Miesięczne Archiwum: Marzec, 2022
Obiekty biurowe coraz bardziej innowacyjne. Królują rozwiązania proekologiczne i ułatwienia dla pracowników

Inteligentne rozwiązania będą coraz mocniej widoczne w powierzchniach biurowych. Różnego typu aplikacje, systemy i sieci sensorów oraz algorytmy przetwarzające zbierane dane pozwalają łatwo zarządzać nie tylko poszczególnymi pomieszczeniami czy biurami, ale i całymi budynkami. Bardzo często te ułatwienia są nakierowane na wsparcie funkcjonowania pracowników w przestrzeni biurowej, ale mocnym trendem jest również wykorzystanie rozwiązań proekologicznych. Pandemia COVID-19 wymusza na deweloperach i najemcach inwestycje w kolejne innowacyjne funkcjonalności.
Coraz więcej firm decyduje się na wynajęcie powierzchni biurowych w nowoczesnych budynkach. Często są to biurowce zwane inteligentnymi. Za pomocą setek, a nawet tysięcy czujników wpiętych w systemy komputerowe kontrolują zużycie prądu, wody, nawiewy, klimatyzację czy dostęp do pomieszczeń i garaży. Deweloperzy stosują coraz bardziej nowoczesne rozwiązania.
– Różnego typu technologie pomagają w utrzymaniu i zarządzaniu nie tylko powierzchnią biurową najemcy, lecz także całym budynkiem – mówi agencji Newseria Biznes Karol Wyka, dyrektor ds. wynajmu HB Reavis Poland, spółki zarządzającej biurami m.in. w warszawskich obiektach Varso Place, Forest czy West Station I–II.
Nowoczesne rozwiązania to nie tylko sposób na efektywniejsze zarządzanie biurowcami, ale przede wszystkim udogodnienia dla pracujących w nich ludzi. Każdy pracownik znajdujący się w biurowcu może np. pobrać aplikację, dzięki której dowie się, co się dzieje w innym miejscu w biurze, zamówi jedzenie do swojej firmy z lokali w budynku czy wyśle zapraszający kod QR, który jego goście będą mogli wykorzystać do wejścia zamiast plastikowej karty.
– Dzięki telefonowi pracownik jest w stanie otwierać drzwi, przywołać windę czy też wjeżdżać do garażu. Nie musimy mieć przy sobie karty, większość rzeczy jesteśmy w stanie załatwić telefonem – tłumaczy Karol Wyka.
Stosowany przez HB Reavis system Symbiosy pozwala na analizę zachowań w miejscu pracy. Sensory stosowane w obiektach umożliwiają przykładowo liczenie osób wchodzących do biura i wychodzących z niego. W przypadku czytników kart sensorycznych można badać np. interakcje między danymi działami firmy, co na podstawie częstotliwości spotkań pokaże np., jak pracownicy działu sprzedaży współpracują z działem marketingu. Pomaga to także efektywniej wykorzystywać sale konferencyjne i planować spotkania.
– Niektóre sale są zajęte zawsze od rana do godziny 12.00 i może się wydawać, że jest ich za mało. Natomiast office manager, mając bazę wiedzy zbudowaną na danych z sensorów, jest w stanie lepiej zapanować nad pracą biura. W przypadku naszych budynków aplikacje są innowacją, która gości w większości z nich, a w szczególności w nowych obiektach – mówi dyrektor ds. wynajmu HB Reavis Poland.
Dane zbierane z sensorów pozwalają także wdrażać rozwiązania, działania, które pozytywnie wpływają na zdrowie pracowników i efektywność ich pracy.
– Symbiosy to zestaw sensorów, którym może być oplecione całe biuro i dzięki którym wiemy, że przykładowo w danej sali konferencyjnej jest zbyt duże stężenie dwutlenku węgla. Nie dziwi więc, że w takiej sali większość uczestników spotkania jest śpiąca. Sensor to wyłapuje i możemy albo przewietrzyć pomieszczenie, jeśli mamy uchylne okna, albo specjalny system wentylacji jest w stanie przepompować z innej części biura świeże powietrze – wyjaśnia Karol Wyka.
Jak podkreśla, gros wdrażanych w nowoczesnych biurowcach rozwiązań ma związek z ekologią i oszczędzaniem energii i wody. Ten aspekt jest coraz ważniejszy zarówno dla najemców, jak i deweloperów. Świadczy o tym chociażby popularność zielonych certyfikatów dla budynków (np. BREEAM czy LEED), a co za tym idzie projektowanie zeroemisyjnych biurowców naszpikowanych innowacjami.
– Wśród ciekawych rozwiązań innowacyjnych, które wpływają na ekologię, jest system odzyskiwania energii w windach – mówi dyrektor ds. wynajmu HB Reavis Poland. – Przy hamowaniu winda odzyskuje energię, którą może wykorzystać.
System odzyskiwania energii kinetycznej podczas hamowania (KERS) jest stosowany od wielu lat w bolidach Formuły 1.
– Kolekcjonowana jest woda z deszczu, woda tzw. brudna, która jest potem wykorzystywana do podlewania zielonych przestrzeni w budynkach – wymienia ekspert. – Również system BMS, Buliding Management System, który służy do zarządzania budynkiem, powinien być jak najnowszy i najbardziej innowacyjny. On również wpływa na tematy ekologiczne. Przykładowo system żaluzji, które są sterowane przez BMS, jest w stanie wygenerować oszczędności w zużyciu energii. Podobnie jak klimakontaktrony, czyli urządzenia, które przy otwieraniu okien czy rozszczelnieniu paneli wentylacyjnych wyłączają system klimatyzacji i wentylacji w danym pomieszczeniu.
Zdaniem eksperta przyszłość tego sektora rynku nieruchomości będzie się opierać na dalszym unowocześnianiu sposobów zarządzania przestrzenią.
– Jeśli chce się podążać za wyznaczonymi trendami, trend innowacji jest bardzo istotny. Już projektując biura kilka lat temu, przewidzieliśmy, że tematy związane z ekologią, które w tej chwili są bardzo istotne, należy wprowadzić do aplikacji budynkowych – mówi Karol Wyka. – COVID-19 tylko wzmocnił ten trend.
Niektóre badania kliniczne wciąż omijają polski rynek. Jego potencjał jest jednak ogromny

Polska jest jednym z liderów na światowym rynku badań klinicznych. W 2019 roku zajmowała na nim 11. pozycję, ale szybko pnie się w górę – z korzyścią dla gospodarki i polskich pacjentów. Mimo dużego potencjału część komercyjnych badań klinicznych wciąż jednak Polskę omija. – Może to wynikać z wymogu, aby pacjent był objęty konkretnym leczeniem, które jest niedostępne w Polsce, mimo że jest zarejestrowane w UE. Niektóre badania są też zbyt specjalistyczne i wymagają doświadczenia badaczy w terapii komórkowej czy genowej. Te też Polskę omijają – wskazuje Agnieszka Skoczylas, prezes POLCRO. Teraz problemem jest także brak ustawy o badaniach klinicznych, który dostosuje polski rynek do prawa obowiązującego w całej UE.
– Perspektywy rozwoju rynku badań klinicznych są ogromne, ale wciąż jest bardzo duża pula badań, które do nas nie trafiają. Te badania cały czas ewoluują, zmieniają się. Mamy badania w terapiach komórkowych i genowych i mamy takie, które powoli przechodzą na model hybrydowy lub zdecentralizowany. My w Polsce nie jesteśmy jednak jeszcze gotowi na to, żeby takie badania prowadzić. Nie wiadomo więc, czy te dobre perspektywy się spełnią – mówi agencji Newseria Biznes Agnieszka Skoczylas, prezes Związku Pracodawców Firm Prowadzących Badania Kliniczne na Zlecenie POLCRO.
W ciągu ostatnich dekad w medycynie dokonał się ogromny postęp w leczeniu zarówno chorób rzadkich, jak i powszechnie występujących. Do wdrożenia nowych leków i szczepionek niezbędne są jednak badania kliniczne, które służą do testowania ich skuteczności i bezpieczeństwa. Na całym świecie firmy farmaceutyczne prowadzą takie badania nad ponad 7 tys. cząsteczek, które dają chorym nadzieję na wyleczenie lub wydłużenie życia. Europejska Agencja Leków tylko w 2020 roku zatwierdziła 55 nowych substancji czynnych – głównie w chorobach zakaźnych, immunologii i hematologii, co stanowiło 80-proc. wzrost w stosunku do roku poprzedniego.
