomiast takich zespołów naukowych było wiele i wiele rzeczy musiało się wydarzyć, aby ten pierwszy terapeutyk, pierwsza szczepionka oparta na mRNA mogła zostać dopuszczona powszechnie. Te szczepionki zmieniają naszą rzeczywistość, dla ludzi zaszczepionych COVID-19 nie jest już tak groźną chorobą – wyjaśnia w rozmowie z agencją Newseria Innowacje prof. dr. hab. Jacek Jemielity z Centrum Nowych Technologii Uniwersytetu Warszawskiego, prezes zarządu spółki ExploRNA Therapeutics.
W grudniu profesor otrzymał Nagrodę Fundacji na rzecz Nauki Polskiej za opracowanie chemicznych modyfikacji mRNA jako narzędzi do zastosowań terapeutycznych i badań procesów komórkowych
– Nasze badania przyniosły realne efekty, ponieważ jeden z pierwszych moich wynalazków został skomercjalizowany przez firmę BioNTech, która stosuje nasze rozwiązanie ulepszające, poprawiające właściwości mRNA w kilkunastu badaniach klinicznych. Są to badania dotyczące terapeutycznych szczepionek mRNA, czyli takich, które mają leczyć, w szczególności dotyczące obszaru onkologicznego – mówi naukowiec.
Choć badania nad terapiami opartymi na mRNA trwają już od 30 lat, to o tej technologii głośno zrobiło się dopiero w obliczu konieczności stworzenia szczepionki przeciw COVID-19. Szczepionka Comirnaty, opracowana przez BioNTech wspólnie z koncernem Pfizer, była pierwszym preparatem mRNA dopuszczonym powszechnie do użytku.
Syntetyczne mRNA może być jednak kluczowe w terapii i profilaktyce onkologicznej. Na tej technologii najprawdopodobniej będą się opierać lecznicze szczepionki przeciwnowotworowe. W Polsce trwają badania nad takimi preparatami. Zajmuje się nimi spółka ExploRNA Therapeutics, założona przez naukowców z Uniwersytetu Warszawskiego we współpracy z badaczami z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
– Lecznicze szczepionki przeciwnowotworowe działają w ten sposób, że do organizmu pacjenta cierpiącego na nowotwór podajemy mRNA kodujące białko, które jest charakterystyczne dla komórek nowotworowych. To białko ulega ekspresji w komórkach i układ immunologiczny jest szkolony, żeby rozpoznawać wszystkie komórki pacjenta posiadające ten rodzaj antygenu, ten rodzaj modyfikacji białek. Układ immunologiczny niszczy w ten sposób komórki nowotworowe – wyjaśnia prof. Jacek Jemielity. – Najbardziej interesującym tematem w tym obszarze są spersonalizowane szczepionki przeciwnowotworowe, które są projektowane na podstawie konkretnych mutacji u pacjenta. Są to szczepionki szyte na miarę dla danego pacjenta.
Jak podkreśla, nowotwory są jednak znacznie trudniejszym przeciwnikiem niż COVID-19.
– mRNA musi więc być jeszcze bardziej efektywne, jeszcze skuteczniejsze, ale mam nadzieję, że najbliższe lata przyniosą również przełom w tym obszarze – przewiduje ekspert.
Prace nad spersonalizowanymi szczepionkami przeciwnowotworowymi prowadzi między innymi Moderna, wspólnie z koncernem Merck. W ramach badań klinicznych preparat mRNA-4157 testowany jest obecnie pod kątem bezpieczeństwa, tolerancji i immunogenności w zastosowaniu u pacjentów z czerniakiem.
mRNA ma charakter bardzo uniwersalny, można w nim zakodować dowolne białko, a to sprawia, że liczba potencjalnych zastosowań jest w zasadzie nieograniczona. Dlatego szereg badań klinicznych dotyczy zastosowania tych terapii również w leczeniu genetycznych chorób rzadkich czy chorób kardiologicznych.
– Chodzi o choroby, które powstają, ponieważ w komórkach danego pacjenta brakuje jakiegoś białka lub powstaje ono w postaci zdefektowanej. Terapie mRNA można wykorzystać do suplementacji tego brakującego białka. Przykładami takich chorób są rdzeniowy zanik mięśni, mukowiscydoza czy fenyloketonuria – wymienia prof. Jacek Jemielity.
Według Research and Markets światowy rynek terapii opartych na technologii mRNA będzie rósł w tempie 17 proc. rocznie i osiągnie do 2026 roku wartość ponad 101 mld dol. W 2021 roku przychody zamknęły się w kwocie niemal 47 mld dol. Ponad 44 proc. tego obrotu generują Stany Zjednoczone.
Specjalna aplikacja rozpoznaje frustrację u użytkownika strony internetowej. Narzędzia do analizy zachowań będą coraz istotniejsze w e-handlu

Sztuczna inteligencja i machine learning pomagają przeanalizować zachowania klientów odwiedzających strony internetowe firm, głównie e-sklepów, i wskazać, w których momentach tej wizyty pojawiła się frustracja. Polski start-up rozwija aplikację, która jako pierwsza na świecie wykorzystuje tę technologię i już po kilku minutach działania wskazuje pierwsze wnioski. Satysfakcja klientów jest w centrum zainteresowania przedsiębiorstw na całym świecie, a analitycy przewidują, że rynek oprogramowania do automatycznego badania wzorców ich zachowań niemal dwukrotnie zwiększy swoją wartość w najbliższych latach.