Jak pokazuje najnowszy raport „Komercyjne badania kliniczne w Polsce”, opracowany przez POLCRO i INFARMĘ, Polska wraz z innymi krajami regionu Europy Środkowo-Wschodniej od połowy lat 90. wyrasta na jednego z liderów rynku innowacyjnych, biofarmaceutycznych komercyjnych badań klinicznych (iBPCT). Pod względem udziału w tym rynku w 2019 roku zajęła 11. miejsce na świecie, a w latach 2014–2019 odnotowała jeden z największych wzrostów udziału w nim, zajmując piąte miejsce – za Chinami, Hiszpanią, Koreą Południową i Tajwanem. Ten szybki wzrost wynika m.in. z wyższej produktywności polskich ośrodków w porównaniu z rynkami o ugruntowanej pozycji, niższych kosztów oraz dobrej reputacji w zakresie jakości prowadzonych w Polsce badań.
– Trudno dokładnie oszacować, jak duży jest w Polsce rynek badań klinicznych. Mamy oczywiście dane Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, które mówią o ponad 680 badaniach złożonych do urzędu w zeszłym roku. Nie mamy natomiast danych dotyczących badań, które zostały odrzucone – mówi Agnieszka Skoczylas.
Jak wskazuje, mimo dużego potencjału część badań klinicznych z różnych powodów omija Polskę. Może to na przykład wynikać z wymogu, aby pacjent był objęty konkretnym leczeniem, które nie jest w Polsce dostępne.
– Niektóre są zbyt specjalistyczne i wymagają doświadczenia badaczy w terapii komórkowej czy genowej. Te też Polskę omijają. Są też badania hybrydowe lub w pełni zdecentralizowane – to jest najnowszy trend w badaniach klinicznych i one najczęściej trafiają do Stanów Zjednoczonych. Pewne doświadczenie mają w nich już także kraje azjatyckie, ale Europa – w tym Polska – są znacząco w tyle – wyjaśnia prezes POLCRO.
Od 31 stycznia br. w Unii Europejskiej weszło w życie długo wyczekiwane Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady nr 536/2014 w sprawie badań klinicznych produktów leczniczych stosowanych u ludzi. Uchyla ono poprzednią dyrektywę 2001/20/WE. Komisja Europejska odnotowała bowiem, że po jej wprowadzeniu czas potrzebny na rozpoczęcie badania klinicznego w UE wydłużył się o 90 proc. (średnio do 152 dni), co znacząco zwiększyło koszty i zmniejszyło liczbę nowo rejestrowanych w Europie badań.
Aby uprościć procedury i utrzymać konkurencyjność europejskiego rynku, Komisja zdecydowała się na wprowadzenie nowego rozporządzenia, które kompleksowo i jednolicie reguluje obszar badań klinicznych we wszystkich państwach członkowskich UE. Obecnie pozwolenie na prowadzenie badania klinicznego w całej UE jest wydawane na podstawie jednej i tej samej dokumentacji, składanej za pośrednictwem portalu elektronicznego.
– Polski chwilowo nie ma na tym portalu ze względu na to, że nie spełnia wymogów formalnych – mówi Agnieszka Skoczylas.
Eksperci zauważają, że choć unijne rozporządzenie 536/2014 zostało przyjęte już w 2014 roku, Polska od tamtego czasu nie wprowadziła żadnych istotnych zmian w swoim prawodawstwie dotyczącym obszaru badań klinicznych. Dopiero w 2021 roku został opublikowany projekt ustawy o badaniach klinicznych, która uszczegóławia nowe unijne przepisy. Z zapowiedzi wynika, że projekt ma trafić do Sejmu w połowie tego roku.
W globalnej skali największa liczba toczących się obecnie badań klinicznych dotyczy onkologii. Podobnie jest też w Polsce. Na świecie największy wzrost notują badania dotyczące hematologii i schorzeń układu krwiotwórczego. W Polsce tego trendu nie ma, jest za to szybki przyrost liczby badań dotyczących chorób autoimmunologicznych.
– Te badania nie trafiają do nas ze względu na dane epidemiczne – nie jest tak, że zapadalność na te choroby jest w Polsce wyższa. One trafiają do nas dlatego, że polscy pacjenci mają utrudniony dostęp do leczenia biologicznego. Czasami uczestnictwo w badaniu klinicznym jest dla nich jedyną szansą na uzyskanie dostępu. Stąd też dużo większe zainteresowanie polskich pacjentów i polskich badaczy, jeśli chodzi o tego typu badania – mówi prezes POLCRO.
Dzięki badaniom klinicznym w 2019 roku dostęp do najnowocześniejszych terapii eksperymentalnych uzyskało ponad 25 tys. polskich pacjentów, a Polska zajęła 12. miejsce na świecie pod względem ich dostępności (wartość skorygowana o populację).
Co istotne, w dwóch ostatnich latach ogromny wpływ na rynek iBPCT miała pandemia COVID-19, która spowodowała, że badania kliniczne nigdy wcześniej nie rozwijały się tak szybko i nigdy wcześniej nie były pod tak uważną obserwacją opinii publicznej. Zmieniło się też całe otoczenie regulacyjne dotyczące takich badań. Regulatorzy, badacze, firmy farmaceutyczne i organy zdrowia publicznego zintensyfikowały prace, dzięki czemu szczepionki na COVID-19 zostały opracowane, wyprodukowane i dostarczone na rynek w ciągu zaledwie 12 miesięcy.
– W czasie pandemii COVID-19 część krajów była w stanie w kilka dni roboczych przejść całą ścieżkę legislacyjną, a szczepionki na wirusa SARS-CoV-2 w bardzo przyspieszonym tempie trafiły na rynek, przechodząc pełny cykl badań – mówi Agnieszka Skoczylas. – One zakończyły się tak wcześnie, ponieważ nastąpił tzw. rollover proces. To oznacza, że sponsorzy zamiast złożyć informacje i dane z badań po ich zakończeniu, robili to na bieżąco. Dzięki temu regulatorzy – Europejska Agencja Leków czy amerykańska FDA – mieli możliwość na bieżąco sprawdzać te dane i dużo szybciej wydały ostateczną zgodę.
Rośnie zagrożenie cyberatakami. Firmy zwiększają nakłady na cyfrową ochronę

Liczba ataków na sieci korporacyjne wzrosła w ubiegłym roku w porównaniu z rokiem poprzednim aż o połowę – wynika z danych Check Point Software. Z kolei raport Vecto wskazuje, że niemal 70 proc. polskich przedsiębiorstw w 2021 roku stwierdziło naruszenie bezpieczeństwa danych. To o 8 pkt proc. więcej niż rok wcześniej. Dominującym typem ataków pozostaje phishing. Zdaniem ekspertów odpowiedzią na działania hakerów powinno być wdrażanie koncepcji opartych na bardzo ograniczonym zaufaniu, zarówno wobec użytkowników urządzeń wewnątrz sieci firmowej, jak i pracujących w lokalizacjach wyniesionych, na przykład w ramach home office.
– Pandemia w wielu środowiskach przyspieszyła cyfryzację. Tempo, które zostało narzucone, spowodowało, że wiele systemów zostało przeniesionych do świata cyfrowego i aplikacji, które były wykorzystane do zachowania ciągłości działania biznesowego firm. Tempo działania jest często złym doradcą przy zachowywaniu standardów i dobrych praktyk cyberbezpieczeństwa – ocenia w rozmowie z agencją Newseria Innowacje Jędrzej Bieniasz, ekspert ds. cyberbezpieczeństwa w Zakładzie Cyberbezpieczeństwa Instytutu Telekomunikacji Politechniki Warszawskiej.
W przypadku przedsiębiorstw liczba ataków nasiliła się po przejściu w tryb pracy zdalnej. Zdaniem ekspertów problem leży jednak nie tyle w wyprowadzeniu urządzeń poza budynki korporacji, ile w nienależytym zabezpieczeniu sieci firmowych.
– Dobrze zrealizowany home office, czyli ogólnie systemy dostępu zdalnego, nie rozszczelniają sieci, bo jest to dzisiaj standard projektowania sieci. Trzeba sobie też zdawać sprawę, że sieci korporacyjne od dawna nie są ani przywiązane geograficznie, ani fizycznie do jednego miejsca, tylko są wielomiejscowe. Ponadto wiele firm wykorzystuje środowiska chmurowe, więc dostęp zdalny i zasoby zdalne to jest dzisiaj rzeczywistość działania wielu organizacji, czyli home office nie jest tutaj wyjątkiem. Wyzwaniem jest stosowanie dobrych praktyk. Jest wiele dobrych rozwiązań, które ten home office potrafią zabezpieczyć, i możemy tylko zachęcać firmy, żeby wdrażały te systemy – ocenia Jędrzej Bieniasz.
Inwestycja w ochronę wymaga jednak dokładnej analizy zagrożeń oraz systemu, aplikacji i sieci należących do firmy.
– Chodzi o to, by zrozumieć, co jest ich celem ochrony w cyberprzestrzeni. Trochę inaczej chronią się firmy, kiedy posiadają informacje wrażliwe, inaczej, kiedy istotą działania jest ochrona dostępności czy też w ogóle ciągłość działania firmy. Mając ten poziom uświadomienia, możemy dobierać środki różnego rodzaju związane z zarządzaniem, technologiami, szkoleniem pracowników. To powinno być dopasowane do poziomu aktualnego wdrożenia systemów cyberbezpieczeństwa i procesów – wyjaśnia ekspert Politechniki Warszawskiej.
Jak wskazuje raport Vecto „Cyberbezpieczeństwo w polskich firmach 2022”, w 2021 roku rynek ochrony przed cyfrowymi zagrożeniami wzrósł o 10 proc., a prognozy na ten przewidują dalsze wzmocnienie tego trendu. 83 proc. ankietowanych potwierdza, że ich firmy inwestują w rozwiązania zapewniające zachowanie ciągłości pracy i procesów. Cztery razy więcej niż w poprzedniej edycji badania wdraża dodatkowe zabezpieczenia dla pracujących zdalnie. Połowa wszystkich użytkowników komputerów służbowych przyznała, że sprzęt jest zabezpieczony programem antywirusowym, a na co 10. urządzeniu jest zainstalowane również rozwiązanie zapewniające automatyczny backup. Z haseł dostępu korzysta 29 proc. respondentów.
– Prym wiodą ataki od strony użytkowników, czyli wszelkiego rodzaju podstawione strony www czy aplikacje mobilne. Jeżeli już środowisko zostanie skompromitowane, mamy klasyczne wykradanie informacji. Bardzo popularne są też ataki typu ransomware, czyli zaszyfrowanie systemów w celu wykupienia kluczy odszyfrowujących. Z drugiej strony widzimy też popularność wyszukiwania przez atakujących systemów wystawionych do internetu: aplikacji, stron www, ale też np. systemów mailowych i obsługi poczty – wymienia Jędrzej Bieniasz.
Ofiarą ataku typu ransomware padła pod koniec lutego NVIDIA. Zhakowanie wewnętrznych serwerów poskutkowało kradzieżą 1 TB danych. Firma miała przez dwa dni problemy z pocztą e-mail pracowników. Jak podkreślają eksperci Vecto, nie istnieją rzetelne dane, które wskazywałyby średnią wartość okupu płaconego przez polskie firmy. Można jednak przyjąć, że wiele z nich nie ma oporów przed pertraktowaniem z przestępcami, bowiem 60 proc. badanych podmiotów potwierdziło, że byłoby skłonnych zapłacić okup za odzyskanie zaszyfrowanych lub skradzionych danych.
Z badania przeprowadzonego przez Hornetsecurity Group wynika, że co czwarta firma padła ofiarą naruszenia bezpieczeństwa poprzez zhakowanie poczty e-mail. Nawet 40 proc. wiadomości może być potencjalnym zagrożeniem cyberbezpieczeństwa, a ponad jedna trzecia naruszeń to ataki phishingowe. Hakerzy najczęściej podszywają się pod specjalistów HR lub IT i proszą pracowników o przekazanie danych dostępowych.
Raport Vecto wskazuje, że prawie 70 proc. rodzimych przedsiębiorstw w ubiegłym roku musiało się zmierzyć z różnymi formami ataków. Najwięcej osób ankietowanych wskazało, że ucierpiały na tym bazy kontrahentów i relacje z nimi (prawie 30 proc.), a także pojawiło się ryzyko utraty unikalnego know-how i własności intelektualnej (prawie 25 proc.), dlatego firmy coraz częściej decydują się na wdrażanie koncepcji Zero Trust, której głównym założeniem jest brak zaufania w przypadku dostępu do cyfrowych zasobów, zarówno wobec lokalizacji wyniesionych, jak i urządzeń i osób działających w strukturach siedziby. Standard ten obejmuje każdorazowe weryfikowanie tożsamości osoby i urządzenia, na przykład poprzez dwuskładnikowe uwierzytelnienie.
Branża IT walczy z energochłonnością. Dostawcy szukają sposobów na „zazielenienie” chmury i centrów danych

Jedynie 5 proc. firm z branży technologicznej w Polsce mierzy swój ślad węglowy, ale połowa zamierza to robić w kolejnych latach – wynika z badania InCredibles i INSPIRED. Presja na ograniczanie zużycia energii i emisji CO2 w sektorze IT ciągle rośnie, do czego przyczyniają się m.in. wymogi klientów i regulacje prawne UE związane z transformacją energetyczną. Poza tym rosnące ceny energii podnoszą koszty utrzymania infrastruktury IT, dlatego firmy szukają usług na zewnątrz i to u zielonych dostawców. Istotną rolę w procesie zazieleniania branży będzie odgrywać chmura i centra danych.
– IT jest branżą energochłonną, ale pojawiają się w niej pewne innowacje, które pozwalają zastanowić się nad alternatywą np. dla serwerów generujących ślad węglowy. Z jednej strony jest to sposób, w jaki te serwery są zasilane, z drugiej – z jakich komponentów się składają oraz jak wygląda fizycznie serwerownia, bo myślimy o wielkim boisku pełnym komputerów, a może się okazać, że serwery mogą działać w specjalnych kapsułach pod wodą. Takie projekty w Microsofcie też robimy – mówi agencji Newseria Biznes Łukasz Foks, menedżer biznesu start-upowego w zespole Azure Microsoft.
Giganci upatrują w innowacjach nadziei na poprawę sytuacji. Microsoft testuje m.in. zasilanie centrum danych technologią wodorową i realizuje projekt Natick. Przewiduje on, że serwery w specjalnych tubach są umieszczane pod powierzchnią wody, zasilane odnawialną energią z fal morskich oraz chłodzone przez otaczającą je wodę. Takie rozwiązanie mogłoby w przyszłości znacznie obniżyć pobory energii data center, a przy okazji obniżyć koszty.
– Projekt kapsułowych centrów danych, które znajdują się pod wodą, jest ciekawym przykładem, który pokazuje też wyzwania wynikające z prowadzenia tego typu biznesu, jakim jest chmura. Mówimy o chłodzeniu, dostępności pewnych rozwiązań sprzętowych, ich wymianie i serwisowaniu, o pewnych sygnałach, dzięki którym jesteśmy w stanie ocenić, czy ta infrastruktura działa w sposób pożądany – wyjaśnia ekspert Microsoftu.
Zrównoważony rozwój i dążenie do neutralności klimatycznej staje się koniecznością w każdym biznesie, bez względu na sektor. Nie omija to także IT. Jak wynika z lutowego raportu „Szanse i zagrożenia – odpowiedzialność społeczna i środowiskowa firm IT” INSPIRED oraz InCredibles, sektor technologiczny jest obecnie odpowiedzialny już za 4 proc. globalnej emisji gazów cieplarnianych. Według danych przytaczanych przez Beyond.pl pierwszą polską firmę, która dołączyła do europejskiego Paktu na rzecz neutralności klimatycznej centrów danych, w Europie przyśpieszona cyfryzacja sprawia, że do 2030 roku szacowane zużycie energii przez centra danych wzrośnie o ok. 18 proc. Mordor Intelligence szacuje, że w 2020 roku tylko w Stanach Zjednoczonych sektor centrów danych zużył nawet 139 mld kWh energii elektrycznej i wyemitował do atmosfery nawet 147 mln ton CO2.