– Żyjemy w bardzo szybkich czasach. Użytkownicy sklepów internetowych są bardzo wymagający i nie pozwalają na żadne błędy w serwisie. Szybko wtedy rezygnują i idą do konkurencji. Dlatego musimy zadbać o to, żeby ta ścieżka zakupowa użytkowników była w jak najlepszy i w komfortowy sposób przygotowana właśnie dla naszych użytkowników – wyjaśnia w rozmowie z agencją Newseria Innowacje Marta-Lipka Krawczyk, dyrektor sprzedaży w firmie cux.io.
Rozwijane przez polski start-up narzędzie CUX jest pierwszą, a zarazem jedyną na świecie platformą UX Automation. Jej rola to rozpoznawanie, wykrywanie i definiowanie wzorców zachowań użytkowników po to, by wpłynąć na ich wrażenia podczas korzystania z danej strony internetowej.
– Nasze narzędzie rozpoznaje wzorce zachowań. Analizuje doświadczenia użytkowników, sprawdza, jak się zachowują, w jakich momentach utykają, jak reagują na te treści, które są w sklepach internetowych. A ponieważ to są wzorce, to mogą być one powtarzalne. Na ich podstawie automatyzujemy user experience, ścieżki zachowań, tak żeby były prostsze i bardziej klarowne dla klientów końcowych – informuje Marta-Lipka Krawczyk.
Aplikacja samodzielnie śledzi wszystkie zdarzenia na stronie, nie angażując działu IT klienta. Umożliwia przedsiębiorcom szybki dostęp do kluczowych z ich punktu widzenia danych, takich jak chociażby moment, w którym podczas przeglądania witryny dochodzi u klienta do frustracji. Wysyła wówczas stosowne alerty. Dzięki predyktywnej analizie klienci nie muszą samodzielnie szukać problemów na stronach – CUX robi to za nich, dodatkowo wybierając tylko te wizyty, które mają znaczenie dla celu biznesowego (np. sprzedaż, zapis do newslettera czy wypełnienie formularza). Rozwiązanie pozwala ograniczyć koszty związane z korzystaniem z usług zewnętrznych analityków, a pierwsze rezultaty jego wdrożenia można obserwować już po kilku minutach.
– Z naszego rozwiązania głównie korzystają sklepy internetowe, ale też wszystkie inne projekty internetowe, którym zależy na zwiększeniu konwersji. Korzystają z niego produktowcy, ale też właściciele serwisów czy sklepów internetowych – po to, żeby nie domyślać się, jak wygląda ścieżka użytkowników, tylko żeby faktycznie pracować na danych, ich analizach i projektować serwisy w taki sposób, żeby one były jak najbardziej użyteczne dla klientów – mówi dyrektor sprzedaży w cux.io.
CUX umożliwia obserwację zachowań użytkowników na różnych urządzeniach – od telefonów po smart TV. Z platformy CUX korzysta między innymi firma telekomunikacyjna T-Mobile. Przedsiębiorstwo zintegrowało rozwiązanie z Google Tag Managerem, dzięki czemu pracownicy mogą szybko identyfikować konkretne zdarzenia podczas wizyt na firmowej witrynie. Jak podkreślają przedstawiciele cux.io, narzędzie to pomogło zwiększyć konwersję o 68 proc. Korzystają z niego klienci w 102 krajach, a codziennie przetwarzanych jest ok. 80 GB danych.
Analitycy Market Research Future przewidują, że wartość rynku oprogramowania badającego doświadczenia użytkowników wzrośnie z niemal 184 mln dol., notowanych w 2019 roku, do 356 mln dol. w roku 2026. Głównymi czynnikami napędzającymi wzrost tego rynku mają być rozwój handlu online i coraz lepsze przyjmowanie technologii takich jak internet rzeczy czy sztuczna inteligencja przez społeczeństwo, przedsiębiorstwa, ale i rządy państw. Kluczowe w rozwoju tego rynku jest ustawienie w centrum zainteresowań kadry menedżerskiej oczekiwań i potrzeb klientów.
– Powinniśmy tworzyć dla naszych użytkowników takie środowisko, które będzie dla nich jak najbardziej komfortowe. To jest przyszłość – wskazuje Marta Lipka-Krawczyk. – UX Automation jest naszym autorskim rozwiązaniem, więc dzisiaj jesteśmy na takim etapie, że uczymy naszych klientów, pokazujemy im, jak ważne jest to narzędzie i w jaki sposób jest w stanie ułatwić ich pracę.
Firma cux.io była jednym z uczestników panelu Startupowy Magiel podczas wydarzenia Thursday Gathering, organizowanego przez Fundację Venture Café Warsaw. Panel był poświęcony przyszłości start-upów i ich kondycji we współczesnej gospodarce.