– Zużycie energii da się ograniczyć, ale najpierw należy obliczyć, jaki ślad węglowy faktycznie generujemy i ile energii używamy w kontekście rozwiązań, z których korzystamy. Wtedy, wędrując do chmury, należy się zastanowić, na ile ta konsumpcja prądu się zmieni – mówi Łukasz Foks. – Na poziomie naszej chmury Azure mamy opcję, która pozwala bardzo szybko wyliczyć ten ślad węglowy i każdy, kto z niej korzysta, za pomocą kilku kliknięć będzie w stanie przyrównać zużycie prądu w kontekście konkretnych usług w chmurze do tego, co faktycznie obsługuje pod dachem swojej serwerowni.
Badanie InCredibles wskazuje, że jedynie 5 proc. przedsiębiorstw z branży technologicznej w Polsce mierzy swój ślad węglowy. Połowa deklaruje, że zamierza to robić w kolejnych latach. Odpowiedzi badanych firm wskazują także, że większość z nich nie wytwarza ani nie kupuje energii z OZE lub nie wie, czy wykorzystuje zieloną energię w codziennym funkcjonowaniu. 90 proc. firm nie analizuje sposobu, w jaki ich oprogramowanie wpływa na zużycie energii.
– Microsoft podejmuje wiele inicjatyw na rzecz zrównoważonego rozwoju. Ogłosiliśmy ambitny plan, który pokazuje kilka perspektyw tej neutralności, którą osiągnęliśmy w 2012 roku, ale do 2030 roku chcemy być carbon negative, a nawet wyczyścić tę emisję, którą wygenerowaliśmy do 2050 roku. Ta innowacja się głównie dzieje na poziomie tego, jak planujemy nasze centra danych. Zastanawiamy się także, jaka emisja wynika z całego łańcucha dostaw obsługującego te centra danych, ale także jaką emisję generują nasi dostawcy. Rozmawiamy z nimi, żeby pokazać też pewne dobre praktyki, które mogą spowodować, że ta emisja zostanie obniżona – mówi ekspert Microsoftu.
Eksperci wskazują, że istotną rolę w „zazielenieniu” branży może odegrać cloud computing. Raport Microsoftu „The carbon benefits of cloud computing” z 2020 roku wskazuje, że chmura tego dostawcy jest od 22 do 93 proc. bardziej efektywna energetycznie od tradycyjnych centrów danych w poszczególnych firmach. Zasilanie zieloną energią czyni ją także od 72 do 98 proc. bardziej korzystną pod względem emisji CO2.
Przewagę ekologiczną chmury potwierdza także raport Accenture („The Green Behind the Cloud”). Szacuje on, że w ujęciu globalnym redukcja emisji dwutlenku węgla mogłaby wynieść nawet ok. 5,9 proc. całkowitej emisji, za którą odpowiedzialna jest branża IT, lub prawie 60 mln ton CO2 rocznie, co można porównać do usunięcia z dróg 22 mln samochodów. Już nawet częściowa migracja do chmury może zmniejszyć emisję dwutlenku węgla o ponad 84 proc. w porównaniu z tradycyjną infrastrukturą. Jeszcze większą redukcję, sięgającą nawet 98 proc., można osiągnąć dzięki projektowaniu aplikacji dedykowanych dla chmury. Analizy Accenture pokazały, że oszczędności wynikające z migracji do chmury mogą sięgać nawet ok. 30 proc. całkowitych kosztów posiadania własnej infrastruktury.
Większość ekspertów jest zgodna, że chmura będzie odgrywać istotną rolę w procesie transformacji energetycznej UE, z jednej strony umożliwiając dalszą cyfryzację, z drugiej – pomagając w redukcji emisji CO2. Stąd też popularne ostatnimi laty stało się pojęcie Green Cloud (ang. zielona chmura) odnoszące się do korzyści środowiskowych i finansowych, jakie mogą zapewnić usługi dostarczane przez internet z udziałem technologii cloud computingu.
– Chmura z pewnością może być zielona. Należy jednak sprawdzić, jak faktycznie wyglądają operacje danego dostawcy chmury. Posiadanie serwerowni, która obsługuje wszystkie nasze obliczenia, generuje ślad węglowy, więc należy to porównać do tego, co oferuje dostawca chmury, zastanowić się, jakie metryki raportuje i czy faktycznie pomoże nam w obniżeniu emisji. Dziś wiele firm wskazuje, że za chwilę będą musiały raportować swoje emisje wynikające z operacji IT, dlatego dobrze by było, aby dostawca dostarczył klientowi końcowemu taki raport – mówi Łukasz Foks.
Presja na ograniczanie zużycia energii i emisji CO2 ciągle rośnie, do czego przyczyniają się m.in. wymogi klientów. Według danych CloudBolt, przytaczanych przez Beyond.pl, już w tej chwili 68 proc. dużych firm IT, wybierając dostawców usług data center i cloud, bierze pod uwagę ich podejście do środowiska i zrównoważonego rozwoju. Z kolei 79 proc. jest gotowych dopłacić do energii z OZE.
Kluczową rolę odgrywają jednak regulacje prawne UE związane z transformacją energetyczną oraz rosnące ceny surowców i uprawnień do emisji CO2 w unijnym systemie ETS. Dla firm oznaczają one, że utrzymanie infrastruktury IT będzie coraz droższe, wobec czego inwestycje w zielone źródła energii staną się niezbędne. Dlatego – jak wynika z raportu Mordor Intelligence („Green Data Central Market – Growth, Trends and Forecast 2020–2025”) – z każdym rokiem coraz większy będzie popyt na data center zasilane zieloną energią. Do 2025 roku ich rynek ma osiągnąć wartość 181,91 mld dol. (w porównaniu z 53,19 mld dol. w 2019 roku), co oznacza wzrost na poziomie 23 proc. rocznie w ciągu pięciu lat.
O tym, co biznes, w tym również branża IT, może zrobić dla planety, eksperci rozmawiali podczas debaty zorganizowanej podczas jednego z Thursday Gathering. To spotkania społeczności innowatorów, naukowców, start-upów, ekspertów, inwestorów i studentów, które są dobrą okazją do wymiany wiedzy, doświadczeń i omówienia najważniejszych trendów rynkowych. Organizatorem coczwartkowych eventów jest Fundacja Venture Café Warsaw i jej partnerzy.
Niewielki odsetek Polaków robi testy na HIV. Wirus może pozostawać w uśpieniu nawet 10 lat

Wprawdzie 97 proc. Polaków słyszało o HIV, ale ponad 80 proc. uważa, że problem ich nie dotyczy. Tylko kilka procent Polaków robiło kiedykolwiek test na obecność tego wirusa, a dla porównania w krajach Europy Zachodniej wykonuje je kilkadziesiąt procent społeczeństwa. Dodatkowo testowanie w kierunku HIV było utrudnione w czasie pandemii COVID-19. – Na początku pandemii w 2020 roku wykonywanych było o połowę mniej testów, bo wiele miejsc, w których można zrobić test, było po prostu zamkniętych – mówi Martyna Ditbrener, prezeska Fundacji Teraz Wy, realizującej kampanię „Mówię o HIV”. To jednak może opóźniać diagnozę, a brak reakcji na HIV prowadzi do namnażania wirusa, a w konsekwencji do AIDS.
– Nie ma aktualnych statystyk, które przedstawiają liczbę wykonanych testów na HIV ani zbiorczą liczbę osób korzystających z punktów, w których można zrobić test. Liczba testów na HIV jest różna w poszczególnych punktach konsultacyjno-diagnostycznych, przy czym część z nich zbiera informacje statystyczne jedynie na temat liczby pozytywnych wyników, a nie liczby wykonywanych testów – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes Martyna Ditbrener.
O świadomości Polaków na temat HIV i ich skłonności do badań profilaktycznych świadczą więc wyniki ankiet. Z badania przeprowadzonego w 2015 roku przez Krajowe Centrum ds. AIDS wynika, że 97 proc. Polaków słyszało o wirusie, jednak zaledwie 5 proc. kiedykolwiek zrobiło badania. Ponadto tylko 5 proc. deklarowało też, że w przyszłości zrobi lub raczej zrobi test, 28 proc. twierdziło, że raczej się nie zbada, a 31 proc. uważało, że na pewno nie wykona testu na HIV. Pozostali byli niezdecydowani.
Quiz przeprowadzony na Instagramie przez Fundację Teraz Wy w ramach akcji edukacyjnej „Mówię o HIV” wskazuje, że młodzi Polacy dramatycznie mało wiedzą o tym wirusie i możliwości zakażenia się. Niemal jedna czwarta respondentów uznała, że problem HIV w ogóle ich nie dotyczy. Wielu z nich mylnie wskazywało na możliwości zakażenia się wirusem – prawie co piąty uznał, że całowanie się z osobą żyjącą z HIV stwarza duże ryzyko zakażenia, chociaż tak nie jest. Za to tylko 36 proc. umiało prawidłowo ocenić, że mleko kobiece może być płynem zakaźnym, podobnie jak krew, sperma, preejakulat, wydzielina z pochwy i szyjki macicy.
Młodzi ludzie często nie wiedzą też, że testy na HIV można wykonać bezpłatnie i anonimowo, również w domu. Prawie połowa nie zdawała sobie sprawy, że po ryzykownym zachowaniu trzeba odczekać z badaniem od sześciu do dwunastu tygodni, by wynik był wiarygodny. Jak podkreśla prezeska Fundacji Teraz Wy, w kontekście tych odpowiedzi nie dziwi fakt, że blisko 70 proc. nowych zakażeń HIV wykrywanych w Polsce dotyczy osób młodych. Połowa z nich nie ma jeszcze 30 lat.
Dostęp do testów dodatkowo utrudniła pandemia COVID-19. Statystyka udostępniana przez Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Instytut Badawczy wskazuje, że w roku 2019 liczba odnotowanych nowo wykrytych zakażeń wyniosła w Polsce 1615, a rok później była o połowę niższa (zaledwie 840).
– W niektórych miejscach trzeba np. telefonicznie lub mailowo zarezerwować wizytę przed przyjściem, a przed pandemią można było z ulicy wejść na rozmowę z doradcą i zrobić test. Ponadto powodem, dla którego wykonuje się teraz mniej testów, jest fakt, że COVID-19 jest teraz „najważniejszym” wirusem, co sprawiło, że o HIV się nie myśli, a więc również nie wykonuje się testów – mówi Martyna Ditbrener.
Jak podkreśla, w Polsce wciąż zdarzają się przypadki bardzo późnego wykrycia HIV. Konsekwencją jest przede wszystkim namnażanie się wirusa, rozwój AIDS i spadek odporności. Około 50 proc. zakażeń wykrywanych jest w bardzo późnym stadium, często pełnoobjawowego AIDS. Lekarze podkreślają, że są to przypadki, jakie pamiętają z początków epidemii z lat 80. XX wieku. Co więcej, ludzie, którzy zaniedbali profilaktykę w czasie pandemii, prawdopodobnie trafią do lekarzy dopiero za kilka lat. Obecność HIV może nie dawać o sobie znaku nawet przez kilka lat. Dlatego ważna jest profilaktyka i szerzenie wiedzy w tym zakresie.
– Choroba może się rozwijać i przebiegać bezobjawowo przez wiele lat, co prowadzi do ryzyka śmierci. Jeżeli osoba zarażona nie ma świadomości zakażenia HIV, to zdarza się, że takiego pacjenta, u którego nastąpił już rozwój AIDS, po prostu nie da się uratować – dodaje prezeska Fundacji Teraz Wy.
Objawami zakażenia HIV mogą być m.in. gorączka, nudności, bóle mięśni, stawów, bóle głowy i gardła, powiększenie węzłów chłonnych, bóle brzucha z biegunką czy utrata apetytu.
– Można je z łatwością przeoczyć lub pomylić z grypą. Pierwsze oznaki zakażenia pojawiają się do sześciu tygodni po wniknięciu wirusa, który później przechodzi w stan uśpienia i pozostaje w nim nawet do 10 lat. Dopiero po długim czasie od zakażenia pojawiają się pierwsze oznaki upośledzenia odporności, dlatego też tak ważne jest, aby się testować po zachowaniach ryzykownych – mówi Martyna Ditbrener. – Testy powinny wykonywać przede wszystkim osoby, które posiadają stałego partnera, ale był on wcześniej aktywny seksualnie i nie wykonał testu na HIV. Także osoby podejmujące niezabezpieczone prezerwatywą kontakty seksualne z osobami, które nie robiły testu na HIV, lub przyjmujące substancje psychoaktywne drogą iniekcji, używając wspólnej igły. Test należy wykonać także, kiedy wydarzy się jakakolwiek sytuacja, w której dojdzie do kontaktu z krwią, a więc np. tatuaż, zabiegi kosmetyczne lub lekarskie.
Osoba nieświadoma obecności wirusa HIV stwarza też zagrożenie dla innych. Statystycznie może zarażać nawet dwie–trzy osoby rocznie. Osoby leczone antyretrowirusowe (ARV) mają niewykrywalną wiremię i w związku z tym nie zakażają. Eksperci podkreślają, że pacjenci z HIV objęci odpowiednim leczeniem na wczesnym etapie mogą żyć tak długo jak reszta społeczeństwa. Dziś leczenie ARV polega na łączeniu leków z dwóch grup, które mają na celu zapobieganie kolejnym mutacjom wirusa HIV. Już kilka lat temu udało się osiągnąć 90-proc. skuteczność leczenia przy ograniczeniu ryzyka wystąpienia silnych skutków ubocznych leków. Dlatego o zakażeniu HIV można mówić jak o chorobie przewlekłej, a nie śmiertelnej.
Jak informuje Krajowe Centrum ds. AIDS, na koniec października 2021 roku leczeniem ARV objętych było 14,5 tys. pacjentów, w tym 92 dzieci. Leczenie jest prowadzone i finansowane w ramach rządowego programu polityki zdrowotnej „Leczenie antyretrowirusowe osób żyjących z wirusem HIV w Polsce na lata 2022–2026”. W Polsce od początku epidemii w 1985 roku do połowy sierpnia 2021 roku wirusem HIV zakaziło się prawie 27 tys. osób, z czego 3,8 tys. ma AIDS. Do tej pory z powodu chorób związanych z AIDS zmarło blisko 1,5 tys. chorych. Na przestrzeni ostatnich 10 lat notowany jest prawie stały wzrost liczby osób zakażonych HIV. Na świecie, według danych WHO, żyje ok. 37,7 mln osób z HIV/AIDS. Tylko w 2020 roku zakażenie HIV rozpoznano u 1,5 mln osób, a 680 tys. osób zmarło z powodu chorób związanych z AIDS.
Trwają prace nad ustawą o badaniach klinicznych. Nowe przepisy będą lepiej chronić pacjentów i przyspieszą proces uruchamiania badań

Polski rynek komercyjnych badań klinicznych jest wart ponad 1,4 mld dol. To ok. 15 proc. wszystkich nakładów na badania i rozwój w naszym kraju. Trwają prace nad nową ustawą, która uszczegółowi unijne rozporządzenie dotyczące zasad i procedur prowadzenia badań. – Zależy nam na tym, aby rozwiązania przyjęte w tej ustawie sprawiły, że prowadzenie badań w Polsce będzie jeszcze bardziej atrakcyjne niż w innych krajach – mówi dr Anna Kacprzyk z INFARMY. Tylko w 2020 roku w badaniach klinicznych prowadzonych w Polsce wzięło udział ponad 25 tys. pacjentów, zyskując dostęp do innowacyjnych terapii, głównie onkologicznych. Nowe przepisy zakładają szereg rozwiązań, które będą lepiej chronić uczestników badań.
Od 31 stycznia br. obowiązuje rozporządzenie unijne w sprawie badań klinicznych produktów leczniczych stosowanych u ludzi. Rozwiązania zawarte w tym dokumencie mają ułatwić prowadzenie badań klinicznych i podnieść ich efektywność. Przepisy te są wprost stosowane w krajach członkowskich, ale niektóre kwestie muszą zostać uszczegółowione na poziomie krajowej legislacji.
– Wszyscy w branży firm farmaceutycznych czekamy na implementację w Polsce rozporządzenia 536/2014. Nowa ustawa zawiera szereg propozycji przedyskutowanych z interesariuszami, które – co istotne – wynikają z praktyki. Chodzi o to, aby proces prowadzenia badań klinicznych dawał pacjentom poczucie bezpieczeństwa, mógł realizować cele badania, zapewniał jakość, ale również odpowiadał na wszystkie wyzwania dotyczące usprawnień procesu. Bardzo ważne jest, aby uruchamianie badania i jego przebieg były możliwie jak najszybsze – mówi agencji Newseria Biznes dr Anna Kacprzyk, menedżer ds. innowacji i etyki biznesu Związku Pracodawców Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych INFARMA.
W tym kontekście istotną zmianą wprowadzoną przez unijne rozporządzenie, która uprości procedury rekrutacji pacjentów do badań, jest składanie jednego wniosku o pozwolenie na prowadzenie badania klinicznego. Można to będzie zrobić za pośrednictwem portalu elektronicznego UE, który będzie prowadzić Europejska Agencja Leków we współpracy z Komisją Europejską i państwami członkowskimi. To oznacza, że nie będzie już konieczności wielokrotnego składania informacji w każdym kraju uczestniczącym w tym samym badaniu klinicznym.
Ważnym ułatwieniem będą także rozwiązania dotyczące wyrażania świadomej zgody przez uczestnika badania. Oprócz formy pisemnej możliwe jest również nagranie audio czy wideo. Nowością jest także świadoma zgoda w sytuacjach nagłych, co jest szczególnie istotne dla pacjentów z zawałem serca lub po udarze mózgu.
– W krajowej ustawie został wprowadzony instrument indywidualnego dostępu do produktu leczniczego, co oznacza dla pacjentów, którzy uczestniczyli w badaniu, możliwość dostępu do terapii i kontynuowania jej po zakończeniu badania. Jest to rozwiązanie, które obecnie nie funkcjonuje w naszym prawie farmaceutycznym, co na pewno wyrównuje szanse dla polskich pacjentów w stosunku do innych krajów – uważa ekspertka.
Kolejną ważną dla rynku kwestią jest ochrona uczestników badań klinicznych. Jak podkreśla ekspertka INFARMY, obecny sposób dochodzenia ewentualnych roszczeń był dla pacjenta skomplikowany. W rozporządzeniu uregulowano obowiązki sponsora i badacza oraz zobowiązano państwa członkowskie do zapewnienia systemu odszkodowań za szkody poniesione przez uczestników badania w wyniku jego prowadzenia. Polski ustawodawca zaproponował stworzenie państwowego funduszu celowego – Funduszu Ochrony Uczestników Badań Klinicznych, który wypłacałby takie świadczenia po zbadaniu zasadności roszczeń przez zespół niezależnych ekspertów. Dodatkowo badacz i sponsor mają obowiązek posiadać ubezpieczenie OC w związku ze szkodami, które mogą wyrządzić podczas badania.
– W naszym odczuciu powołanie takiego funduszu będzie pomocne w sytuacjach, kiedy stanie się konieczne dochodzenie przez pacjentów odszkodowania za udział w badaniu klinicznym. Skala takich ewentualnych problemów nie jest duża, ale chodzi o to, że jeżeli on wystąpi, to żeby po stronie pacjentów nie było dużych utrudnień, również formalnych – wyjaśnia menedżer ds. innowacji i etyki biznesu w INFARMIE. – Nowością w stosunku do obecnego systemu jest wprowadzenie Naczelnej Komisji Bioetycznej. Mamy nadzieję, patrząc na doświadczenie obecnie funkcjonujących komisji bioetycznych, że będzie to większa harmonizacja podejścia do oceny etycznej badania klinicznego oraz ujednolicenie procedur.
Zgodnie z propozycją zawartą w projekcie ustawy taka komisja miałaby działać przy prezesie Agencji Badań Medycznych. Będzie ona – przy pomocy innych komisji bioetycznych – opiniować wnioski o prowadzenie badań klinicznych w ramach oceny etycznej wniosku. Projekt wprowadza przepisy, które mają zagwarantować brak konfliktu interesów osób zasiadających w komisjach.
– Elementem, którego nam zabrakło w obecnej ustawie, a który był wcześniej również sygnalizowany przez środowisko sponsorów i firm realizujących badania, jest digitalizacja procesu badań klinicznych – uważa dr Anna Kacprzyk. – Szczególnie ostatnie dwa lata ujawniły nam potrzebę zastosowania tych rozwiązań. Z drugiej strony samo rozporządzenie 536/2014 stawia na te usprawnienia procesu realizacji badań klinicznych, aby uczynić europejski rynek bardziej konkurencyjnym. Wdrożenie technologii cyfrowych jest tym kierunkiem, który powinien zaistnieć również w Polsce, abyśmy mogli się stać jeszcze bardziej atrakcyjnym krajem dla firm decydujących się na realizację badań klinicznych.
Jak wynika z najnowszego raportu INFARMY i POLCRO „Komercyjne badania kliniczne w Polsce. Możliwości zwiększenia liczby i zakresu badań klinicznych w Polsce”, w ciągu ostatnich 10 lat nasz kraj awansował w światowym rankingu i zajmuje 11. pozycję wśród największych rynków komercyjnych badań klinicznych. Aby Polska pozostała atrakcyjnym miejscem dla realizowania badań klinicznych, zachęty instytucjonalne powinny się koncentrować na wsparciu dla sponsorów badań klinicznych – w postaci infrastruktury i technologii oraz promowania Polski na arenie międzynarodowej. Ogromne znaczenie ma także tworzenie instytucji i programów krajowych wspierających prowadzenie prac badawczo-rozwojowych oraz systemu zachęt.
– Sektor badań klinicznych to są zarówno badania komercyjne, jak i niekomercyjne. W przypadku badań niekomercyjnych mogą mieć większe znaczenie zachęty finansowe, kiedy to uruchamiane są określone programy finansujące te badania. W przypadku badań komercyjnych większe znaczenie może mieć odpowiednia infrastruktura, odpowiedniego rodzaju wsparcie po stronie rozwiązań legislacyjnych, odpowiednie rozwiązania, które powodują wzmocnienie sieci ośrodków prowadzących badania, jak również wsparcie badaczy w realizacji projektów międzynarodowych – podsumowuje menedżer ds. innowacji i etyki biznesu w INFARMIE.
Zarówno w Polsce, jak i na świecie głównym obszarem terapeutycznym, w jakim prowadzone są badania, jest onkologia. Największy wzrost badań w latach 2014–2019 zaobserwowano w obszarze chorób układu pokarmowego (o 66 proc.), chorób skóry i tkanki łącznej (o 48 proc.) oraz chorób nowotworowych (wzrost o 46 proc.).
Koszty związane z chorobą Alzheimera wynoszą w Polsce przeszło 11 mld zł rocznie. Większość z nich jest przerzucona na opiekunów i rodziny pacjentów

Szacuje się, że w Polsce ok. 580 tys. osób choruje na alzheimera. Opiekunami ponad 90 proc. z nich są ich rodziny i to na barkach najbliższych spoczywa największy ciężar ekonomiczny i społeczny związany z tym schorzeniem. Łączne koszty pośrednie i bezpośrednie związane z chorobą Alzheimera przekraczają 11 mld zł rocznie – wynika z raportu PEX Pharma Sequence. Jak szacują eksperci, będą one rosnąć, ponieważ w wyniku starzenia się społeczeństwa również osób chorujących będzie skokowo przybywać.
Choroba Alzheimera jest schorzeniem neurodegeneracyjnym, które prowadzi do otępienia i odbiera pacjentowi samodzielność. Wraz z upływem czasu i rozwojem choroby wymaga on coraz większego wsparcia, a pacjent w zaawansowanym stadium potrzebuje już praktycznie całodobowej opieki.
– Szacujemy, że w 92 proc. przypadków to właśnie członkowie rodziny są głównymi opiekunami dla osób chorych na alzheimera – mówi agencji Newseria Biznes Tomasz Kiełczewski, dyrektor Działu Konsultingu PEX Pharma Sequence. – Główny ciężar tej opieki spoczywa na kobietach. W około połowie przypadków opiekunem chorego na alzheimera jest córka, a w kolejnych 25 proc. przypadków – żona.
Z raportu PEX „Choroba Alzheimera. Wyzwanie zdrowotne oraz ekonomiczne obciążenie w starzejącym się społeczeństwie” wynika, że w Polsce opiekunem chorego jest najczęściej kobieta w wieku od 50 do 60 lat, czyli wciąż aktywna zawodowo, która w pewnym momencie z powodu opieki nad bliskim musi zrezygnować z pracy. Utracone dochody mają bezpośrednie przełożenie na sytuację ekonomiczną rodziny, podobnie jak kwota bezpośrednich wydatków związanych z leczeniem. Na cele medyczne, głównie leki i specjalistyczne artykuły higieniczne, pacjenci i ich opiekunowie wydają od 1 tys. zł do ponad 2,5 tys. zł w ciągu trzech miesięcy. To oznacza, że średnio nawet co trzecia renta lub emerytura jest przeznaczana wyłącznie na zaspokojenie potrzeb zdrowotnych chorego.
– W Polsce system nie zapewnia wystarczającego wsparcia, więc koszty opieki nad pacjentami z chorobą Alzheimera spoczywają na opiekunach – mówi Tomasz Kiełczewski. – Co istotne, te koszty rosną wraz z postępem choroby. W stadium zaawansowanym one są nawet dwukrotnie wyższe niż w chwili, kiedy mamy do czynienia z chorobą łagodną.
Opracowany przez PEX raport pokazuje, że łączne bezpośrednie i pośrednie koszty związane z chorobą Alzheimera w Polsce wynoszą ponad 11 mld zł rocznie. W tej kwocie 5,4 mld zł stanowią bezpośrednie koszty medyczne i niemedyczne ponoszone przez pacjentów i ich opiekunów. Kolejne 5,7 mld zł to koszty pośrednie, związane m.in. z utraconą produktywnością pacjentów i utraconymi dochodami ich opiekunów.
Jak wskazuje ekspert PEX Pharma Sequence, obciążenia ekonomiczne nie są jedynymi, z którymi muszą się zmierzyć rodziny i opiekunowie pacjentów z chorobą Alzheimera.
– Pierwszy element to kwestia obciążenia psychicznego. Mamy do czynienia z osobą nieuleczalnie chorą. W trakcie przebiegu tej choroby często dochodzi do zmiany osobowości pacjenta, mogą się pojawić np. zachowania agresywne. Po drugie, opieka nad pacjentem, szczególnie w stanach zaawansowanej choroby Alzheimera, wymaga dużego wysiłku. Mówimy tu o pacjencie leżącym, niewspółpracującym, więc zapewnienie chociażby wszystkich jego potrzeb fizjologicznych wymaga dosyć dużej siły fizycznej – wymienia dyrektor Działu Konsultingu PEX Pharma Sequence. – Dodatkowym obciążającym elementem jest też konieczność opieki nad chorym w systemie 24/7, co oznacza nie tylko rezygnację z aktywności zawodowej, ale także zmniejszenia zaangażowania w opiekę nad dziećmi i funkcjonowanie własnej rodziny. Nie mówiąc już o samorealizacji opiekuna, możliwości zajmowania się np. swoimi zainteresowaniami.
Z raportu PEX jasno wynika, że aby zmniejszyć koszty społeczne i obciążenia ekonomiczne związane z tym schorzeniem, w Polsce trzeba wprowadzić systemowe rozwiązania dotyczące diagnozowania i opieki chorych na Alzheimera. W tej chwili system opieki zdrowotnej traktuje bowiem tę grupę chorych, stosując standardy leczenia stosowane wobec ogółu osób starszych.
– Musimy wprowadzić rozwiązania instytucjonalne, np. ośrodki, które zaopiekują się pacjentami z Alzheimerem wtedy, kiedy ich opiekunowie pracują – podkreśla prof. dr hab. n. med. Agnieszka Słowik, konsultant krajowy w dziedzinie neurologii, kierownik Katedry i Kliniki Neurologii Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Medicum. – W innych krajach Europy, gdzie starzenie się społeczeństwa jest bardziej widoczne, są rozwiązania dotyczące opieki instytucjonalnej nad osobami chorymi na alzheimera już na wczesnych etapach tej choroby. To bardzo ważne, bo odciąża rodzinę przynajmniej na początkowym etapie, kiedy pacjent ma zaburzenia pamięci i problemy z funkcjonowaniem, ale nie jest jeszcze zupełnie niesamodzielny. Ma kontakt z innymi osobami, możliwość terapii i rehabilitacji funkcji poznawczych. Dlatego też powinniśmy poszukiwać optymalnych wzorców, które są stosowane w Europie Zachodniej, i wprowadzać je na nasze podwórko.
Eksperci wskazują, że ważna jest zwłaszcza poprawa diagnostyki. W Polsce – jak pokazuje raport PEX – większość lekarzy POZ nie jest zainteresowanych badaniem stanu funkcji poznawczych pacjentów w wieku senioralnym. Stąd tak niski poziom wykrywalności choroby Alzheimera. Aby go poprawić, niezbędne jest wprowadzenie badań przesiewowych – testu zegara oraz skali oceny stanu psychicznego, a do przedobjawowego wykrycia choroby wykorzystywane są dziś także biomarkery i badania genetyczne. Techniki obrazowania mózgu pozwalają z kolei na wczesne stwierdzenie obecności złogów białkowych korelujących z utratą pamięci.
– Choroba Alzheimera często bywa postrzegana jako choroba osób starszych, po 65. roku życia. Trzeba mieć jednak świadomość, że zmiany zwyrodnieniowe w obrębie układu nerwowego występują, kształtują się i pogłębiają zdecydowanie wcześniej, nawet ok. 10 i więcej lat przed tym okresem. Jeżeli będziemy w stanie zdiagnozować pacjenta już na tym etapie, to terapia, którą wdrożymy, będzie zdecydowanie skuteczniejsza, opóźnimy wchodzenie pacjenta w bardziej zaawansowane stadia choroby – mówi dyrektor Działu Konsultingu PEX Pharma Sequence.
W chorobie Alzheimera czas nie jest sprzymierzeńcem. Chociaż nieprawidłowości neurodegeneracyjne pojawiają się ok. 10–20 lat przed wystąpieniem zaburzeń funkcji poznawczych, są one diagnozowane na bardzo późnym etapie. W Polsce od momentu zgłoszenia się pacjenta do lekarza POZ do rozpoznania choroby upływają średnio 24 miesiące. To jeden z najgorszych wyników w Europie. Tylko ok. 20 proc. przypadków alzheimera jest rozpoznawanych w pierwszym stadium klinicznym. Tymczasem szybka diagnoza i wdrożenie farmakoterapii pozwoliłoby średnio o dwa lata wydłużyć czas samodzielnego funkcjonowania chorego i spowolnić przebieg choroby.
– W tej chwili nie mamy leczenia przyczynowego, mamy tylko leczenie objawowe. Dlatego ważna jest wczesna diagnoza tej choroby, która z czasem prowadzi do dużych zaburzeń pamięci. To pozwoliłoby każdej osobie z alzheimerem przygotować się chociażby od strony prawnej, przygotować swoją rodzinę, podjąć wiele ważnych decyzji – mówi prof. dr hab. n. med. Agnieszka Słowik.
Obecnie leczenie choroby Alzheimera polega na stosowaniu leków objawowych oraz różnych form terapii wspierającej pacjenta i opiekuna. W USA zarejestrowano jednak niedawno pierwszy lek na tę chorobę o działaniu przyczynowym.
Eksperci podkreślają, że postępujące starzenie społeczeństwa i zjawisko tzw. silver tsunami będzie w nadchodzących latach wyzwaniem dla systemu ochrony zdrowia ze względu na choroby, których częstość występowania rośnie wraz z wiekiem. Zaliczają się do nich m.in. choroby otępienne – wśród których ok. 50–70 proc. przypadków stanowi właśnie choroba Alzheimera. Szacuje się, że w Polsce żyje obecnie ok. 580 tys. osób z tą chorobą, ale szacunki wskazują, że ze względu na rosnącą liczbę seniorów ta liczba może się podwoić i do 2050 roku przekroczyć już 1,2 mln.
Raport PEX Pharma Sequence „Choroba Alzheimera. Wyzwanie zdrowotne oraz ekonomiczne obciążenie w starzejącym się społeczeństwie” – obrazujący sytuację polskich pacjentów z tą chorobą – został zaprezentowany podczas ubiegłotygodniowej konferencji, zorganizowanej w przeddzień obchodzonego 18 marca Europejskiego Dnia Mózgu, którego celem jest upowszechnianie wiedzy na ten temat.
W Ukrainie załamał się system opieki medycznej. Placówki w Polsce robią, co mogą, żeby zapewnić pomoc

– System opieki medycznej na Ukrainie uległ załamaniu – mówi prof. Dariusz A. Kosior, prezes Fundacji przy Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA. Warszawska placówka jest w stałym kontakcie m.in. ze szpitalami w Kijowie i Lwowie, którym cały czas brakuje m.in. środków opatrunkowych i dezynfekujących, narzędzi chirurgicznych, środków ortopedycznych oraz leków ratujących życie, przeciwbólowych i znieczulających. Wyzwaniem jest nie tylko brak podstawowego sprzętu i leków, ale i transport medyczny, który pozwalałby np. udzielić szybkiej pomocy rannym w trakcie ostrzału i bombardowań albo przewozić ich dalej, do szpitali w Polsce. Fundacja przy Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA w Warszawie przekazała więc karetkę do szpitala w Mościskach.
– Na naszych oczach rozgrywa się w Europie jeden z największych – o ile nie największy – z kryzysów humanitarnych od czasów II wojny światowej – mówi prof. dr hab. n. med. Dariusz A. Kosior.
Rosyjska agresja na Ukrainę trwa nieprzerwanie od 24 lutego br. Jak poinformowała we wtorek Straż Graniczna, od tego momentu na granicy polsko-ukraińskiej odprawiono już 1,83 mln uciekinierów z ogarniętego wojną kraju. Z kolei na terenie Ukrainy w trakcie niespełna trzech tygodni walk śmierć poniosły tysiące cywili, w tym 79 dzieci, a wiele ukraińskich miast wciąż znajduje się pod ostrzałem.
– Mamy za sobą kolejny dzień działań wojennych za naszą wschodnią granicą, eskalacja powoduje, że każdego dnia przybywa ofiar cywilnych. Ukraińcy opuszczają swoje domy, rośnie poziom ubóstwa, niszczona jest infrastruktura przemysłowa i edukacyjna. System opieki medycznej uległ załamaniu – mówi prezes Fundacji przy Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA. – Niezależnie od tego, że działania wojenne cały czas przybierają na sile, to Ukraina – podobnie jak wszystkie inne kraje europejskie – nadal walczy też z pandemią koronawirusa.
Jak podkreśla, Polacy szeroko zaangażowali się w pomoc humanitarną zarówno uchodźcom z Ukrainy, jak i na terenie ogarniętego wojną kraju. Wsparcie organizują też samorządy, instytucje i organizacje pozarządowe, ale potrzeby wciąż są olbrzymie.
– Centralny Szpital Kliniczny MSWiA oraz jego fundacja od samego początku czynnie włączyły się w pomoc zarówno na terenie Polski, jak i na terenie Ukrainy. Bierzemy udział w organizacji systemu opieki zdrowotnej, której zadaniem jest pomoc uchodźcom i ofiarom tej wojny – mówi prof. dr hab. n. med. Dariusz A. Kosior.
Ranni i chorzy są przewożeni z terenu ogarniętej wojną Ukrainy do Polski specjalnym pociągiem medycznym. To mobilny szpital, wyposażony w sale zabiegowe, operacyjne i salę porodową z inkubatorami. Pociąg, który kursuje między szpitalem w Mościskach i Warszawą, do tej pory przewiózł już prawie 700 pacjentów – z czego ponad 250 kobiet. Trafiają oni do szpitala tymczasowego, który został zorganizowany na Stadionie Narodowym i jest koordynowany przez Centralny Szpital Kliniczny MSWiA. Osoby ciężej poszkodowane albo potrzebujące specjalistycznej opieki trafiają natomiast bezpośrednio do tej placówki, przy ul. Wołoskiej w Warszawie.
– Jesteśmy też w stałym kontakcie ze szpitalami Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Ukrainy w Kijowie i we Lwowie, których potrzeby staramy się zaspokajać na bieżąco – mówi prezes Fundacji przy Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA. – Braki są olbrzymie. To, z czym zwracają się do nas koledzy, to prośby o pełne spektrum materiałów opatrunkowych, środków dezynfekujących, narzędzi chirurgicznych, środków ortopedycznych oraz leków ratujących życie, leków przeciwbólowych i znieczulających. Potrzebne są też środki higieny osobistej i produkty spożywcze, głównie te o przedłużonym okresie przydatności do spożycia. I tym potrzebom staramy się wychodzić naprzeciw.
Jak wskazuje, do Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA zgłaszają się też ukraińscy uchodźcy, którym udało się uciec do Polski, ale nie mają przy sobie leków ratujących życie bądź stosowanych w chorobach przewlekłych. Dlatego proszą np. o zaopatrzenie ich w insulinę albo leki immunosupresyjne stosowane po przeszczepie nerki.
– W tym zakresie też staramy się im pomóc, dopóki nasz system zdrowotny nie roztoczy nad nimi opieki – mówi prof. dr hab. n. med. Dariusz A. Kosior.
Prezes Fundacji przy Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA w Warszawie wskazuje, że w Ukrainie największym wyzwaniem jest w tej chwili z kolei nie tylko brak podstawowych leków i sprzętu, ale i transport medyczny, który pozwalałby np. udzielić pomocy rannym w trakcie ostrzału i bombardowań.
– Dlatego na potrzeby szpitala w Mościskach, z którym współpracujemy, zorganizowaliśmy karetkę ratunkową, która usprawni logistykę i transport medyczny w obszarze przygranicznym – mówi. – Liczymy też na to, że ta karetka zapewni szybki i sprawny transport dla osób najbardziej poszkodowanych do Polski, gdzie zostanie im udzielona pomoc w szpitalach w Przemyślu, Rzeszowie czy w Lublinie bądź też zostaną przetransportowani właśnie do pociągu medycznego, skąd dotrą bezpośrednio do Warszawy, chociażby do naszej placówki.
Co istotne, ukraiński szpital w Mościskach nie posiadał wcześniej żadnej karetki. Ten pierwszy ambulans udało się zorganizować dzięki grupie ludzi z Wrocławia i Warszawy, związanych z firmami Media Maker, Publicon, Applover, HyperCrew, TSS, Tagatic i Wolfs, które są skupione wokół funduszu inwestycyjnego Czysta3.vc.
– Pomagają wszyscy i przedsiębiorcy również powinni pomagać – podkreśla Leszek Cieśla, dyrektor zarządzający w Wolfs.pl – Nasza inicjatywa była skupiona na tym, żeby wesprzeć Centralny Szpital Kliniczny MSWiA. Dlatego szef Czysta3.vc. spotkał się z zarządem szpitala, który był w Ukrainie i powiedział: „Słuchajcie, ci ludzie nie mają nawet jednej karetki w szpitalu, czy pomożecie?”. I tak od słowa do słowa powstał pomysł, żeby sfinansować tę karetkę, a szpital zadeklarował, że ją wyposaży i pomógł w całej logistyce.
Jak podkreśla, przedsiębiorcy skupieni wokół funduszu Czysta3.vc i szpitala klinicznego MSWiA organizują już kolejną pomoc. Drugi ambulans dla szpitala w Mościskach jest już zamówiony i za kilka dni powinien być gotowy do odbioru. Został sfinansowany z przychodów wystawy „Ikony motoryzacji” zorganizowanej w warszawskiej Fabryce Norblina.
– Już w pierwszych godzinach tego konfliktu widzieliśmy, jak wielu ludzi robi bardzo wiele dobrych rzeczy, i zastanawialiśmy się, jak sami możemy pomóc. I tak np. firma Da Vinci z Bielska-Białej, która jest z nami w grupie, stworzyła serwis Ukraina.Services, który na tę chwilę ma już ok. 16 tys. wejść dziennie. Można tu polecić kogoś, kto szuka miejsca do noclegu, ktoś inny kupuje koce, ktoś jedzie na granicę. Zasadniczo serwis jest cały czas rozbudowywany o nowe funkcjonalności dla osób poszukujących, jak i organizujących pomoc dla potrzebujących z Ukrainy – mówi Leszek Cieśla.
Fundacja przy Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA w Warszawie organizuję też zbiórkę pieniężną m.in. na zakup leków, materiałów opatrunkowych, aparatury medycznej na wyposażenie punktów medycznych udzielających pomocy medycznej osobom poszkodowanym w konflikcie zbrojnym w Ukrainie. Wpłat można dokonywać na rachunek w PEKAO SA O. Warszawa na numer konta 60 1240 1053 1111 0010 5660 7001. W tytule przelewu należy wpisać „Wspieram Ukrainę”.